Bywają używane jako synonimy – pojęcia terapia systemowa i terapia rodzin. W świadomości wielu (w tym także w ramach psychoedukacji instagramowej, ale i w nauczaniu akademickim) tak właśnie jest – psychoterapię systemową opisuje się jako przeznaczoną dla systemu rozumianego potocznie jako para lub rodzina. Chciałabym więc – z głębi serca, bo wielkim uczuciem darzę psychoterapię systemową, której uczę się od kilku lat – trochę o niej Wam opowiedzieć, jednocześnie poszerzając perspektywę. Miałabym wielką nadzieję, iż dzięki temu uda się i Wam zobaczyć ją jako nurt znacznie szerszy i bogatszy, oferujący wiele także i dla chcących podjąć terapię indywidualną; a może po prostu Was zaciekawić. Zdaję sobie sprawę z tego, iż trzy i pół roku uczenia się systemówki to niewystarczająco, by w pełni (a co to adekwatnie by miało znaczyć?) wchłonąć całą filozofię myślenia i sposób rozumienia, jaki przyjmuje – traktuję więc ten artykuł jako myśli wokół tematu, nie coś skończonego i ostatecznego. Za przyjęcie takiego filtra będę wdzięczna również Wam. Co będzie zresztą samo w sobie praktyką iście systemową, gdy się na to zgodzimy.
O dwóch słowach na „k” i co z tego wynika
Psychoterapia systemowa ma już kawałek historii za sobą (lat ponad 70, licząc od powstania teorii systemów) i czerpie zarówno z różnych dziedzin nauki, jak i różnych filozoficznych założeń (stąd, w zależności od konkretnej szkoły, a choćby konkretnego nauczyciela – nieco inne aspekty mogą być bardziej lub mniej akcentowane – co jest pewnie nieodłączną cechą wielowarstwowości i złożoności). Każde z założeń teoretycznych ma przełożenie na praktykę w pracy terapeutycznej, stąd w ogóle o tym wspominam. Mamy więc konstruktywizm (H. Maturana, F. Varela), czyli = ja, jako człowiek, aktywnie tworzę, konstruuję swoją rzeczywistość. A dokładniej robi to mój układ nerwowy. Rzeczywistość jest nam udostępniana przez nasz układ nerwowy, który rejestruje poszczególne jej elementy. Nigdy nie jest w stanie zaobserwować absolutnie wszystkiego (na szczęście mamy swoje systemy antyprzeciążeniowe, które polegają właśnie na redukcji). To, co wychwycę zmysłami, interpretuje mój mózg, który jest moim tłumaczem rzeczywistości. A jeżeli czytaliście/czytałyście kiedyś książkę w oryginale, a później jej tłumaczenie, to wiecie, iż odbiór się różni – od nieco po bardzo. Tłumaczenie to sztuka i dzieło własne tłumacza.
Co więc poznajemy, gdy myślimy, iż znamy fakty i rzeczywistość? Wytwór naszego wewnętrznego tłumacza. No i tak to – ja, terapeutka – jak mogłabym zakładać, iż wiem najlepiej, czego (czy zmiany czy nie-zmiany, ewentualnie jakiej zmiany) potrzebuje klient/ka? Mój obraz rzeczywistości jest zawsze inny niż jego/jej. To punkt dla mnie niesamowicie istotny – zwłaszcza biorąc pod uwagę obecność skrótowych zaleceń i wskazań, jakie możemy otrzymać przeglądając gazetę lub instagrama. W każdej dziedzinie życia.
Nie mam (z góry) oczekiwań i wyobrażeń co do tego, czy odejście od obecnego partnera będzie dla mojego klienta najlepsze. Nie wiem, czy przedstawienie sposobu na wyjście z depresji i w efekcie „redukcja objawu” będzie tym, co w danym momencie i kontekście życia będzie dla mojej klientki najlepsze. To musimy wspólnie sprawdzić – często przez dłuższy czas poszukując odpowiedzi. Mój pomysł rozwiązania problemu byłby tylko i wyłącznie rozwiązaniem na moje własne wyobrażenie tego, jaki jest problem Klienta/ki. Dlatego moim zadaniem nie jest znalezienie rozwiązania, a rozmawianie tak, by pomóc osobie odnaleźć własne – użyteczne (tj. dostosowanie do wszelkich kontekstów i warunków życia, możliwości i różnorakich zasobów danej osoby) rozwiązanie, i w tym mu towarzyszyć. By to zrobić – zadaję różne, różniaste pytania. I tu trochę zahaczamy o kolejne „k”.
Czyli konstrukcjonizm społeczny (i związaną z nim terapię narracyjną; P. L. Berger, T. Luckmann, K. J. Gergen). Poza tym, iż mamy tożsamość biologiczną-indywidualną, którą tworzy nasz układ nerwowy, mamy też tożsamość społeczno-komunikacyjną, tworzoną poprzez nasze uczestnictwo w społeczeństwie. To, co wcześniej zaobserwujemy zmysłami i zinterpretujemy – zaczynamy nazywać (a najpierw jest nam nazywane przez opiekunów) i komunikować innym. W grę wchodzi więc znaczenie kultury, języka, społeczności, w których się wychowuję i wyrastam (rozumianych szerzej, ale i wąsko, czyli wszystko co wnosi dana rodzina). jeżeli nigdy w życiu nie jadłam kiwi, ale słyszę od dziecka, iż to taki wstrętny owoc z kłakami – prawdopodobnie nie będę mieć chęci na skosztowanie. Tu pojawia się kolejny obszar możliwości terapeutycznej pracy: pokazanie innego sposobu widzenia -> innego sposób nazywania -> innych możliwości. To oczywiście nie takie proste i to zupełnie nie tak, iż powiem „ej, ale przecież kiwi jest smaczne” i następuje wielka zmiana (i dobrze, iż nie następuje! Z jakiegoś powodu przecież to przekonanie wyrosło na gruncie rodzinnym, miało jakiś sens, choćby jeżeli było to dawno temu). Musiałabym najpierw zastanowić się, jaka różnica – jak bardzo odmienny obraz od obrazu klientki – byłby w porządku do zaproponowania. Mogłybyśmy się więc zaciekawić, skąd ona wie, iż kiwi jest ohydne, jak się tego dowiadywała, jak długo już to wie – i mogłybyśmy zaplanować eksperymenty (a decyzją klientki byłoby to, czy chce się ich podjąć) służące testom, jak żyłoby się z przekonaniem, iż kiwi jest okej. Próbujemy dotrzeć do „ślepej plamki” – czegoś, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Ja po prostu wiem, iż kiwi jest wstrętne, a dzięki różnym pytaniom mogę zastanowić się, co jest pomiędzy. I – nawiązując do tytułu artykułu – płynie z tego jeszcze jedno praktyczne przełożenie. Do ustanowienia jakiegoś wzorca potrzeba przynajmniej dwóch osób (ktoś mi kiedyś powiedział, pokazał, iż kiwi jest niedobre, może zniechęcał, krytykował, gdy chciałam spróbować), ale do jego zmiany wystarczy jedna osoba.
Eksperymentowanie, ciekawość, wiedza-niewiedza, wielogłos.
Wspomniałam wcześniej o tych kilku sprawach, które wywodzą się bezpośrednio z opisywanych założeń. W terapii systemowej kieruje mną ciekawość, a by się zaciekawiać, nie mogę „wiedzieć na pewno”. Gdy założę, iż wiem – iż wiem, na przykład, dlaczego boisz się pająków – gwałtownie chcę podać rozwiązanie i trudno mi będzie zrozumieć, iż ono nie zadziała tak jak sobie to wymyśliłam. Przestaję widzieć osobę przede mną w całości, z jej całą historią, bogatszą niż mogę sobie to wyobrazić. Redukuję. Dlatego ciekawość i konieczność ciągłego ćwiczenia się w przyjmowaniu innych perspektyw. Dlatego widzenie, jak przeróżne mogą być przepisy na dobre życie. Jak inne od mojego. No i dlatego, potrzebujemy eksperymentów. Tak, proponuję swoim klient_kom różne „zadania”, choć staram się unikać tego słowa i zawsze jest to propozycja – do wzięcia, jeżeli zostanie uznana jako użyteczna i ciekawa. Eksperymenty mają nam dać jakąś namiastkę odpowiedzi, pewną próbkę – jakby to było? Co faktycznie jest inaczej w moim życiu, gdy nie pozwolę lękowi przejąć sterów? Jakie niespodziewane, nieoczekiwane, może nieprzyjemne skutki odkryję? Jak mi to służy? Czy mi się to podoba? Jakie to ma dla mnie znaczenie w perspektywie krótko- i długoterminowej? I tak dalej. Są też, oczywiście, takie kwestie, które jako psychoterapeutka systemowa potrzebuję wiedzieć – czyli to, po co zadaję dane pytanie, po co rozmawiam o danym wątku, jaką hipotezę aktualnie mam w tle, po co proponuję taką a nie inną kategorię do obserwowania. Kieruję się więc zasadą użyteczności – ale nie według mojego wyobrażenia, bo ono, jak wspominałam, może, ale zupełnie nie musi przystawać do tego, co będzie użyteczne dla Klientki. A jednym z najważniejszych i najbardziej wpływowych na mój sposób pracy odkryć było to, iż brak zmiany nie jest, z góry zakładając, gorszą opcją niż zmiana. I kierując się właśnie kryterium użyteczności, a nie uproszczoną radą z internetu (np. „stawiaj granice, bądź asertywny”) nie mogę mieć pojęcia, jak to się będzie miało dla Klienta, nie poznawszy wcześniej możliwie dokładnie samego Klienta i jego życia. W procesie terapii zakładam, iż nie-zmiana zawsze zostaje możliwością do wyboru. I chcę pamiętać jakie to ważne, by czasem wracać do „starego i znanego”. W końcu, to jest właśnie to bezpieczne, choćby jeżeli równocześnie dodające cierpienia. Tu musiałabym napisać szeroko o kolejnym fundamencie terapii systemowej – pewności, iż każdy „problem” powstał z jakiegoś ważnego powodu, pełnił/pełni jakąś istotną funkcję, ma jakiś sens w życiu osoby. I jeżeli jeszcze tego sensu nie widzę, to nie poszukaliśmy wystarczająco dobrze. Coś musiało okazać się dla mnie dużo gorsze niż mój „objaw” czy „problem”. By tego czegoś uniknąć, powstała tarcza w postaci problemu – taka, jaką umiałam stworzyć, jaka była możliwa na dany moment. Tak więc, nie wiem, czy stawianie granic będzie dla mojej Klientki rozwiązaniem – w jaką rzeczywistość wpakowałoby ją, gdyby zaczęła być asertywna? Mój cel w ramach terapii to poszerzenie palety opcji wyboru. Nigdy wybór za Klienta.
Nie chciałabym, by z niniejszego tekstu zrobił się artykuł nieprzyswajalny. Godzę się z tym, iż jest to zaledwie fragment opisu tego, czym jest psychoterapia systemowa, jakie są jej cele i jak pracuje systemowa psychoterapeutka. Od tej fragmentaryczności nie ma odwrotu i budzi to pewien dyskomfort, ale i jest wspaniałym źródłem ciekawości – jestem ciekawa, czy pisząc za jakiś czas kolejną część artykułu, będę miała chęć zredagować obecny? Z jakiego punktu będę wtedy patrzyła na teorię i praktykę terapii systemowej? Jestem również ciekawa, jak Wam jest z taką perspektywą na psychoterapię systemową, oraz, czy – adresując tytuł – mój tekst zdołał przekonać Was (choćby przez fakt, iż o parach i rodzinach nie wspominam tu zbyt wiele), iż to terapia dedykowana nie tylko dla rodzin i par?
Natalia Stasiowska
Źródła:
Kurs Zaawansowany Psychoterapii Systemowej WTTS
Kurs „Największe wyzwania psychoterapii i doradztwa” IPP, Joanna Sowińska
„Postmodernistyczne inspiracje w psychoterapii”, Chrząstowski Szymon, de Barbaro Bogdan, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
„Nie tylko schemat”, Chrząstowski Szymon, Wydawnictwo PWN
I, oczywiście, last but not least, moi wszyscy nauczyciele-superwizorzy/superwizorkie systemow_: Sabina Sadecka, Joanna Sowińska, Mateusz Wyderka, których słowa na pewno pobrzmiewają w tym tekście (lecz są przepuszczone przez mój filtr)