Tomasz Lis: Żałoba narodowa w krainie Mrożka

natemat.pl 4 godzin temu
Póki trwa kampania, mamy politykę i politologię. Po wyborach wjeżdża socjologia, by wytłumaczyć co i dlaczego się stało, oraz psychologia, by pokonani znaleźli sposób poradzenia sobie z poczuciem klęski, a może i finalnie pogodzenia się z nią.


Ostatni tydzień to u moich znajomych trwające wciąż próby poukładania sobie tego, co stało się w minioną niedzielę. W psychiatrii istnieje coś takiego jak PTSD (post-traumatic stress dosorder), zespół stresu pourazowego, bardzo częsty u żołnierzy lub u ludzi uczestniczących w akcjach ratunkowych po wielkich katastrofach.

Wielki stres pozostawia wielkie, często długo albo nigdy niegojące się blizny. W minionym tygodniu miałem silne poczucie, iż psychiatria, obok PTSD, powinna też rozpoznać coś takiego jak PESD, post election stress disorder, czyli zespół stresu powyborczego.

Jego ślady stwierdziłem u znajomych, mówiących o swym przygnębieniu, rozczarowaniu, rozżaleniu i rozpaczy, lewitujących gdzieś między depresją a złością, bo jedni byli w tych dniach przygarbieni jak wierzby płaczące, a inni źli jak osy, pokąsani i gotowi kąsać.

Jakiż powód tej żałoby? Pauline Boss, badaczka z University of Minnesota na początku lat 90-tych stworzyła pojęcie ambiguous grief, czyli żałoby realnej, ale jednocześnie niedookreślonej, niedoprecyzowanej i niejednoznacznej, gdy strata jest niejasna, trudna do zdefiniowania i domknięcia.

Po tych wyborach PESD wynika według mnie nie tylko z faktu przegranej, której nie lubi nikt. Także z poczucia upokorzenia wyborem, który zapadł i poczucia wyobcowania ze wspólnoty, której połowa akceptuje i aktywnie wspiera wybór na najwyższe stanowisko w państwie typa, który w normalnych krajach funkcjonuje na społecznym marginesie.

Jakim jesteśmy krajem i jakim jesteśmy narodem skoro jesteśmy w stanie dokonać wyboru absolutnie nieakceptowanego moralnie i totalnie nieracjonalnego, pytało wielu, zastanawiając się czy chcą być mieszkańcami takiego kraju i członkami takiej wspólnoty. Niektórych, bardziej radykalnych, skłania to do myśli o wyjeździe z Polski na dobre, innych do wyboru emigracji wewnętrznej, czyli odcięcia się od całej sfery publicznej i politycznej i ucieczkę w siebie, w autonomiczną zupełnie sferę prywatności.

Przyznaję, iż jestem chyba zbyt mało radykalny na wyjazd (plus kapitulacja budzi we mnie niemal fizjologiczne obrzydzenie), a z drugiej strony jestem już tak introwertyczny, iż głębiej w siebie uciec po prostu nie jestem w stanie, bo już nie ma gdzie. Poza tym mój optymizm każe mi zawsze wierzyć, iż to nie koniec, iż trzeba po prostu czekać aż karta się odwróci. Może to wiara nieuzasadniona, ale realna.

W tzw. międzyczasie staram się jednak zrozumieć co się stało w kampanii i co się stało w niedzielę. W kampanii sztab Rafała Trzaskowskiego popełnił według mnie fundamentalny błąd polegający na niezrozumieniu na jakim boisku toczy się mecz, kim jest przeciwnik oraz do czego jest zdolny. Błąd niewybaczalny bo łatwy do uniknięcia i wskazujący na naiwność oraz kuriozalne wręcz problemy poznawczo - percepcyjne.

Efekt był taki, iż PiS-owcy poszli na wojnę, a ludzie Trzaskowskiego na konkurs piękności, PiS-owcy ubrali dresy i wzięli maczety, kije baseballowe oraz kastety jak na kibolskie ustawki, a ludzie Rafała założyli białe bluzeczki jak na wybór przewodniczącego klasy. Brutalność i bezwzględność zderzyły się z grzecznością i naiwnością. I z góry było wiadomo, kto kogo natrzaska po ryju, kto wyjdzie z tego pojedynku z prezydenturą, a kto z siniakami. Nie możesz wygrać wojny zachowując się jak na konkursie piękności.

PiS-owcy szczuli i nakręcali złe emocje, a Rafał, jak dziewczyna na konkursie piękności, opowiadał, iż trzeba dbać o planetę, ochronę środowiska, sortowanie śmieci i zgodę między ludźmi. Tak formatując i tak rozumiejąc starcie sztab skazał kandydata na to, iż zamiast sortowania śmieci mieliśmy naparzankę, a kubeł od śmieci musiał wylądować Rafałowi na głowie.

Wybory wygrał, jeżeli wygrał, Nawrocki, ale tak naprawdę wygrał je gotowy zrobić wszystko dla zwycięstwa Kaczyński oraz Mefistofeles Kurski, który ludem gardzi tak jak Kaczyński, ale rozumie ten lud dobrze, a manipuluje nim niemal doskonale. Pokazał to już jako prezes TVP, fundując Polakom Zenka Martyniuka i skoki narciarskie, prostą, często prostacką rozrywkę, mieszaninę swojskości, polskości i zwykłości. Wiedział, iż będzie to najlepszy kamuflaż dla goebbelsowskiej propagandy i konsekwentnego mielenia ludziom mózgów na trociny. Czuł, iż lud to kupi. I oczywiście kupił. A iż lud mógł jeszcze przy okazji kopnąć w d**ę znienawidzone przez siebie elity, to kupił to choćby z entuzjazmem.

Oczywiście, ponieważ jesteśmy w Polsce, tydzień po wyborach nie mamy choćby stuprocentowej pewności, kto naprawdę wygrał i czy nie mieliśmy do czynienia z monstrualnym oszustwem. Można by to oczywiście dość łatwo zweryfikować, ale wymagałoby to jednak elementarnej powagi i odpowiedzialności. Ale iż w krainie Mrożka zawsze były to towary deficytowe, ze swoją niepewnością pozostaniemy prawdopodobnie na wieki. Żeby polskości i polskiej bylejakości złożyć wiekuisty pokłon.

Idź do oryginalnego materiału