Coś mnie tchnęło i po powrocie z Rzymu zajrzałam na stronę Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach, mojej pierwszej szkoły wyższej, w której zdobywałam wykształcenie. choćby nie potrafię wytłumaczyć co to było, jakieś niedające się ująć w słowa uczucie. Przeglądałam aktualności i znalazłam tą, która spowodowała, iż serce na moment mi stanęło, a za chwilę zaczęło na nowo bić ze zdwojoną siłą. Mój wzrok padł bowiem na wiadomość o śmierci jednego z moich ulubionych wykładowców, którego niezwykle ceniłam i szanowałam nie ze względu na posiadany przezeń tytuł (nota bene był zaledwie magistrem), ale wiedzę praktyczną, empatię, zrozumienie. Był takim dobrym duchem w trudnych chwilach. A o ile trzeba było, to o nas, niepełnosprawnych, walczył niczym lew.
Na moim kierunku nauczał przedmiotów związanych z funkcjonowaniem instytucji nakierowanych na osoby niepełnosprawne. Ileż było na nich dyskusji przeplatanych szczerym śmiechem. Sam przez lata pracował w ośrodkach i stowarzyszeniach nastawionych na pomoc i naukę osób dotkniętych niepełnosprawnością, zwłaszcza tych z ubytkiem słuchu. Dlatego też na uczelni pełnił funkcję tłumacza języka migowego, wspomagając tym samym głuchych studentów. Taki dobry duch, którego nie dało się nie lubić.
Ech, dobry, poczciwy Rysio...
Wieczne odpoczywanie...