2246. Ta ostatnia Msza święta

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 1 dzień temu
Decyzją naszego biskupa jeden z wikariuszy parafii, do której aktualnie uczęszczam awansował na proboszcza jednej z parafii. Czy było to zaskoczenie? Myślę, iż poniekąd tak. Dotychczas był on sędzią w Sądzie Biskupim, z racji tego w parafii pełnił rolę rezydenta. Z reguły spowiadał, ale zdarzyło mu się też odprawiać Msze święte. Wiadomo, z powodu pełnienia funkcji sędzi nie mógł się w pełni angażować w życie parafii. A teraz dostał takąż parafię, tylko w innym mieście, w swoje posiadanie. Chociaż, jak mówił św. Hieronim: "Nic co posiadam nie należy do mnie". Myślę, iż kapłanów tyczy się to szczególnie - nigdy nie wiedzą na ile osiądą w danej parafii, dlatego nie powinni przywiązywać się zbytnio do niej. Nic nie drażni mnie bardziej, jak wypowiadane z ironią słowa mojego proboszcza, iż on u nas zostanie na zawsze. Na pewno nie. Parafia kiedyś przejdzie w inne ręce, a to w jakim stanie, i od strony materialnej, i wizualnej, i wiernych, zależy od działań poprzednika. A więc nie przywiązywać się za bardzo do miejsca, ale tworzyć realne i trwałe sieci kontaktów. Takie, które przetrwają kolejne przenosiny na kolejne parafie. To możliwe, wiem to.
Pierwotnie parafia miała go pożegnać 24 sierpnia (od 26 miał objąć parafię), ale ostatecznie pożegnano go 14 sierpnia, dziesięć dni wcześniej, w dniu wspomnienia jej patrona. Przy okazji wygłosił kazanie po Ewangelii. Jak bardzo cieszył mnie fakt, iż Zagłębiowska Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę docierała na miejsce 13 sierpnia. Dzięki temu mogłam wziąć udział i w odpuście parafialnym (chociaż to nie jest moja parafia) i w pożegnaniu księdza Marcina. W zasadzie to lubiłam go, chociaż jakichś głębszych relacji z nim nie miałam. Ot zwykłe "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus", od jakiegoś czasu machał mi z daleka. Czyli w miarę normalna relacja.
Chociaż do parafii uczęszczam od dwóch lat, a tak bardzo regularnie to od półtora roku, to jeszcze nigdy nie słyszałam jego kazania, czy homilii. Najczęściej bowiem spotykałam go w tygodniu. Teraz miał być ten pierwszy i ostatni raz. Przynajmniej w teorii. Bo nigdy nie wiadomo, co przygotował dla Niego Bóg. A może spotkamy się gdzieś kiedyś w jakiejś parafii? To wie chyba tylko sam Najwyższy.
Podczas kazania nawiązywał do tego, co w życiu jest najważniejsze. Przekonywał, iż to nie pieniądze, awanse i sława, które co prawda są istotne, ale szczęścia na dłuższą metę nie dają. Tym, co może nam dać prawdziwe szczęście, to szczere relacje z Bogiem i innymi ludźmi oraz poukładane z nimi relacje, jak także czyste i prawdziwe miłowanie ich. Nie chodzi tutaj o miłość fizyczną, połączoną z pożądaniem, ale o dobro innego człowieka. Jako przykład podał patrona dnia, św. Maksymiliana Kolbe, którego całe życie przepełnione było miłością do Boga i Maryi, a także do drugiego człowieka przejawiającą się troską o jego zbawienie. Ta miłość do Boga znalazła swoje odzwierciedlenie w decyzji oddania swojego życia za nieznanego sobie człowieka. Na koniec ksiądz Marcin kazał nam wszystkim zadać sobie pytanie - ile ja sam byłbym w stanie oddać dla szczęścia drugiego człowieka? Przy czym to nie musi być nasze życie, ale może zainteresowanie albo czas...
Po procesji wokół kościoła oraz odśpiewaniu "Ciebie Boga wysławiamy" i błogosławieństwie Najświętszym Sakramentem nadszedł czas na pożegnanie przez różne grupy działające w parafii. Było tego trochę, wszak posługiwał na parafii przez blisko 13 lat. choćby o ile nie robił tego na 100% z racji innych obowiązków, to w jakimś stopniu był związany z tą społecznością. Nie obyło się więc bez łez i wzruszeń.
Ja z moim pożegnaniem poczekałam na zakończenie Mszy, kiedy weszłam na zakrystię. Mimo tego, iż pełno na niej było księży, to gwałtownie odnalazłam księdza Marcina. Podziękowałam mu za posługę oraz dałam mały upominek. Długo myślałam, co też mogłabym mu dać, aby nie było zbyt patetycznie, wyniośle, bogato, ale może żeby chociaż na chwilę ucieszyło obdarowanego. Pomysł przyszedł mi dosyć nieoczekiwanie. Zawsze podobały mi się markerowe obrazki z Maryjkami i świętymi wykonywane przez Izunię z bloga kicikicitata. Pomyślałam, czy nie wykonać czegoś w tym stylu? Może portret patrona parafii? Nie chciałam jednak obarczać tym Izuni, zwłaszcza w wakacje, i postanowiłam sama spróbować zrobić coś podobnego. Wiem, iż daleko mi do jej talentu, zresztą trzęsące się ręce z powodu atetozy i emocji też zrobiły swoje, ale jak na pierwszy raz to chyba wyszło nie najgorzej. I myślę, iż można się domyśleć, o co chodzi i rozpoznać niektóre charakterystyczne rzeczy.
Ku mojej euforii księdzu Marcinowi ten skromny upominek spodobał się. Naprawdę miałam obawy, jak go przyjmie, ale nie spodziewałam się, iż po prostu mnie przytuli i szepnie, iż wszystko będzie dobrze, no i że... Ech, nie ważne. No i oczywiście zapewnił mnie, iż zawsze będę mile widziana na jego nowej parafii. A więc to pożegnanie jakoś przeżyłam. I chyba nie było tak źle. Było mi smutno, ale też w głębi serca cieszyłam się z tego jego awansu. Niech św. Maksymilian ma go w swojej opiece, mimo wszystko.
Na odpuście, z racji wspólnego dekanatu, pojawili się też księża z mojej parafii, w tym ksiądz proboszcz. Wiecie co, chociaż zrobił nieokreślony grymas twarzy (ciekawe jak by zareagował, gdybym posługiwała do Mszy), to jakoś tak był mi obojętny. Nie czułam względem niego żadnych uczuć, ani pozytywnych, ani negatywnych. Może to i lepiej, jeszcze zrobiłabym coś, czego bym żałowała. Brak uczuć nie jest zły. Zresztą nie życzę mu wcale źle (chociaż chciałabym, aby już przeszedł gdzieś indziej, na inną parafię), choćby w czwartki czasami modlę się w jego intencji. Myślę, iż to na razie jest wystarczające.
Idź do oryginalnego materiału