Przypadki leczenia otyłości

medispace.pl 2 lat temu

PRZEZ PRZYPADKI DO ZROZUMIENIA CELU LECZENIA

Kliknij w imię, aby poznać historię:

  • STANISŁAW – kierowca, poddał się operacji endoskopowego założenia balona żołądkowego, efektywnie schudł, mógł bezpiecznie przejść operację rękawowej resekcji żołądka
  • ZENEK – hydraulik, zmienił nawyki żywieniowe, skorzystał z zaleceń diabetologa, efektywnie schudł
  • EWA – fryzjerka, długo starała się o dziecko, z udziałem dietetyka i po zastosowaniu leku iniekcyjnego efektywnie i trwale schudła, jest szczęśliwą mamą
  • ANNA – urzędniczka, od zawsze na diecie, bezskutecznie, bo nieświadomie zajadała emocje, teraz po terapii z psychologiem, nie objada się, je racjonalnie, nie ma problemu z nadwagą
  • PIOTR – szef własnej firmy, w czasie pandemii obciążony stresem i niehigienicznym odżywianiem, gdy już osiągnął 120 kg wagi skorzystał z pomocy internisty i dietetyka, zdrową motywacją i racjonalnym odżywianiem zredukował masę trwale do 80 kg, teraz do dobrych zmian inspiruje swoich znajomych

Pan STANISŁAW – kierowca. Po przechorowaniu COVID-19 przytył, osiągając BMI 42.6 kg/m2. Zaczął leczyć się z powodu nadciśnienia, miał zadyszkę już przy próbie wejścia na pierwsze piętro. Poddał się leczeniu zabiegowemu otyłości – dziś cieszy się z jego efektów. Oto jego historia:

Mam na imię Stanisław. Mam 42 lata. Jestem zawodowym kierowcą. Jeżdżę samochodem ciężarowym w długie trasy. Nigdy nie byłem szczupły. Dlatego też z uwagi na charakter mojej pracy od lat mam świadomość, iż muszę motywować się do ruchu i dbać chociaż o minimum aktywności fizycznej w tygodniu. Jeszcze do niedawna starałem się zapewniać sobie regularną porcję ruchu – minimum 3 x w tygodniu, czasami więcej (jak czas na to pozwalał) jeździłem na rowerze, pokonując kilkanaście kilometrów. Od zawsze gubiła mnie jednak niezdrowa dieta – częste fast foody łapane w drodze, nieregularne posiłki.

Na początku 2020 roku przebyłem infekcję COVID-19, która miała ciężki przebieg. W czasie choroby nie było mowy o jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Wirus, niestety, spowodował u mnie trwałe pogorszenie wydolności oddechowej i znaczne zniszczenia miąższu płucnego do tego stopnia, iż już przy lekkim wysiłku fizycznym pojawiała się u mnie zadyszka. Po niemal 2 latach prowadzenia fotelowego trybu życia przybrałem na wadze. Osiągnąłem masę 132 kg przy wzroście 176 cm (BMI 42,6 kg/m2). Konsekwencją tego było pojawienie się nadciśnienia tętniczego, które wymagało rozpoczęcia regularnego stosowania leków. Ponadto w czasie rutynowych badań kontrolnych rozpoznano u mnie stan przedcukrzycowy. Niestety, mimo prób modyfikacji diety, moja masa ani drgnęła.

Jako osoba świadoma konsekwencji otyłości zacząłem poszukiwać innych możliwości poradzenia sobie z problemem. Udałem się na konsultację do chirurga – bariatry, gdzie otrzymałem informację, iż w moim przypadku skutecznym leczeniem może być leczenie operacyjne. Po szczegółowej diagnostyce i przygotowaniu ustalono następujący plan działania: mam żywić się z udziałem dietetyka i poddać się endoskopowemu założeniu balona żołądkowego na 6 miesięcy, a potem docelowej operacji rękawowej resekcji żołądka. Plan dwóch etapów leczenia zabiegowego wynikał z mojej ograniczonej wydolności oddechowej i bezpieczeństwa leczenia docelowego. I rzeczywiście, dzięki założeniu balona i pomocy dietetyka w ciągu pół roku straciłem 12 kg na wadze.

Obecnie jestem już 3 miesiące po operacji. Czuję się dobrze. Schudłem kolejne 15 kg, a to dopiero początek. Moje ciśnienie uległo normalizacji, dzięki czemu lekarze odstawili mi wszystkie przyjmowane leki. Poranne cukry uległy poprawie. Zauważyłem też istotną poprawę wydolności oddechowej – w tej chwili jestem już w stanie wejść kilka pięter po schodach, nie będąc zmuszonym do zatrzymywania się po drodze.

Pan ZENEK – hydraulik. Od kilku lat stale zwiększał swoją masę ciała z uwagi na niezdrowe nawyki żywieniowe i picie piwa co wieczór. W efekcie znacząco pogorszył kontrolę cukrzycy tak, iż prowadzący diabetolog musiał obok leków doustnych włączyć insulinę. Przestraszony swoim stanem zdrowia w końcu zmotywował się do zmiany nawyków żywieniowych z udziałem dietetyka i zgodził na włączenie terapii lekiem iniekcyjnym, za pomocą którego efektywnie schudł i poprawił kontrolę cukrzycy. Mógł też odstawić insulinę. Oto jego historia:

Jestem Zenek. Mam 48 lat, jestem hydraulikiem. Od 6 lat choruję na cukrzycę typu 2, podobnie jak większość członków mojej rodziny. Na początku uznałem, iż skoro wszyscy chorują, to to normalne, iż choruję i ja. Przez długi czas nie przejmowałem się zaleceniami lekarskimi ani co do diety, ani co do ruchu. Nie widziałem żadnego logicznego powodu, aby rezygnować z picia piwa wieczorem po pracy. Leki przyjmowałem, jak pamiętałem. Przez 4 lata przytyłem 21 kg (do 118 kg, przy wzroście 176 cm). I dopiero wtedy zaczęły się prawdziwe kłopoty ze zdrowiem. Zauważyłem, iż szybciej się męczę, choćby jak idę po płaskim, pojawiły się bóle kolan, kręgosłupa, rozpoznano u mnie nadciśnienie tętnicze, pojawiły się też bezdechy podczas snu. Coraz więcej chorób, coraz więcej leków, coraz większe wydatki na leczenie. Cukry mierzone na glukometrze wzrosły – co rano około 200 mg/dl, w ciągu dnia choćby nie mierzyłem, bo aż się bałem, jakie mogły być po posiłkach. Pomimo iż już stosowałem 6 różnych tabletek z powodu cukrzycy mój diabetolog zdecydował o włączeniu insuliny. Moje zapotrzebowanie na lek było bardzo duże – prawie 50 jednostek w ciągu dnia. Nie było lekarza, który by nie zalecał mi redukcji masy ciała i stopniowego zwiększenia aktywności ruchowej. Długi czas też wahałem się, aby zgodzić się na proponowaną terapię lekiem iniekcyjnym, by pomóc sobie w redukcji masy ciała. W końcu poczułem się już tak źle, iż zrozumiałem, iż wszystkie narastające problemy ze zdrowiem wynikają z otyłości. Zacząłem współpracować z lekarzami. Przyjmowałem leki regularnie, zmieniłem – z pomocą dietetyka – nawyki żywieniowe, zrezygnowałem z picia piwa, co nie było łatwe. Zacząłem chodzić na basen, regularnie. W ciągu roku zredukowałem masę ciała o 15 kg. Widzę różnicę, czuję się lepiej, nie mam już trudności z zakładaniem butów, nie wymagam leczenia insuliną, przyjmuję mniej leków z powodu nadciśnienia tętniczego. To już nie te sam ja.

Pani EWA – fryzjerka. Od dziecka kochała jeść. Od zawsze była też duszą towarzystwa. Nikt do niedawna nie zwracał jej uwagi na otyłość. Świadomość problemów zdrowotnych, w tym chorowania na nadciśnienie tętnicze i stan przedcukrzycowy, wysoki cholesterol pojawiła się w czasie diagnostyki w kierunku niepłodności. Odkąd zaczęła się leczyć z udziałem lekarzy, ma prawidłową masę ciała. Aktualnie nie wymaga żadnych leków i jest szczęśliwą mamą. Oto jej historia:

Jestem Ewa. Mam 31 lat. Od dziecka miałam skłonności do wyższej niż inni masy ciała. Dotychczas mi to nie przeszkadzało. Przy wzroście 164 cm ważyłam 85 kg – nie uważałam tego za nieprawidłowe. Byłam duszą towarzystwa, robiłam szpagat jak żadna z moich szczupłych koleżanek, regularnie tańczyłam, realizowałam się zawodowo, przy tym kochałam jeść. Nie przypuszczałabym, iż mogę być jakkolwiek chora. Świadomość problemów zdrowotnych zaczęła się u mnie w czasie starań o dziecko. Po 3 latach nieudanych prób zaczęłam się z partnerem szeroko diagnozować. Wykluczono niepłodność po stronie partnera. Nie znaleziono również istotnych nieprawidłowości hormonalnych i ginekologicznych u mnie. W efekcie wysłano mnie do kompleksowej oceny internistycznej. W wyniku diagnostyki rozpoznano nadciśnienie tętnicze, zaburzenia lipidowe (wysoki cholesterol i trójglicerydy) oraz nieprawidłowy cukier na czczo, co nazwano stanem przedcukrzycowym. Wówczas po raz pierwszy to ja uświadomiłam sobie, iż wszystkie problemy zdrowotne, których nabyłam, nabyłam w związku z nieprawidłową masą ciała. Zdecydowałam się na współpracę z dietetykiem, internistą i diabetologiem. Zaczęłam zwracać więcej uwagi na codzienną aktywność fizyczną, wdrożyłam codzienny spacer z szybkim marszem po minimum 20 minut dziennie. przez cały czas kocham jeść i gotować, ale robię to bardziej racjonalnie i zdrowo. Ponieważ początkowe zmiany nawyków nie przynosiły wymiernych sukcesów w redukcji masy ciała zostałam zakwalifikowana do farmakoterapii z udziałem leku iniekcyjnego podawanego 1x/dz podskórnie. Włączono mi również leki na obniżenie ciśnienia tętniczego. Terapię tolerowałam dobrze. Gdy schudłam w ciągu 3 miesięcy pierwsze 8 kg zaczęłam wierzyć, iż naprawdę mogę coś zmienić. Moja kooperacja z dietetykiem znacząco się poprawiła. Zaczęłam coraz bardziej cieszyć się z nowych zmian. Bez trudu wygospodarowałam wolny czas na ruch. Gdy mniej ważyłam sam spacer już nie był wystarczający. Zaczęłam jeździć na rowerze, truchtać po parku. Poczułam się zdrowa jak nigdy przedtem. Mogłam też odstawić leki na nadciśnienie. W wyniku rocznego leczenia i własnej pracy z udziałem specjalistów uzyskałam trwałą redukcję masy ciała do 63 kg. Mogłam odstawić lek iniekcyjny i planować ciążę. Teraz jestem szczęśliwą mamą, nie wymagam stosowania żadnych leków. Kontynuuję zdrowe nawyki żywieniowe i racjonalny wysiłek fizyczny. choćby nie zamierzam wracać do dawnego stylu życia. Każdemu polecam racjonalne zmiany.

Pani ANNA – urzędniczka. Odkąd pamięta, zawsze miała problem z nadwagą. Wielokrotnie rozpoczynała odchudzanie, zmieniała diety, jednak zawsze po krótkim okresie przerywała je i wracała do poprzednich nawyków żywieniowych, a waga powracała, a choćby rosła. Chociaż za każdym razem obiecywała sobie, iż już tym razem wytrwa, miała wsparcie dzieci i męża, nie była w stanie utrzymać się na diecie dłużej niż kilka tygodni. W dodatku w trakcie diety była smutna i nieszczęśliwa. Za namową dietetyka zgłosiła się na konsultację psychologiczną, w trakcie której uświadomiła sobie działanie mechanizmów utrudniających proces odchudzania. Oto jej historia:

Jestem Anna. Mam 38 lat. Od zawsze się odchudzałam, gdyż miałam problem z wagą, niestety bezskutecznie. Za każdym razem powtarzałam ten sam schemat. Postanawiam wziąć się za siebie. Jestem zmotywowana. Umawiam się z dietetykiem. Dostaję dietę dopasowaną do mnie, skrojona „na miarę”, a mimo to w trakcie diety jestem coraz bardziej smutna, zrezygnowana i po prostu nieszczęśliwa. W końcu nie chce mi się już wstawać z łóżka, życie traci dla mnie sens, zaczynam się izolować od ludzi. Aż w końcu przygotowuję sobie extra posiłek, zjadam tabliczkę czekolady, pudełko lodów i czuję szczęście. Tak jest przez kilka dni, a potem wpadam w spiralę wyrzutów sumienia, krytykowania siebie i znów nie jest dobrze, ale już nie potrafię wrócić do diety. Zwyczajnie brak mi na to siły. W końcu mój dietetyk zaproponował mi konsultację u psychologa. Okazało się, iż jedzenie jest dla mnie synonimem miłości – jak go sobie odmawiam, staję się samotna i nieszczęśliwa. Wspólnie z psycholog odkryłam, jak i kiedy powstał ten mechanizm i to był pierwszy istotny krok do zajęcia się nim. Zdecydowałam się na wspólną pracę terapeutyczną. W trakcie psychoterapii dowiedziałam się jak moje doświadczenia z dzieciństwa wpłynęły na doświadczanie przeze mnie jedzenia. Jedzenie było dla mnie synonimem miłości i bezpieczeństwa. Dzięki psychoterapii zbudowałam w sobie wewnętrzne poczucie bezpieczeństwa, nauczyłam się opiekować sobą, dawać sobie miłość i nie potrzebowałam już do tego jedzenia. Nauczyłam się rozpoznawać sygnały dotyczące wzrostu napięcia i sposobów jego obniżania – bez objadania się. Dziś dieta nie stanowi dla mnie problemu, jem zdrowo, nie objadam się. Jestem szczęśliwa i radosna.

Pan PIOTR – prowadzi własną działalność gospodarczą, pandemia przyniosła mu wiele dodatkowych stresów. Z nadmiaru dodatkowych obowiązków brakowało mu czasu w aktywność fizyczną i własne gotowanie. Przytył, osiągając masę 120 kg. Gdy już tak źle się czuł, iż nie miał energii, aby wstawać, skorzystał z pomocy internisty i dietetyka. Ma za sobą dobrą lekcję. Bez udziału farmakoterapii racjonalnym odżywianiem uzyskał 80 kg i zdrowe samopoczucie. Oto jego historia:

Mam na imię Piotr. Mam 35 lat. Prowadzę własną działalność gospodarczą. Na początku prowadzenia firmy miałem więcej wolnego czasu. Sam gotowałem posiłki do pracy, miałem dość poukładany dzień. Od zawsze lubiłem sport. Do pewnego czasu aktywny wypoczynek to była dla mnie całkowita norma. Przez całe dorosłe życie byłem zdrowy, choć moja masa ciała była stosunkowo wysoka, BMI ok. 30 kg/m2. Pandemia przyniosła dużo stresów, musiałem zredukować liczbę pracowników w firmie, traciłem coraz więcej kontraktów. Moich obowiązków przybyło. Pracowałem choćby do 12 godzin dziennie, co wcale nie przekładało się na zarobki. Bywałem już tak zmęczony, iż choćby nie myślałem, aby sobie sam gotować. Zacząłem żywić się w pośpiechu, na mieście. Jeść śmieciowo, byle szybko. W ciągu zaledwie kilku tygodni moja dieta zmieniła się diametralnie. Zaczynałem dzień od kawy, pierwszy posiłek spożywałem ok. 12:00 – 14:00, zamawiając go z popularnych aplikacji lub w drodze zajeżdżając na fast-food. Zawsze, jak tankowałem samochód, kupowałem hot-doga i colę. Wieczorem, po powrocie do domu, jak już stres opadał, relaksowałem się jedzeniem, niekiedy też alkoholem. Wiedziałem, iż moja dieta stała się zła. Miałem codziennie wyrzuty sumienia, ale odczuwany głód wygrywał. Zamiast przygotowywać sobie zbilansowane posiłki, miałem syndrom wiecznie otwierającej się lodówki. Złapałem kilka plasterków sera, potem kabanosy, czasami kanapki z kajzerki z tłustymi dodatkami. Po kolacji wsuwałem chipsy, słodycze, orzeszki + 4 piwa lub kilka słodkich drinków. Po 2 miesiącach zauważyłem, iż rosnę! Gdy ważyłem już ok. 108 kg, naprawdę zacząłem się czuć źle. Drobne próby jak odstawienie alkoholu, nie jedzenie słodyczy zastępowałem innymi niezdrowymi przekąskami, a po tygodniu wracałem do dotychczasowych przyzwyczajeń. 120 kg – to był moment przełomowy, zaczynałem czuć się coraz gorzej – poszedłem w końcu do lekarza, który skierował mnie na badania. Okazało się, iż ma nadciśnienie, podwyższony poziom cukru, insulinooporność. Dostałem różne leki oraz zalecenie redukcji masy ciała, poprawy sposobu odżywiania. Z pomocą przyszedł mi dietetyk. Dostałem proste wskazówki, które dość gwałtownie poprawiły moje odżywianie. Powróciłem do aktywności fizycznej. Okazało się, iż jak się chce, i jest się dobrze zmotywowanym, to nie problem wygospodarować 1 godzinę dziennie na spacer. Ponieważ to działało, zacząłem myśleć też o dodatkowych formach aktywności. Moje posiłki planowaliśmy z dietetykiem tak, żebym nie musiał codziennie gotować, a dania, które przygotowywałem były szybkie, sycące i smaczne. 4 posiłki na dzień w regularnych odstępach czasu w zupełności wystarczyły, żeby odczuwać sytość i nie podjadać. Koszty mojej codziennej diety znacząco się zmniejszyły, bo przestałem zamawiać jedzenie i nie kupowałem coli z hot-dogami na stacji. Początkowo redukcja wagi zachodziła w tempie 1 kg na tydzień, później trochę wolniej. Jak już spadłem poniżej 100 kg, poczułem się znacznie lepiej, jak nigdy dotąd. Mam więcej energii do działania, znowu regularną aktywność fizyczną, moja firma też zaczęła ruszać z kopyta. Swoimi zmianami zainspirowałem wielu moich znajomych. Co więcej, dałem dodatkowe 30 minut moim pracownikom na spacer i zacząłem dostarczać do firmy świeże owoce. W trakcie współpracy z dietetykiem osiągnąłem masę 80 kg, co dało mi prawidłowe BMI. Odstawiłem pod nadzorem lekarza wszystkie leki. Czuję się teraz naprawdę świetnie.

Idź do oryginalnego materiału