Łyczek, który zmienia wszystko
Rodzice usprawiedliwiają się, iż to „tu prawie nie ma alkoholu”, iż „przecież od łyczka nic się nie stanie”. Tylko iż problem nie polega na procentach, ale na samym rytuale. Dziecko uczy się, iż piwo to coś normalnego, iż należy do wspólnego biesiadowania i zabawy. Otwieranie butelki, trzymanie jej w dłoni, smak, zapach – to wszystko zapisuje się w głowie młodego człowieka i staje się częścią jego codziennych skojarzeń.
Na razie wydaje się, iż nic się nie dzieje. Wszyscy są zadowoleni: dziecko czuje się dorosłe, rodzice dumni, iż mają „wyluzowane podejście”. Ale kiedy kilka lat później nastolatek wróci z imprezy pijany, wtedy zaczyna się dramat. I wtedy rodzice pytają: „jak to możliwe, przecież myśmy mu tylko pozwalali na piwo zero, czasem coś mocniejszego do grilla”.
Odpowiedź jest prosta – to właśnie wtedy się zaczęło. Od niewinnego łyczka, od zdania „to jak oranżada”.
Dlaczego „tylko łyczek” to zawsze za dużo?
- Rodzice często powtarzają: „Przecież nic się nie stanie od kilku kropel”. Tymczasem staje się bardzo dużo.
- Dziecko uczy się rytuału picia – widzi, iż piwo to naturalny element spotkań rodzinnych, a skoro samo może spróbować, to znaczy, iż to norma.
- Traci zaufanie do zakazów – skoro rodzice raz pozwalają, to trudniej im później tłumaczyć, iż alkohol jest szkodliwy.
- Piwo bezalkoholowe też oswaja – butelka, smak, etykieta – to wszystko buduje skojarzenie z „dorosłym napojem”, które łatwo przeradza się w chęć sięgnięcia po prawdziwy alkohol.
- Młody mózg jest wyjątkowo podatny na uzależnienia – im wcześniej dziecko zacznie próbować, tym większe ryzyko, iż w przyszłości popadnie w nałóg.
- To prosta droga do „pełnych porcji” – nastolatek, który w domu pił „pod okiem rodziców”, łatwiej sięgnie po kolejne butelki z rówieśnikami.
Płacz zawsze przychodzi później
Wiem, iż wielu rodziców lubi się uważać za „wyluzowanych”. Wolą pozwolić na piwo przy sobie, żeby dziecko nie piło w ukryciu. Ale to iluzja kontroli. Bo kiedyś przyjdzie moment, iż dziecka obok już nie będzie – będzie tylko grupa rówieśników i butelki, których nikt nie liczy.
I wtedy nagle okazuje się, iż te wszystkie „łyczki” miały znaczenie. Że śmiechy i teksty „to jak oranżada” zamieniły się w dramat i płacz. Tylko iż wtedy jest już za późno.
Dlatego mówię jasno: nie ma czegoś takiego jak „niewinny łyczek”. Każdy łyk to krok w stronę normalizowania alkoholu. Każdy łyk to zgoda na to, by dziecko oswajało się z czymś, co może zniszczyć mu życie. I dlatego nigdy nie pozwolę mojemu synowi na to, na co inni tak beztrosko przymykają oko.
Zobacz także: „Pozwalam, bo wolę, żeby pił przy mnie”. Łyczek tu, łyczek tam to patologia