Czy powinno mnie dziwić to, iż po powrocie z obozów wspólnotowych zostałam zasypana pytaniami na temat wrażeń, jakie z nich przywiozłam? Nie powinno. I choćby byłam przygotowana na nie. Bo gdyby było inaczej, to pewnie to dopiero by mnie zdziwiło. A tak po Mszy świętej gwałtownie zdałam raport z tego, co się gdzie dzieje, żeby Ksiądz Niosący Światło miał spokojną głowę.
Kurcze, ja wiem, iż on najchętniej wciągnąłby mnie do wspólnoty, tylko nie wiem w jakim charakterze. Jej głównymi odbiorcami są osoby z niepełnosprawnością intelektualną i ich rodziny. Ja z kolei jestem w tzw. normie intelektualnej (cokolwiek to oznacza). Wierzcie mi, przez połowę podstawówki i całe gimnazjum byłam w jednej klasie z kolegami i koleżankami z upośledzeniem umysłowym (nie utworzyli oddzielnych klas sportowych) i albo ja i mnie podobni byliśmy sfrustrowani, bo przerabiany materiał był banalny, albo oni byli źli, kiedy nie rozumieli tego, co nauczyciele nam tłumaczyli. Dlatego lekcje były z reguły dostosowane do nich, przez co my dosłownie umieraliśmy na nich z nudów, a po lekcjach zostawaliśmy na zajęciach wyrównawczych, aby nadgonić materiał. Albo robiliśmy to w domu.
No dobra, powiecie iż zajęcia szkolne to coś innego. Nie mówię, iż nie. Ale myślę, iż zasada funkcjonowania może być podobna. Może, chociaż nie musi. Pracy w grupie liznęłam na obozie. Trochę przypominały mi te prowadzone podczas salezjańskich półkolonii. Gdyby tak wyglądały spotkania, albo ich większość, to byłoby dobrze.
Wracając do charakteru mojego członkostwa we wspólnocie, to mogłabym być po prostu wolontariuszem (jak córka mojej kuzynki), ewentualnie animatorem. Albo prowadzić kronikę wspólnotową, ewentualnie fanpage, którego ani jedna, ani druga wspólnota nie ma. Mogłabym to zaproponować, jednak gdzieś z tyłu głowy pojawia mi się myśl - czy to czasem nie jest oznaka mojej wewnętrznej pychy i chęci bycia ponad innymi? Niby jestem tym wychowawcą na świetlicy, a kiedy trzeba to i animatorem salezjańskim i nie ma zbyt dużo skarg na mnie, niby przez lata prowadziłam parafialną kronikę i wiernym podobało mi się to co piszę, więc może to właśnie są te ewangeliczne talenty, którymi mogę się dzielić z innymi, a jednak zastanawiam się, czy to nie jest już wychodzenie ponad szereg. Wiem też, iż nie otrzymam żadnej funkcji tak na wstępie. No, ale skoro na bycie animatorem salezjańskim cierpliwie czekałam przez parę lat, to i tutaj mogę spokojnie poczekać, stopniowo pokazując, co tak naprawdę potrafię, choćby o ile na pierwszy rzut oka tego nie widać. Poczekam tyle, ile będzie trzeba. Chyba, iż wcześniej zrezygnuję z uczęszczania na spotkania wspólnot, bo np. nie znajdę na nie czasu. Tak też się może zdarzyć, jestem tylko człowiekiem, nie cyborgiem. Jednak tak sobie myślę, iż lepiej zrezygnować z takiego powodu, niż np. z braku cierpliwości. Zresztą Ksiądz Niosący Światło tyle razy życzył mi cierpliwości podczas spowiedzi (jakbym jej nie miała...), iż nie ma bata, aby mi jej zabrakło.
![]() |
Logo całego ruchu |
Tak sobie po cichu myślę, iż naukę jaką wyniosę z obecności w tych wspólnotach (bo głęboko wierzę w to, iż będzie ona pozytywna) przekuję w coś dobrego. Może z czasem uda się przeprowadzić z parafialną scholą podobne spotkania formacyjne, bo nigdy czegoś takiego nie mieliśmy. Raz w miesiącu to nie jest dużo (a tak właśnie funkcjonują te wspólnoty). Pewnie uzyskam negatywną odpowiedź, jak zawsze, ale pomarzyć można. A swoją drogą to jak ja mam się udzielać w parafii, skoro od wszystkiego mnie odsuwają... Dobra, czekam na zmianę proboszcza z nadzieją na lepszy czas. A takie spotkania mogłyby być w moim mieszkaniu, on nie musiałby o tym wiedzieć.
Bardziej hardgorowy pomysł też mam. Ale on to już się nie spełni. No, nie realne to jest i tyle. A może jednak...