
Już 23 marca nakładem wydawnictwa Czarna Owca ukaże się książka Alexandra Poraj-Żakieja pt. Rozczarowanie. To tłumaczenie (dzięki Zenonowi Mazurczakowi) niemieckiej książki przyjętej bardzo dobrze kilka lat temu w Niemczech.
Dzisiejszy wpis to pierwsza część wstępu do tej książki.
Zapraszamy do lektury!
__________________
Krótkie wprowadzenie do bycia rozczarowanym
Gdy ktoś nam opowiada, iż ona lub on czuje się rozczarowany jakąś osobą lub jakimś wydarzeniem, wtedy zwykle wiemy już w pierwszych słowach, co dokładnie ten ktoś ma na myśli, i zastanawiamy się, czy w takiej sytuacji również bylibyśmy rozczarowani. Zależnie od tego, jak nasz wewnętrzny radar zakwalifikuje dane rozczarowanie, wyrażamy oburzenie, nie rzadko zaś niedowierzanie.
Prawie w każdym przypadku reagujemy z zapewnieniami o współczuciu i próbujemy taką osobę pocieszyć. Albowiem w końcu – tak myślimy – nam również mogłoby się to samo przydarzyć. Wtedy bylibyśmy tak samo rozczarowani. Wtedy też potrzebowalibyśmy kogoś, kto by nas pocieszył. Ale – uprasza się rzecz jasna – z pewnym ograniczeniem: Odkąd bowiem jesteśmy na drodze zen, bywamy rzadziej rozczarowani – musimy to stanowczo stwierdzić.
W końcu jesteśmy teraz bardziej uważni. A uważność jest oczywiście pierwszym i preferowanym sposobem radzenia sobie z życiem. Ale przede wszystkim, i to jest nasz główny argument, bierzemy życie takim, jakie ono jest. A nasz rozmówca najlepiej by zrobił, gdyby postąpił tak samo. Albowiem my, tak się o nas mówi, jesteśmy w zgodzie z życiem, takim jakie nas spotyka.
I zanim się zorientujemy, tą deklaracją, rozdaliśmy karty do nowej gry: i nie zauważyliśmy, iż przez to teraz to my trzymamy w ręku „Czarnego Piotrusia” niemającego pary. Być może taki sposób stawiania czoła rozczarowaniu nie jest ci obcy. Być może choćby jest to sposób, w jaki mówisz do siebie, gdy życie się nie układa. Ponieważ kiedy się nie układa tak, jak byśmy tego chcieli, dla nas, ludzi duchowych, byłoby rzeczą wręcz niestosowną oskarżać okoliczności.
Nie przystoi obwiniać okoliczności za ten bałagan. Nie, to byłoby zbyt prymitywne i zaprzeczałoby pierwszej zasadzie z zen: Jest, jak jest. A więc nie pozostaje nam nic innego, jak ze skruchą – chociaż nie bez pewnej dumy – wskazać na niedoskonałość naszej własnej praktyki z zen. A rzekoma słabość tak zwanego – albo jeszcze lepiej: samozwańczego – duchowego człowieka polega na tym, iż się nie jest albo jeszcze się nie jest oświeconym w sposób doskonały.
Ta argumentacja mogłaby choćby przynieść pewną korzyść, gdyby nie miała w zanadrzu – przynajmniej w większości przypadków – jeszcze paru dalszych zdań, która brzmią mniej więcej tak: adekwatnie nie da się osiągnąć pełnej uważności, bo kto może być uważny przez cały czas? My, oczywiście, nie, i tu odwołujemy się do duchowych VIP-ów, których widzieliśmy, lub o których słyszeliśmy lub których czytaliśmy. Wychodzimy, rzecz jasna, od istnienia takich mistrzów, którzy są oczywiście wyjątkami i którzy już chyba takimi pozostaną. Te rzadko spotykane pierwowzory są dla nas miarą, ponieważ potrzebujemy punktów orientacyjnych.
Potrzebujemy ich zwłaszcza wtedy, gdy nasz cel jest niejasny i wydaje się niemal nieosiągalny. I w ten sposób wytwarzamy w sobie mniej lub bardziej uspokajające uczucie, gdy oświadczamy: Wszystko może pozostać tak, jak jest. To stwierdzenie rzeczywiście przynosi nam ulgę, przede wszystkim dlatego, iż bardzo zbliża się do akceptacji życia i, rzeczywiście, prawie wydaje się zgadzać ze zdaniem: Jest, jak jest.
Ale tak się nam tylko wydaje.
Dlaczego? Ponieważ cały czas obracamy się w kręgu naszych wyobrażeń.
Czy to źle? Nie.
A więc co to jest? Oczarowanie.
Czy oczarowanie jest złe i nieduchowe?
Nie. Oczarowanie jest po prostu tylko oczarowaniem.
A czym jest wtedy z zen? Zen jest deziluzją, roz-czarowaniem.
/Alexander Poraj-Żakiej, Czarna Owca, 2025, tłumaczenie Zenon Mazurczak/