Jest w tej książce dużo o problemach ze stawianiem granic, nieświadomie przekazywanym nastawieniu do życia i równie nieuświadomionych wymaganiach, trudach samotnego rodzicielstwa, rozmawiania z dzieckiem w okresie burzy neuronów, przemocy psychicznego (z której rodzice często samo sobie sprawy nie zdają), wstydzie za dziecko uzależnione od substancji psychoaktywnych, wyczerpaniu rodzicielskim, diagnozie jednego dziecka i ryzyku wywołania zaburzeń u drugiego, terapii rodzinnej, dysforii płciowej prawdziwej i tej przykrywającej inne problemy.
Jedyne wnioski są takie, iż lepiej mieć z dzieckiem głęboką relację niż jej nie mieć. Nie bać się stawiania granic. Dokształcać się nie z idealnego rodzicielstwa, bo takowe nie istnieje, a z rozwoju dziecka w danym okresie życia. A jeżeli okaże się, iż dziecko ma zaburzenia rozwojowe lub psychiczne, szukać informacji na ich temat. I pilnować pozostałych dzieci. Nie bać się terapii. Co ma się rozpaść, i tak się rozpadnie. A nie musi. Może właśnie się scalić. A skoro tak, to czemu nie spróbować?
Brakuje mi tylko informacji o terapii systemowej. Czyli o wspomaganiu terapii indywidualnej dziecka, gdy ono samo nie pozostało gotowe na rodzinną. Gdy same konsultacje z jego psychoterapeutą nie wystarczają.
Info dla osób niewidomych: okładka jest zielona, tytuł biało-granatowy. W górnym prawym rogu widać czyjeś nogi w dżinsach i białych tenisówkach. Krawędź potraktowana dosłownie to ciemnoróżowa gruba kreska idąca na skos między słowem "rodzice" a resztą tytułu. Tytułu lekko wypukłego, co pewnie by Was ucieszyło. Mnie cieszy, iż mogę sobie palcami po nim posmyrać:)