Z pierwszego dnia letnich półkolonii wyszłam nie tylko z bólem głowy oraz mózgiem napakowanym gonitwą myśli, ale też z "zamówieniami" na rozważania do dwóch Dróg Krzyżowych oraz czuwanie z okazji nawiedzenia kościoła, w którym odbywa się wypoczynek, przez kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. A wszystko dlatego, iż kiedyś napisałam księdzu Jackowi rozważania Drogi Krzyżowej dotyczące Sług Bożych, błogosławionych i świętych związanych z ruchem salezjańskim. Trochę mnie to kosztowało czasu, trochę posiedziałam przed komputerem w poszukiwaniu odpowiednich informacji. Ale finalnie i ja, i ksiądz raczej byliśmy zadowoleni z efektu końcowego. Na koncie mam też rozważania Dróg Krzyżowych dotyczących Salezjańskiej Piątki Poznańskiej oraz błogosławionych Pier Giorgia Frassatiego i Carla Acutisa. Nie mnie oceniać, czy były one dobre, czy nie. Ale wiernym chyba się podobały. Szkoda tylko, iż tylko tą z Piątką Poznańską wykorzystałam w mojej parafii. Ale wtedy proboszczem był ksiądz Jan, przy którym wiele rzeczy było możliwe. Potem przyszedł obecny proboszcz, przy którym choćby nie mam co czego szukać i próbować współpracować.
Dlatego tym bardziej zaskoczyło mnie to, iż ksiądz zareklamował moje zdolności kilku osobom. Ucieszyłam się, podziękowałam, no ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Po skończonych zajęciach podeszłam do księdza Jacka i zapytałam dlaczego adekwatnie to mnie zareklamował tym innym osobom. Odpowiedział z rozbrajającą szczerością, iż talenty trzeba nie tylko pomnażać, ale i się nimi dzielić. Niech to samo powie mojemu proboszczowi. Chociaż podejrzewam, iż dla niego takie osoby jak ja (niepełnosprawne, z wadą wymowy) nie mają żadnych talentów, ani jednego. Bo nawet, kiedy chciało się coś zrobić dla scholi, dla parafii, dla Oratorium, to zawsze było nie bo nie. A kiedy potrzebowałam zaświadczenia, aby gdzieś pojechać, to znowu argumentacja aby mi go nie wydać (ewentualnie abym nie mogła występować ze scholą) była jedna: "nie, bo ty się nie udzielasz". Błędne koło... Dlatego jestem wdzięczna za tych, którzy pozwalają mi się wykazać mimo wszystko.
Tak potem jeszcze rozmawiałam na ten temat z Księdzem Niosącym Światło, iż może ja się za bardzo wychylam z tym wszystkim. Może niepotrzebnie się chwalę i tym, iż potrafię zrobić wycieczkę, i tym, iż potrafię napisać jakieś rozważanie. A może nie są one aż tak dobre, jak mi się wydaje. Że może faktycznie proboszcz ma rację i takie osoby jak ja powinny siedzieć cicho jak mysz pod miotłą? Powinnam się domyśleć, iż odeśle mnie do przypowieści o talentach (dobrze, iż nie do stu diabłów). Ogólnie to nie ma nic złego w tym, iż prezentujemy to, w czym jesteśmy dobrzy, iż o tym mówimy, pod warunkiem, iż stajemy w prawdzie z naszymi faktycznymi umiejętnościami, iż nie przewyższamy ich, i widzimy w tym także talenty innych, zwłaszcza tych najcichszych i najbardziej nieśmiałych pomagając im je rozwinąć. To ostatnie w dzisiejszych czasach to prawdziwa sztuka, kiedy tak bardzo jesteśmy skupieni na samych sobie.
W drodze do domu odebrałam przesyłkę zawierającą "Spotkania Jasnogórskie" autorstwa Jana Dobraczyńskiego. Już kilka lat temu czytałam tą książkę, podobała mi się. Nie pytałam księdza, czy zna ją, ale znając jego oczytanie, to nie zdziwiłabym się, gdyby ją czytał. A zbliżająca się peregrynacja obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej jest chyba bardzo dobrą okazją do tego, aby przypomnieć sobie jej treść.
256 stron, damy radę.