2234. Dobrze mi się tam rozmyśla

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 17 godzin temu
Tak sobie myślę, iż to moje życie to jednak jest po trochu szalone. Jeszcze na dobre nie wypoczęłam po wojażach niemalże po całej Polsce (chociaż aż tak bardzo znowu się tam nie zmęczyłam, nie myślcie sobie), a już nogi gnały mnie do dalszej wędrówki. Wolne miałam do końca tygodnia, szkoda było nie skorzystać i siedzieć w domu. Chociaż nie powiem, w domu też miałam co robić, np. ubrania same się nie wypiorą ani nie wyprasują, a jeszcze chwila a Puśka dostanie kociej choroby sierocej. A jednak nie mogłam usiedzieć w miejscu i musiałam ruszyć w kolejną drogę.
Chciałoby się powiedzieć, iż ruszyłam w drogę w nieznane. Ale nie, tym razem pojechałam w miejsce i na wydarzenie, które są mi znane i w zasadzie gdzie lubię wracać. Chociaż samo dostanie się w tamto miejsce jest niemałym wyzwaniem, ale za każdym razem kiedy udaje mi się tam dotrzeć czuję niesamowite szczęście i taki jakby wewnętrzny pokój. Musiałam też przemyśleć kilka spraw, a jakież to okoliczności mogą bardziej sprzyjać, niż te wśród szumu koron drzew. Z drugiej strony, zawsze kiedy podczas drogi krzyżowej zaszumi drzewo zastanawia mnie, czy taki dźwięk mógł być ostatnim, jaki słyszała błogosławiona Karolina Kózkówna.
Poranny pociąg do Przemyśla wypełniony był po brzegi podróżującymi nim osobami. gwałtownie napisałam do Księdza Niosącego Światło, iż wpadnę do niego z relacją z obozów, na których byłam, dopiero na drugi dzień, i zatopiłam się w lekturze "Heretyka" Carla Martigliego. Czasami warto przeczytać jakiś odmóżdżacz, a ta książka do takich należy. I tak byłam już przy jej końcu. Tak mnie ona wciągnęła, iż choćby nie wiem, kiedy minęły mi te niecałe dwie godziny i znalazłam się na dworcu w Tarnowie. Potem wystarczyło wsiąść do busa jadącego przez Wał-Rudę i w końcu przejść ok. 4 kilometrowy odcinek, aby dotrzeć do zagrody, gdzie ponad 100 lat temu mieszkała Karolina Kózka. Niegdyś było to spokojne obejście na skraju wioski, dzisiaj to tętniące życiem miejsce, gdzie każdego 18-stego dnia miesiąca odprawiane jest nabożeństwo Drogi Krzyżowej ku czci błogosławionej Karoliny. Tak było i tym razem, a piękna pogoda zapowiadała, iż przybędzie na nie dość dużo osób. I tak też było, bo co jakiś czas mijały mnie autokary wypełnione ludźmi.
W zasadzie już z daleka wypatrzyłam przy samochodzie Basię z 5 pór roku. No, ale do niej nie podeszłam, bo był z nią Maks ze Świata z mojej perspektywy. Nie chciałam im przeszkadzać i gwałtownie wtopiłam się w tłum ludzi. Za to w pewnym momencie spotkałam kuzynkę Basi (którą bardzo lubię) i tak razem już razem przemierzałyśmy kolejne stacje Drogi Krzyżowej wsłuchując się w rozważania dotyczące kolejnych ran, jakie może zadać nam życie i inne osoby. Tych niewidocznych ran, które jednak chyba najbardziej bolą. Ale może świadomość, iż ktoś może przeżywać to samo może jakoś pomóc w uporaniu się z tym bólem.
Dzięki kuzynce Basi udało mi się na chwilkę spotkać z Basią i jej mężem. Chyba choćby się ucieszyła z mojej obecności (mój Boże, ktoś się cieszy, iż jestem...). Ale nie chciałam też robić z siebie bohatera, którym nie jestem. Z Wał-Rudy wyjechałam z takim jakimś pokojem w sercu. I z nadzieją, iż wszystko jakoś ułoży, mimo ran zadawanych przez otaczającą mnie rzeczywistość. I iż jeszcze będzie dobrze pomimo tego, jak ja będę odbierać otaczający mnie świat. No bo w końcu w życiu musi być czas i na dobre chwile i na te złe.
Idź do oryginalnego materiału