Dzieci i ich wielkie emocje...
Jeśli ktoś myśli, iż dzieciństwo to czas beztroski, to prawdopodobnie nigdy nie próbował ubrać w pośpiechu trzylatka w poranek roboczy. Małe dzieci żyją emocjami tak intensywnymi, iż czasem mam wrażenie, jakby w ich ciałach krążyła podwójna dawka adrenaliny.
Potrafią w jednej chwili śmiać się, a w następnej rzucać się na podłogę, bo skarpetka "źle leży".
To normalne – ich mózgi dopiero uczą się regulowania nastrojów, a my, dorośli, jesteśmy w tym procesie przewodnikami.
Problem w tym, iż sami często mamy braki w tym zakresie. Jesteśmy zmęczeni, spóźnieni, rozdrażnieni. A wtedy łatwiej jest krzyknąć: "Przestań tak się zachowywać!" niż zatrzymać się i poszukać sposobu na rozbrojenie tej emocjonalnej bomby.
Przypadek, który zmienił wszystko
Pamiętam ten moment jak dziś. Był piątek, godzina 17:00. Wracaliśmy z przedszkola, ja po całym dniu pracy, on po całym dniu atrakcji i zmęczenia. W domu czekała nas walka o posprzątanie klocków Lego, które zalegały w salonie jak po bitwie pod Grunwaldem.
Zaczęło się niewinnie – prośba, odmowa, kolejna prośba, głośniejsza odmowa. Potem standardowa eskalacja: tupanie nogami, głośne "NIEEEE!" i próba ucieczki do pokoju.
Tego dnia byłam zbyt zmęczona, żeby się kłócić. Popatrzyłam mu w oczy i zapytałam:
"Co mogę teraz zrobić, żeby było ci lepiej?".
Chwila ciszy. Potem spojrzenie pełne zdziwienia, jakby ktoś właśnie wyłączył alarm przeciwpożarowy w jego głowie. I odpowiedź: "Pobaw się ze mną chwilę, a potem posprzątamy".
I posprzątaliśmy. Bez łez, bez trzaskania drzwiami.
Dlaczego to działa?
To jedno zdanie działa, bo odwraca role. W momencie, kiedy dziecko czuje, iż traci kontrolę nad sytuacją, nagle dostaje ją z powrotem – przynajmniej częściowo. Nie jest już obiektem "naganiania" do wykonania obowiązków, tylko partnerem w rozmowie. Zamiast
walczyć o swoją niezależność krzykiem, może o nią zawalczyć słowem.
Psychologowie mówią o tym jako o "zaproszeniu do współpracy". Nie narzucam rozwiązania, nie oceniam emocji, tylko pytam o potrzeby.
Kiedy dziecko zrozumie, iż nie ignoruję jego uczuć, ale próbuję je nazwać i zrozumieć, jego mózg powoli przestawia się z trybu "walcz" na tryb "rozmawiaj".
Rodzic też się uczy
Paradoksalnie, to zdanie działa nie tylko na dziecko, ale i na mnie. Bo kiedy je wypowiadam, automatycznie hamuję swoją reakcję obronną. Nie wchodzę w tryb "kontroli sytuacji" – wchodzę w tryb "szukania rozwiązania".
I nagle widzę, iż konflikt, który mógł się rozkręcić do czerwonej gorączki, da się zamienić w coś konstruktywnego.
Oczywiście, nie jest tak, iż teraz każda histeria kończy się happy endem. Czasem potrzebna jest przestrzeń, a nie rozmowa. Ale statystycznie – to pytanie ma dużo większą skuteczność niż krzyk czy groźba.
Kiedyś wydawało mi się, iż dobry rodzic to ten, który gwałtownie przywraca porządek. Teraz wiem, iż to ten, który potrafi w chaosie znaleźć moment na prawdziwe połączenie z dzieckiem.
Czy to metoda dla wszystkich? Nie wiem. Ale wiem, iż działa na nas. A to wystarczy, bym chciała stosować ją dalej. Bo zamiast trzaskania drzwiami widzieć uśmiech mojego syna – to jest dla mnie rodzicielstwo w najlepszej wersji.