Zabrakło szkiełka i oka. Lekarz nie rozpoznał nowotworu

angora24.pl 12 godzin temu

W 2021 roku X, wówczas szesnastoletni uczeń liceum mundurowego, podczas wykonywania akrobacji na rowerze BMX upadł tak nieszczęśliwie, iż kierownica z wielką siłą uderzyła go w lewą stronę jamy brzusznej. Po kilku dniach pojawiły się bóle w obrębie jamy brzusznej. Chłopiec zgłosił się do szpitalnego oddziału ratunkowego w jednym z rzeszowskich szpitali. W badaniu obrazowym wykryto, iż na jednym z płatów wątroby znajduje się otorbiony guz. Między śledzioną i trzustką stwierdzono niewielką ilość płynu. Zdecydowano o przeprowadzeniu punkcji gruboigłowej. Mimo iż szpital ma zakład patomorfologii, w którym można ocenić materiał tkankowy, lekarze zdecydowali o niezwłocznym wysłaniu pobranego materiału do specjalistycznej kliniki w województwie mazowieckim, gdzie teoretycznie powinni pracować najlepsi w kraju specjaliści.

W klinice uznano, iż są to niezłośliwe zmiany po przebytym urazie. Zrezygnowano więc z dalszej diagnostyki, zastępując ją kontrolą obrazową.

Podczas takiego badania stwierdzono, iż guz na wątrobie znacznie się powiększył. X został przyjęty na oddział onkologiczny w Warszawie, gdzie ponownie przebadano wcześniejsze preparaty histopatologiczne. Stwierdzono, iż patolog, który jako pierwszy oceniał tkankowy materiał, pomylił się, gdyż w preparatach pobranych w Rzeszowie stwierdzono obecność raka wątroby. Z powodu niedbałości patomorfologa doszło do znacznego opóźnienia w rozpoczęciu leczenia chłopca, co w onkologii ma decydujące znaczenie.

– Patomorfolog ze szpitala w Rzeszowie zachował się ostrożnie i starannie, przekazał próbki do kliniki, a więc szpitala o wyższym stopniu referencyjności, czego, niestety, nie można powiedzieć o lekarzu patomorfologu z warszawskiej kliniki – wyjaśnia dr Ryszard Frankowicz. – Ten lekarz prawdopodobnie zasugerował się wypadkiem chłopca na rowerze, mimo iż uraz miał miejsce po lewej stronie, a wątroba znajduje się po prawej. o ile miał wątpliwości co do wyniku badania, a powinien je mieć, mógł wykorzystać możliwość konsultacji z innym specjalistą patomorfologiem, aby tym sposobem upewnić się o braku zagrożenia i zminimalizować ryzyko pomyłki. Możliwość przeprowadzenia takiej konsultacji miał w swoim macierzystym szpitalu. Trzeba też pamiętać, iż w Warszawie znajduje się Instytut Onkologii, wiodąca w kraju placówka medyczna mająca własny doświadczony zespół lekarzy. Na miejscu był też dostępny konsultant wojewódzki z zakresu patomorfologii. Nie wiem, czy o pomyłce zadecydowała rutyna, brak staranności czy zbytnia ufność we własne umiejętności. Takie przypadki, jak opisywany nowotwór, u bardzo młodych ludzi nie są, niestety, rzadkością i dotyczą całkiem sporego odsetka pacjentów poniżej 25. roku życia.

Z powodu zwłoki w rozpoznaniu i rozpoczęciu leczenia nastąpiły przerzuty do węzłów chłonnych, a następnie w okolice klatki piersiowej, co wymusiło wykonanie operacji chirurgicznej. Było to konieczne, mimo iż wcześniej ta okolica została poddana chemioterapii.

Niepewna przyszłość

X prawdopodobnie czeka także przeszczep wątroby, na który zwykle oczekuje się od kilku miesięcy do roku, a czasem choćby dłużej. Chłopiec jest synem zawodowego żołnierza i marzył o karierze wojskowej. Zamierzał się uczyć w szkole oficerskiej. Jednak przy tak poważnej chorobie taka droga zawodowej kariery jest dla niego niedostępna.

Rodzice w imieniu syna przygotowują się do złożenia pozwu przeciwko warszawskiej klinice. Prawdopodobnie kwota roszczenia wyniesie 4 miliony złotych.

Przypadek X pokazuje, jak ogromne konsekwencje może mieć niedbałe, niestaranne badanie. o ile takie sytuacje zdarzają się w renomowanych placówkach o najwyższym stopniu referencyjności, to czego można się spodziewać po lekarzach z prowincjonalnych szpitali?

– Oczywiście, iż każdy lekarz medycyny i lekarz dentysta, każda pielęgniarka i każda położna, a więc fachowy pracownik ochrony zdrowia, ma prawo do błędu – zapewnia dr Frankowicz. – Jednak w przypadkach krytycznych zachodzi podstawowe pytanie, czy zachowując ustawową zasadę staranności i ostrożności zawodowej, osoba wykonująca wyuczony zawód medyczny podjęła jakiekolwiek kroki w celu zminimalizowania ryzyka pomyłki. Niestety, w przedmiotowej sprawie specjalista patomorfolog nie zrobił nic, żeby taki błąd naprawić lub go zminimalizować. Dopuścił się błędu, chociaż nie było to działanie celowe i świadome. Jego następstwa obciążą ówczesnego pracodawcę, co reguluje artykuł 430 k.c. (kto na własny rachunek powierza wykonanie czynności osobie, która przy wykonywaniu tej czynności podlega jego kierownictwu i ma obowiązek stosować się do jego wskazówek, ten jest odpowiedzialny za szkodę wyrządzoną z winy tej osoby przy wykonywaniu powierzonej jej czynności). Moim zdaniem takie rozwiązanie w praktyce zdejmuje część odpowiedzialności z lekarzy, którzy wiedzą, iż za ich błędy będą odpowiadali szpital, ubezpieczyciel, wreszcie organ założycielski. Dlatego wydaje się, iż każdy lekarz, który zostaje zatrudniony na etacie w publicznej służbie zdrowia (niezależnie od polis wykupionych przez izby lekarskie), powinien dodatkowo się ubezpieczyć, żeby w razie popełnienia błędu medycznego chociaż część odszkodowania, jaka zostanie wypłacona poszkodowanemu pacjentowi, pochodziła także z jego osobistej polisy.

Trzeba się ubezpieczać

Zgodnie z polskim prawem wszystkie placówki służby zdrowia muszą wykupić polisę od odpowiedzialności cywilnej. Im większy szpital, stosujący nowocześniejsze świadczenia medyczne, tym składka ubezpieczeniowa wyższa. Wzrasta ona także wówczas, gdy wcześniej ubezpieczyciel w tym szpitalu musiał wypłacić pokrzywdzonym pacjentom duże sumy.

Standardowa polisa opiewa na wypłacenie odszkodowania za jednostkową szkodę do wysokości 100 tys. euro, jednak nie więcej niż 500 tys. euro w danym roku ubezpieczeniowym. Szpitale często próbują oszczędzać, wykupując niskie polisy, mając nadzieję, iż nic złego się nie zdarzy.

Tymczasem 500 tys. euro to niewielka suma, bo przecież w przypadku bardzo poważnych zdarzeń medycznych sądy coraz częściej orzekają odszkodowania w wysokości 2 – 4 milionów złotych. Co się stanie, o ile polisa nie pokryje kwoty zasądzonej przez sąd? Wówczas resztę pieniędzy, w ramach regresu, musi wypłacić organ założycielski: starosta, prezydent miasta, marszałek województwa, minister, czyli my wszyscy – podatnicy.

Izby lekarskie ubezpieczają lekarzy, wykupując im polisy w wysokości 75 tys. euro na jedno zdarzenie i 350 tys. euro na wszystkie zdarzenia w okresie ubezpieczenia. Oprócz tego niektóre izby oferują ubezpieczenia OC, gdzie sumy gwarancyjne mogą być wyższe, np. 100 tys. euro na jedno zdarzenie i 400 tys. euro na wszystkie zdarzenia w czasie obowiązywania ubezpieczenia.

Te polisy to zabezpieczenie lekarzy pracujących na kontraktach. o ile błąd lekarski popełni lekarz zatrudniony na umowę o pracę, wówczas jest to traktowane jako błąd bezimiennego pracownika służby zdrowia i ewentualne szkody są pokrywane z polisy szpitala.

– o ile szpitale nie będą wykupywały wyższych polis, co oczywiście będzie się wiązało z wyższymi składkami, to może się okazać, iż coraz więcej placówek służby zdrowia będzie rezygnować z zatrudniania lekarzy na umowę o pracę i zmuszać ich będzie do podpisywania kontraktów – dodaje dr Frankowicz.

Na razie pomysł wykupienia polis OC przez lekarzy zatrudnionych w szpitalach na umowę o pracę nie zyskał wśród nich zbyt wielu zwolenników. Także towarzystwa ubezpieczeniowe mają do takich rozwiązań zastrzeżenia.

Idź do oryginalnego materiału