Ta obsesja zjada nas po cichu. Dotyczy nie tylko pokolenia Z i milenialsów

natemat.pl 5 godzin temu
Znacie to uczucie, kiedy macie chwilę dla siebie, a jednocześnie zjada was... poczucie winy? Wyrzuty sumienia z powodu odpoczynku brzmią absurdalnie, ale mogą dopaść każdego – niezależnie od wieku i branży. Czym adekwatnie jest "leisure guilt"? Psycholożka wskazuje nam główne zagrożenia.


Najpierw definicja z internetu. Leisure guilt to poczucie winy, które dopada nas poza pracą, kiedy nie odhaczamy zadań z listy do zrobienia. To momenty, kiedy w głowie pojawiają się myśli w stylu: "Nie pracuję, muszę zrobić coś produktywnego". Jedni powiedzą, iż to przecież dobry motywator. Ale to uczucie wpędza nas w błędne koło.

Leisure guilt... i guilty pleasures


Kiedy wpiszecie w Google "leisure guilt" równolegle pokażą się wam hasła ze znanymi od dawna "guilty pleasures". Te drugie kojarzą się z niewinnymi "grzeszkami", które przecież każdy z nas po cichu popełnia. Zaraz zobaczycie, jak bardzo te pojęcia wzajemnie się gryzą.

– Jest tendencja, żeby zgrabnie nazywać różne stany emocjonalne i doświadczenia. Natomiast "leisure guilt" to nie jest pojęcie medyczne, tylko raczej socjologiczne – precyzuje w rozmowie z naTemat Katarzyna Kucewicz, psycholożka i psychoterapeutka.

Agnieszka ma 29 lat. Pracuje w biurze od 9 do 17, ale nie wklepuje liczb do Excela. Działa w kreatywnej branży, zaczęła też zaocznie studiować. Kiedy szukałem rozmówców do tego tekstu, odezwała się do mnie sama. – Mam nieustannie poczucie, iż marnuję czas – przyznaje dla naTemat.

Dopytuję więc, bo trudno mi uwierzyć, iż osoba z pełnym kalendarzem może biczować się za chwilę dla siebie. – Tu nie chodzi o to, iż mam wyrzuty sumienia, gdy wychodzę do kina ze znajomymi czy na randkę z partnerem. Ale kiedy czuję się słabiej i chcę zrobić drzemkę, zaczynam się zastanawiać, czy powinnam. To na przykład dwie godziny wolnego czasu i mogłabym wykorzystać go lepiej – dodaje.

36-letni Adam najpierw gasi mnie jednym zdaniem. – Moja teściowa to ma, ona musi cały czas coś robić, nie może usiąść na d**ie – śmieje się. Do tematu podchodzi jednak na poważnie. Dzisiaj pracuje na działalności gospodarczej, sam układa sobie grafik. – Jestem milenialsem, który mocno nauczył się higieny pracy. Mam wszystko rozplanowane. Dlatego byłbym pierwszy do podważenia teorii o leisure guilt – nie ukrywa.

"Zapiep***am i odpoczynek mi się należy"


Podobnie reaguje Przemek, który choćby się zirytował, kiedy powiedziałem mu, iż z powodu odpoczynku można mieć wyrzuty sumienia. – Ludzie narzekają, iż dużo pracują, a kiedy już mogą odpoczywać, to mają poczucie winy, iż odpoczywają. To zakrawa o syndrom sztokholmski – twierdzi. I argumentuje to tak, iż prościej się chyba nie da.

Ale tu nie zawsze chodzi o urlop, tylko codzienność. Wracasz z pracy i nie włączasz serialu, bo czujesz, iż to marnowanie czasu. Nie przeczytasz książki o "niczym", nie robisz sobie drzemki. Skąd bierze się poczucie winy, jeżeli jedni potrafią leżeć i nic nie robić przez godzinę, a innych w tym czasie zjadałyby wyrzuty sumienia? Agnieszka znalazła odpowiedź na spotkaniu ze swoją terapeutką. I nie chodzi tu o brak ambicji.

– Moja mama od zawsze była osobą pracowitą, aktywną... i nerwową. Nie mogła patrzeć, iż ja i mój brat nic nie robimy. Zawsze wymuszała na nas wcześniejsze pójście do szkoły po chorobie i pilnowała, żebyśmy nie spędzali czasu bezproduktywnie. Trudno dziwić się, iż jeżeli dzisiaj nie robię czegoś, co przyniesie mi efekty – finansowe rozwojowe czy zdrowotne, tylko po prostu siedzę w parku i patrzę się w słońce, to nie popełniam jakiegoś "grzechu lenistwa" – opowiada.

Psycholożka ostrzega przed takimi pułapkami, bo "leisure guilt" może być zagrożeniem niezależnie od tego, w jakiej branży funkcjonujemy.

– Powinniśmy mieć czas nie tylko na produktywny wypoczynek, ale też na to, by robić rzeczy bardziej szalone, żeby było miejsce na robienie rzeczy totalnie bezproduktywnych, po to, by było choćby zabawnie. Człowiek jest najszczęśliwszy, kiedy zaspokaja nie tylko typowo dojrzałe potrzeby, ale również dziecięce, które ma każdy z nas, bez względu na wiek – wyjaśnia dla naTemat Katarzyna Kucewicz.

Produktywna... bezproduktywność?


Nie ma też reguły, czy chodzi o milenialsów, ich rodziców czy najmłodsze "zetki". Chociaż specjalistka widzi pewną zależność. – To jest częściej problem osób zanurzonych w kulturze ciężkiej pracy. Mają w sobie przekonanie, iż praca jest nadrzędną wartością, i iż trzeba pracować ponad siły. Dla takich osób odpoczynek jawi się jako coś trudnego – to często milenialsi i jeszcze starsze pokolenia – podkreśla.

I dodaje: – Młodsze pokolenia są bardziej nastawione na work-life balance i z reguły lepiej rozumieją, iż bez prawidłowego odpoczynku nie będzie efektywności. Chętniej bronią swoich granic i o ile mają urlop, to chcą mieć odpoczynek od A do Z, a nie z fragmentami samopoświęcania się dla szefa.

Nasza rozmówczyni zwraca uwagę na coś pozornie absurdalnego. Bezproduktywność czasami może być... produktywna. Tu wracają "guilty pleasures" które trzeba traktować z przymrużeniem oka.

– Osoba, która wszystko robi od linijki, zawsze jest poprawna, ale nie pozwala sobie na "guilty pleasures", jak na przykład leżenie, oglądanie serialu i jedzenie lodów przez pół dnia, bo ma taką ochotę, to w gruncie rzeczy sama czegoś się pozbawia. Dobry odpoczynek to nie tylko zdrowa regeneracja, ale też zabawa – wskazuje Kucewicz.

Dla Michała ta teoria ma sens... w połowie. To 35-latek, uciekł kilka lat temu z "korpoświata" i wyprowadził się z Warszawy. – W "korpo" łatwo było wpaść w tryb "jestem w pracy po pracy". Jak była pandemia, kupiłem Xboxa. Od roku go nie włączyłem, bo choćby pół godziny spędzone na gierkach włącza mi myślenie, iż bez sensu tracę czas. Z drugiej strony zawsze to lubiłem i pozwala się "odmóżdżyć". Wygrywa myślenie, iż powinienem zająć się czymś sensownym, zamiast siedzieć z padem na kanapie – nie ukrywa.

Jednocześnie zauważa, iż miejski lifestyle bardziej wpędza nas w dziwną presję. – Jak masz ogródek do ogarnięcia, czas wolny wypełnia się sam. Trudno mówić wtedy o poczuciu winy, to też może być sposób na odpoczynek. Poza tym, zobacz, co zrobił z nami Instagram. Widzimy idealnych ludzi w idealnym świecie. Oglądamy to i sami nakładamy na siebie presję, za czymś gonimy. Tylko nie wiadomo, po co. To jest chore – ostrzega Michał.

Psycholożka ma uniwersalną radę. – Powinna być w tym szczypta szaleństwa, robienia czegoś, co jest czystą przyjemnością, beztroską, powodem do śmiania się. To jest szczególnie potrzebne ludziom, którzy na co dzień zajmują się bardzo poważnymi tematami, pracują w ciężkich zawodach. W takich przypadkach potrzebny jest pełny reset – zaznacza.

– Bezproduktywność też jest wpisana w naszą egzystencję. o ile nie robimy rzeczy bezproduktywnych i zabawnych, to z czasem nasze baterie po prostu się wyczerpią – tłumaczy Kucewicz.

Idź do oryginalnego materiału