Od ponad tygodnia internetowy komentariat żyje zabójstwem Briana Thompsona, CEO amerykańskiej firmy ubezpieczeniowej UnitedHealthcare, nie kryjąc entuzjazmu wobec faktu, iż mordercą okazał się przystojny Włoch z sercem przepełnionym nienawiścią do „korporacyjnej Ameryki”. Cała historia ma olbrzymi potencjał filmowy, o memicznym nie wspominając. Jedne z barwniejszych elementów to niezarejestrowany, plastikowy pistolet, który sprawca wydrukował sobie na drukarce 3D, oraz znaleziony na miejscu zbrodni plecak, wypełniony banknotami z Monopoly.
Uznanie dla Luigiego Mangione – przynajmniej w USA – zdaje się powszechne. Prawicowy i lewicowy komentariat na chwilę odsunął na bok animozje, łącząc się we wkurwie i śmiejąc z tych samych, krawędziowych żartów. Ryan Broderick, pisarz zajmujący się kulturą technologiczną, stwierdził na swoim blogu: „Możliwe, iż Ameryka nie była tak zgodna […] od czasu wynalezienia internetu”.
Internauci odkopują i analizują historię aktywności zabójcy w mediach społecznościowych, próbując określić jego poglądy polityczne i rozczulając nad wpisem o rybce, którą zabił filtr w akwarium, czy komentarzem, w którym 26-latek przyznaje, iż mimo najlepszych chęci wciąż nie ma dziewczyny. Użytkownicy rozmiłowani w czarnym humorze udostępniają memy z „kolejnymi na liście” szychami z największych firm ubezpieczeniowych, a ci odrobinę bardziej zachowawczy szerują ironiczne dowcipy o pracownicy McDonalda, która rozpoznałća i wsypała nowego ulubionego mordercę Ameryki albo hasła typu „życie Thompsona uratowałaby powszechna opieka medyczna”. Ludzie wieszają zdjęcia Luigiego na świątecznych choinkach, tworzą z nich kolaże i wykupują kurtki podobne do tej, jaką miał na sobie w dniu zabójstwa.
Hitem stała się relacja telewizji NewsNation spod więzienia w Pensylwanii, w którym przetrzymywany jest Mangione. Reporter Alex Caprariello opowiadał prowadzącej program Ashleigh Banfield o swojej rozmowie ze współwięźniami 26-latka, którzy przekonywali, iż zasługuje on na lepsze warunki, postulując przeniesienie go do zakładu w Nowym Jorku. Dziennikarzowi przerywały okrzyki zza więziennego płotu, wśród których dało się wyłapać hasło „Uwolnić Luigiego!”. Roześmiana Banfield machała więźniom, którzy oglądali program na żywo, z ekranu telewizora, i zadawała pytania (m.in. o to, czy Mangione ma w celi telewizor), a oni odpowiadali przez okna (nie ma).
Akcje UnitedHealth w ciągu czterech dni spadły o 6 proc., a udostępnione na facebookowym profilu firmy zdjęcie Thompsona zdążyło zebrać ponad 23 tys. reakcji „haha”, zanim zostało usunięte. Ludzie bombardują profile restauracji, z której poszedł donos na zabójcę, pojedynczymi gwiazdkami i recenzjami typu „nigdy więcej tam nie zjem, mają szczury” (szczur to po angielsku kapuś). Ale największy chaos zapanował u prawicowych influencerów, którzy potępili zabójstwo, oskarżając o nie – jakże by inaczej – lewactwo.
Pod filmami Bena Shapiro czy mniej znanego Matta Walsha pojawiły się tysiące komentarzy, a większość wytyka im próby dzielenia społeczeństwa i oderwanie od rzeczywistości, przejawiające się w przekonaniu, iż Mangione fetują głównie wyborcy demokratów. Wiele osób dzieli się dramatycznymi historiami własnymi lub swoich bliskich, związanymi z odrzuconymi wnioskami o pokrycie kosztów leczenia („firma ubezpieczeniowa zabije moją mamę szybciej, niż rak” – napisała jedna z użytkowniczek). Nastroje dobrze oddaje polubiony przez prawie tysiąc osób komentarz: „To nie lewica kontra prawica. To bogaci kontra biedni”. Należy przy tym podkreślić, iż Shapiro i Walsha zaatakowała ich własna widownia. Doprawdy przyszło nam żyć w ciekawych czasach.
Gdyby zabójstwo milionera obudziło we mnie nadzieję, iż dojdzie do przewrotu, w wyniku którego zwiększy się dostępność opieki medycznej i nie trzeba już będzie prosić o ratunek przed śmiercią na portalach zrzutkowych czy po prostu umierać na biedę, pierwsza założyłabym koszulkę z twarzą Luigiego Mangione à la Guevara. Wyznam przy tym, iż jestem utylitarystką i już jako dziecko miałam problem ze zrozumieniem, na czym polega dylemat wagonika – oczywiste wydawało mi się przekierowanie pociągu na tor, na którym leży jedna przywiązana do szyn osoba, zamiast trzech.
Tylko czy zabicie ubezpieczeniowego hegemona rzeczywiście kogoś ocali? Wątpię, ale jeżeli klasa pracująca mówi niemal jednogłośnie, iż Mangione jest jej bohaterem, to jest bohaterem klasy pracującej – mimo iż sam do niej nie należy. Bywało gorzej. Komentatorzy i politycy, którzy mają dostęp do opieki medycznej i nie muszą się bać, iż jak oni sami bądź ich bliscy zachorują na w pełni uleczalną chorobę, to po prostu umrą, tłumaczący ludziom niemającym tego przywileju, iż ich reakcje na śmierć jednej z osób za to odpowiedzialnych są nie takie, jak być powinny, dają dowód własnej arogancji i odklejeniu.
Na tytuł błazna tygodnia zasłużył sobie Bret Stephens, stały felietonista „New York Timesa”, który wysmażył tekst pod tytułem To Brian Thompson, nie Luigi Mangione, jest prawdziwym bohaterem klasy pracującej, co internauci natychmiast przerobili na To algorytm, który odmówił ci leczenia, jest prawdziwym bohaterem klasy pracującej. Złego bohatera wybrali, więc pan redaktor, którego z pewnością stać na platynowy – czyli najlepszy i najdroższy – pakiet medyczny dla całej rodziny, wziął i wymienił. Mógł to zrobić, bo jest wykształconym człowiekiem sukcesu, a tacy wiedzą najlepiej.
Nie choruj w Ameryce
Internetowy spektakl, choć widowiskowy, nie powinien przysłonić źródeł tej jednoczącej euforii ze śmierci. Użytkownicy z USA wściekają się na komentujących z innych państw – w których ochrona zdrowia jest powszechna, choćby jeżeli daleka od doskonałości – oburzonych wiwatowaniem na cześć mordercy, pisząc: „nie macie pojęcia, jak tutaj jest”. Przyjrzyjmy się więc okolicznościom społeczno-politycznym, w jakich doszło do zabójstwa.
USA to jedyne państwo rozwinięte, w którym nie ma czegoś takiego jak powszechne ubezpieczenie zdrowotne. Wśród państw zamożnych, czyli mających PKB per capita na poziomie co najmniej 14 tys. dolarów (dane pochodzą z 2023 roku) zajmuje ostatnie miejsce pod względem dostępu do opieki medycznej. Ma też najwyższy współczynnik śmierci w wyniku uleczalnych chorób i urazów – a to wszystko pomimo faktu, iż Amerykanie łożą na opiekę zdrowotną aż 16,5 proc. PKB (średnia dla Europy w 2023 roku wyniosła 11 proc.).
W 2024 roku średni koszt prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego w Stanach wyniesie około 584 dolarów miesięcznie, czyli ponad 7 tys. dolarów rocznie. W tym samym okresie mediana wynagrodzeń wyniosła 59 436 dolarów w skali roku – średnia cena ubezpieczenia zdrowotnego to 11,77 proc. tej kwoty. Jednocześnie 11,1 proc. populacji (ok. 36,8 miliona ludzi, czyli niemal dokładnie tyle, ile liczy populacja Polski) żyje poniżej progu ubóstwa, w 2024 roku wynoszącego 15 060 dolarów na osobę rocznie, czyli nieco ponad dwa razy więcej, niż średnia cena ubezpieczenia zdrowotnego. Ok. 8,2 proc. społeczeństwa, czyli ponad 27 milionów osób, w ogóle nie jest ubezpieczona.
Pamiętajmy jednak o niewidzialnej, acz sprawiedliwej ręce wolnego rynku. Dokładna cena planu ubezpieczeniowego jest uzależniona od takich czynników, jak wiek, aktualny stan zdrowia i miejsce zamieszkania. Zgodnie z neoliberalną ideologią im bardziej potrzebujesz leczenia, tym więcej będzie cię ono kosztować. Przykładowo średnia cena ubezpieczenia wyniosła w 2024 roku 383,04 dolara miesięcznie w przypadku osób w wieku 18 lat, zaś w przypadku 60-latków aż 1163,90 dol. Dodam, iż ponad 11 proc. Amerykanów mających 60 lat lub więcej żyje poniżej progu ubóstwa.
Od 2022 roku 22,3 na 100 tys. udanych porodów w USA zakończyło się śmiercią matki. To spadek z 32,9 w stosunku do roku poprzedniego, ale Stany Zjednoczone wciąż mają najwyższy wskaźnik umieralności kobiet przy porodzie wśród państw o wysokim dochodzie. To nie tylko kwestia klasowa, ale również rasowa – czarne kobiety umierają ponad dwa razy częściej, niż białe (49,5 i 19). Główną przyczyną są oczywiście wysokie koszty leczenia i związane z tym zaniedbania zdrowotne oraz brak dostępu do wysokiej jakości opieki okołoporodowej (albo jakiejkolwiek).
Wszystkie te czynniki, połączone z ogólnie wysokimi (i ciągle rosnącymi) kosztami usług medycznych w USA, sprawiają, iż dla lwiej części Amerykanów poważna choroba lub wypadek to niemożliwe do spłacenia długi, a nierzadko bezdomność lub śmierć. Według badania przeprowadzonego przez Harvard Medical School i opublikowanego w American Journal of Public Health, każdego roku 45 tys. obywateli i obywatelek USA umiera przez brak ubezpieczenia (ryzyko śmierci jest o 40 proc. wyższe w przypadku nieubezpieczonych).
Dodajmy do tego 23 proc. osób w wieku produkcyjnym, które uznaje się za „niedoubezpieczone” (underinsured), czyli dość zamożne, by jakieś ubezpieczenie wykupić, ale nie na tyle, żeby dołożyć na leczenie z własnej kieszeni, w wyniku czego 57 proc. z nich nie zgłasza się po konieczną pomoc medyczną, co prowadzi do pogorszenia zdrowia i jeszcze wyższych kosztów opieki. Wśród ogółu społeczeństwa takich osób jest 41 proc, a 37 proc. wszystkich dorosłych miałoby problem z dopięciem domowego budżetu, gdyby niespodziewany wydatek na zdrowie wyniósł 400 dolarów.
Koszty leczenia są najczęstszą przyczyną upadłości konsumenckiej i jednym z głównych czynników prowadzących do bezdomności, której skala w USA od dekad jest alarmująca, a ciągle rośnie. W styczniu 2023 roku na ulicach amerykańskich miast żyło 653 104 osoby. To wzrost o 12 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim. Ostatni raz tak źle było w 2007 roku, gdy rozpoczęto zbieranie danych.
Panowie (a czasem panie) życia i śmierci
Na tym późnokapitalistycznym pogorzelisku wyrastają kolejne firmy oferujące ubezpieczenia zdrowotne – w Stanach jest ich w tej chwili ponad 900, ale więksi gracze powoli zjadają mniejszych. Największa, ufundowana w 1977 roku i chwilowo pozbawiona CEO UnitedHealth Group, posiada 28 proc. udziału w rynku, ubezpieczając prawie 30 milionów osób. W 2024 roku jej przychody wyniosły 189 miliardów (wzrost o 8,5 proc. w stosunku do roku 2023). Dalej są Humana (18 proc. udziału), CVS Health (11 proc.) i Elevance Health (12 proc.).
Oznacza to, iż o zdrowiu i życiu milionów Amerykanów decyduje garstka bogaczy, żywotnie zainteresowanych tym, by wydusić z nich jak najwięcej, w zamian dając jak najmniej. Krytycy podsumowują tę strategię hasłem „delay, deny, defend” (opóźnić, odrzucić, bronić) – to tytuł książki Jaya Feinmana z 2010 roku, opisującej działania firm ubezpieczeniowych. To też słowa, które widniały na łuskach pocisków znalezionych przy Thompsonie, dzięki czemu 10-letnia publikacja, szczegółowo opisująca metody działania firm ubezpieczeniowych i zawierająca prawne porady dla osób, którym niesprawiedliwie odmówiono leczenia, w ciągu paru dni trafiła na listę bestsellerów Amazona.
W październiku 2024 roku Stała Komisja Śledcza Senatu USA opublikowała raport pod tytułem Odmowa powrotu do zdrowia: Jak ubezpieczyciele Medicare Advantage odmawiali pacjentom dostępu do opieki pooperacyjnej. UnitedHealth skrytykowane zostało przede wszystkim za odmawianie pokrycia kosztów niezbędnej opieki pielęgniarskiej pacjentom powracającym do zdrowia po upadkach i udarach.
W raporcie czytamy, iż w 2020 roku firma odrzuciła 10,9 proc. wniosków dotyczących opieki pooperacyjnej, zaś w roku 2022 dwukrotnie więcej (22,7 proc.). Wzrost ten przypisuje się automatyzacji procesu obsługi roszczeń poprzez wdrożenie narzędzi AI. w tej chwili UnitedHealth stoi w obliczu pozwu zbiorowego dotyczącego wykorzystania algorytmów sztucznej inteligencji, nastawionych na optymalizację strategii „3D”. Raport podkreśla, iż odmowy opieki w wykwalifikowanych placówkach opiekuńczych w latach 2019–2022 wzrosły aż dziewięciokrotnie (dotyczy to ogółu ubezpieczycieli).
Niedawne dochodzenie przeprowadzone przez niezależną amerykańską organizację pozarządową ProPublica – specjalizującą się w dziennikarstwie śledczym i nastawioną na ujawnianie przypadków nadużywania władzy i promowanie rządowej, biznesowej i instytucjonalnej odpowiedzialności – wykazało, iż firmy ubezpieczeniowe często nie spełniają wymagań prawnych przy odmowach wypłaty odszkodowania. W raporcie, opublikowanym w czerwcu ubiegłego roku, zebrano świadectwa ponad 120 pacjentów, identyfikując wzorzec, zgodnie z którym ubezpieczyciele błędnie interpretują wnioski o udzielenie informacji, bezprawnie wymagają wezwań sądowych do udzielenia dostępu do akt poszczególnych klientów i często określają zapytania jako odwołania, co prowadzi do znacznych opóźnień w udzielaniu odpowiedzi.
Autorzy podkreślają przy tym, iż dane dotyczące skali odmów są szacunkowe, bo firmy ubezpieczeniowe nie ujawniają oficjalnych wskaźników – prawdopodobnie wyższych. Raport potwierdza też, iż niektóre firmy, jak UnitedHealth czy Cigna, zautomatyzowały proces decyzyjny, umożliwiając lekarzom odrzucanie roszczeń bez przeglądania akt pacjentów – o ocenie decydują algorytmy.
ProPublica ujawniła również, iż stanowe organy nadzoru ubezpieczeniowego podjęły minimalne działania egzekucyjne przeciwko ubezpieczycielom za niesłuszne odmowy, traktując indywidualne skargi jako odosobnione incydenty i bagatelizując problemy systemowe.
Można było lepiej. Tylko jak?
W panteonie lewicowych bohaterów nie brak osób, które kogoś zabiły – panuje względna zgoda co do tego, iż w pewnych okolicznościach walka z opresyjnym systemem przy użyciu przemocy jest godna i sprawiedliwa. Ale rzadko dotyczy to czynów dokonywanych w warunkach demokratycznych, w których możliwe jest – przynajmniej teoretycznie – przeprowadzenie zmian przy użyciu pokojowych, a ostatecznie mniej przemocowych metod. Wciąż są to jednak warunki dyktowane przez garstkę skrajnie uprzywilejowanych ludzi, którzy mają zasoby, by zapewnić sobie nietykalność.
Luigi Mangione zabił wroga klasowego nie swojej klasy. Wiadomo, iż cierpi na chorobę powodującą chroniczny ból kręgosłupa (prawdopodobnie boreliozę), ale pochodzi z rodziny równie zamożnej, co jego ofiara, więc raczej nie musiał martwić się kosztami własnego leczenia. Thompsona z klanem Mangione łączy więcej – rodzice Luigiego prowadzą ekskluzywne domy opieki, w których miało dochodzić do nadużyć wobec pacjentów i naruszeń przepisów sanitarnych. Wiele mediów próbuje to wykorzystać, by przekonać Amerykanów, iż nie jest jednym z nich. Na razie się nie udaje.
Chciałabym wierzyć, iż ze swoją inteligencją i pozycją społeczną mógł realnie przyczynić się do zmian systemowych, np. angażując w ujawnianie i nagłaśnianie przestępczych czy po prostu niemoralnych działań firm ubezpieczeniowych, ale historia pokazuje, iż branża jest na to odporna. Od co najmniej dekady wszyscy w USA wiedzą o wszelkich jej patologiach – z mediów i z własnego doświadczenia. Jedyne, co mogą robić, to głosować w wyborach, ale to już od dawna nie daje im poczucia sprawczości.
Obywatele i obywatelki USA mogą głosować na polityków, którzy popierają wprowadzenie powszechnych ubezpieczeń i zwiększenie publicznych wydatków na ochronę zdrowia. Kamala Harris w swojej kampanii prezydenckiej proponowała dziesięcioletni okres przejściowy, który prowadziłby do objęcia opieką zdrowotną całego społeczeństwa, a tym samym wyeliminowania prywatnych ubezpieczycieli, dorabiających się, jak Thompson, na – często desperackich – próbach pozostania przy życiu.
Gdyby wygrała, prawdopodobnie gwałtownie znalazłyby się powody, dla których „nie da się” w pełni zrealizować tych postulatów (tak jak Obamie nie udało się wprowadzić powszechnego systemu ubezpieczeń w formie, jaką początkowo proponował), ale nie ulega wątpliwości, iż sytuacja chorych i zarazem biednych (czy po prostu niebogatych) byłaby lepsza, niż pod rządami Trumpa, który co prawda rozmyślił się z uchylania ACA (ustawy poszerzającej zakres publicznej ochrony zdrowia, zwanej przez niego Obamacare), ale przez cały czas chciałby – i niedługo zyska narzędzia, by tego dokonać – by życie i zdrowie Amerykanów w jeszcze większym stopniu było uzależnione od stanu ich kont. Jego pomysł na ochronę zdrowia to przede wszystkim dalsza prywatyzacja i deregulacja. Chce m.in. ograniczyć nadzór federalny nad placówkami medycznymi, co doprowadziłoby do rozdrobnienia systemu, opartego głównie na prywatnych ubezpieczycielach.
Miliony osób zagłosowały wbrew własnym interesom, i to dotyczącym podstawowych kwestii egzystencjalnych, bo uwierzyły w obietnicę rozwalenia systemu, ze strony którego doznały tak wielu krzywd, i ukarania winnych. A iż łatwiej kopać słabszego od siebie, chętnie przyjęli, iż winni ich niedoli są migranci i inne wykluczane mniejszości. No i kobiety, które swoimi roszczeniowymi, feministycznymi rojeniami zaburzyły naturalny porządek świata. Luigi Mangione zidentyfikował rzeczywistego wroga i wskazał go innym – ale jego czyn nie przyniesie zmiany wrogiego systemu. Może za to zainspirować kolejne akty przemocy i to niekoniecznie wobec tak paskudnych postaci, jak Brian Thompson. Różnie można oceniać kompas moralny włoskiego chada-mściciela, ale obawiam się, iż w przypadku części potencjalnych naśladowców jest on bardziej rozregulowany.
Nie kupuję też narracji zrównującej Mangione z Januszem Walusiem – białym suprematystą, który dokonał zabójstwa z pobudek rasistowskich, wierząc, iż zapobiegnie to upadkowi przemocowego systemu, skrajnie opresyjnego wobec niebiałych mieszkańców RPA. Ani z Elliotem Rodgerem, który zastrzelił sześć osób, motywując to tym, iż kobiety odmawiały mu seksu, i publikując obszerny manifest będący wezwaniem do przemocy wobec nich. Mangione zabił, bo zawładnęła nim wściekłość na system, który morduje na skalę masową, tyle iż w białych rękawiczkach. Skromny, bo zaledwie dwustronicowy manifest znaleziony przy Włochu zawiera krytykę chciwych korporacji, a amerykańskie firmy ubezpieczeniowe określa jako „pasożytnicze”.
Brian Thompson nie zasługiwał na śmierć. Zasługiwał na uczciwy, transparentny proces w kraju, w którym zarabianie na odmowach ratowania zdrowia i życia jest uznawane za zbrodnię i karane tak, jak seryjne morderstwa dla zysku. W USA zaś hołubi się tych, którzy doszli do celu po trupach, zwłaszcza jeżeli tym celem było zostanie milionerem, a te trupy to tylko jacyś biedacy.
Mowa o kraju, w którym skazany przestępca został prezydentem, a Daniel Penny – rówieśnik Mangione – który z zimną krwią udusił czarnego bezdomnego, został parę dni temu uniewinniony, we wrześniu zaś dokonano w pełni legalnej egzekucji czarnego Marcellusa Williamsa, choć wszelkie dowody wskazywały, iż nie dopuścił się zabójstwa, o które był oskarżony. Dorzucę przykład białego chłopaka, który pojechał na protest Black Lives Matter z karabinem i zastrzelił dwie osoby, bo „poczuł się zagrożony”. W listopadzie 2022 roku został uniewinniony (o sprawie pisała na naszych łamach Agata Popęda). Sami zdecydujcie, co o tym myśleć.
To czyj on w końcu?
Internetowa aktywność Luigiego nie pozwala na jednoznaczne określenie jego politycznych zapatrywań, ale wysiłki nie ustają.
Na Goodreads zrecenzował manifest Teda Kaczynskiego, seryjnego mordercy, który swoje zbrodnie (zabił 3 osoby, 23 kolejne ranił) tłumaczył sprzeciwem wobec postępu technologicznego, który niszczy środowisko naturalne i zdejmuje z ludzi odpowiedzialność za własne przetrwanie. Celował w tych, którzy się do tego postępu przyczyniali. Mangione wystawił manifestowi 4 na 5 gwiazdek. W recenzji nazywa Kaczynskiego „przemocową jednostką” oraz stwierdza, iż zabijał niewinnych i zasłużył na więzienie. Jednocześnie przekonuje, iż nie był terrorystą, tylko „ekstremalnym politycznym rewolucjonistą”. Wpis zawiera też anonimowy cytat, którego fragment brzmi: „Jesteśmy zwierzętami, jak wszystkie stworzenia na tej planecie, tyle iż zapomnieliśmy o prawie dżungli, uginając się przed naszymi panami, podczas gdy każde inne zwierzę rozpoznałoby zagrożenie i walczyło o przetrwanie na śmierć i życie”.
„Coraz więcej wskazuje, iż mamy pierwszego strzelca z «szarego plemienia», a media nie są na to gotowe” – napisał na X dziennikarz i ekspert ds. ekstremizmu Robert Evans, który przeanalizował internetową aktywność Luigiego Mangione.
„Szare plemię”, określające się też jako „ruch racjonalistyczny”, to internetowe zbiorowisko blogerów, filozofów, pracowników IT i zwykłych shitposterów (osób parających się udostępnianiem kontrowersyjnych, ironicznych, nierzadko agresywnych treści, głównie memów), którzy jednak – co do zasady – nie wzywają do aktów przemocy. To grupka irytujących chłopaków, którzy doznali oświecenia, czytając Dawkinsa i uznali, iż wiedzą już wszystko o mechanizmach rządzących światem, co więcej – są niezwykle biegli w myśleniu racjonalnym, precyzyjnie oddzielając emocje od faktów. Opowiadają się za pełną wolnością słowa, a ich największym idolem jest Edward Snowden. Nie popierają żadnej z partii politycznych – szarość w nazwie społeczności ma ją odróżniać od czerwonych demokratów i niebieskich republikanów – ale najbliżej im do libertarian. Nie wiadomo, czy Luigi jest częścią tej społeczności, ale z pewnością jest mu do niej bliżej, niż do lewicy czy prawicy.
Wyłania się z tego profil bananowego dzieciaka podatnego na internetowe wpływy, którego poglądy polityczne dopiero się krystalizują, a świadomość systemowych niesprawiedliwości wzrosła gwałtownie w ostatnim czasie, prawdopodobnie w wyniku osobistych doświadczeń, wyzwalając gniew, który zawładnął nim do tego stopnia, iż odciął się od rodziny i przyjaciół, przez pół roku w samotności dojrzewając do zabicia człowieka, który dorobił się fortuny na kombinowaniu, jak ograć zdesperowanych, chorych ludzi.
Śledząc fiestę, która od ponad tygodnia trwa w internecie, można odnieść wrażenie, iż w amerykańskim społeczeństwie wzrasta świadomość klasowa. W mediach pojawiają się kolejne artykuły na temat patologicznej sytuacji w amerykańskim systemie ochrony zdrowia i machlojek ubezpieczycieli, na portalach takich jak YouTube czy Reddit dyskutują o tym tysiące ludzi. prawdopodobnie pójdą za tym śledztwa dziennikarskie, a sprawa Luigiego zapisze się w historii memosfery jako wybitnie inspirująca i angażująca.
To też dobry moment, by pogadać o pretty privilage, czyli niedoszacowanym przywileju, jakim cieszą się ludzie postrzegani jako atrakcyjni. Nie oszukujmy się – siła oddziaływania Luigiego opiera się przede wszystkim na jego urodzie. Wystarczyłyby zakola, trądzik i lekka nadwaga, by reakcje znacząco się różniły, a przede wszystkim sprawa nie budziłaby takiego zainteresowania. Nie chodzi tylko o pożądanie, jakie wzbudza, ale o tzw. efekt aureoli, polegający na automatycznym przypisywaniu ludziom pozytywnych lub negatywnych cech na podstawie pierwszych spostrzeżeń. Mangione ma też ten przywilej, iż jest biały. Chyba nikt nie wierzy, iż Amerykanie masowo wiwatowaliby na cześć czarnego zabójcy. Ciekawym spojrzeniem na tę kwestię podzielił się na X użytkownik określający się jako queerowy komunista, zgarniając ponad 100 tys. polubień: „Szczerze mówiąc, cieszę się, iż Luigi Mangione nie jest komunistą, cieszę się, iż pochodzi z bogatej rodziny, cieszę się nawet, iż jest konwencjonalnie atrakcyjnym, heteroseksualnym, białym mężczyzną, bo nienawiść i propaganda przygotowane na sytuacje, gdy to opresjonowani stawiają opór, w jego przypadku nie zadziałają”.
Szansa dla lewicy?
Tymczasem firmy ubezpieczeniowe zareagowały zwiększeniem ochrony dla członków zarządów. Podobnie jak w przypadku rosyjskich oligarchów, w miejscach publicznych będą za nimi łazić ochroniarze. Powstają też protokoły, mające zapobiegać „potencjalnym zagrożeniom płynącym z publicznego sprzeciwu wobec branży”. UnitedHealth i kilka innych firm ubezpieczeniowych usunęło biogramy swoich kadr kierowniczych. Boją się – to dobrze. Szkoda, iż boją się raczej zemsty, niż zmiany.
Ludzie dołączają do internetowej zabawy, ale nie wychodzą na ulice. Poparcie dla Donalda Trumpa – znacznie większego złola, niż Thompson – raczej nie spadnie od tego, iż ładny chłopak zastrzelił milionera, a może choćby wzrosnąć, i to właśnie dlatego, iż zabójstwo podsyca klasowy gniew, który Trump jak nikt potrafi zagospodarować, przekierowując głównie na migrantów (a więc grupę będącą w najgorszej sytuacji, jeżeli chodzi o dostęp do pomocy medycznej) i „lewaków”, czyli wszystkich, którzy mają na względzie sprawiedliwość społeczną czy jakieś tam prawa człowieka.
Za jego rządów UnitedHealth i inne firmy ubezpieczeniowe będą mieć jeszcze większą swobodę działania i ukrywania tego, co jest do ukrycia. Wyborcy boleśnie to odczują, do części może choćby dotrze, iż zagłosowali wbrew własnym interesom. Trump na tym nie straci – to i tak jego ostatnia kadencja, chyba iż zrealizuje przygotowany dla niego Project 2025, zakładający całkowite rozmontowanie demokracji. Niezależnie od tego demokraci muszą się dobrze zastanowić, jak zagospodarować emocje, które wyrażają się w peanach na temat mordercy. To szansa przede wszystkim dla lewego skrzydła partii. jeżeli ją wykorzysta, przemocowy system może stać się mniej przemocowy, ale jego podstawy się nie zmienią. Cóż, lepsze niż nic.
Najlepsze, co może zrobić lewica, to wsłuchać się w te głosy i wykorzystać poruszenie, by przekonać ludzi do swoich pomysłów na system ochrony zdrowia (i nie tylko). Nie trzeba z nimi tańczyć na grobie Thompsona. Najgorsze – moralizować czy szydzić, dając komunikat, iż ich reakcje są naiwne i prymitywne. Nie musimy podzielać tych nastrojów, by swoją krytykę i zaangażowanie skupić na akcjach, nie reakcjach.