Polska zmierza ku katastrofie demograficznej. „Przez 35 lat wolnej Polski nie zrobiliśmy nic”

news.5v.pl 8 godzin temu

Zacznijmy od wyjaśnienia pewnej liczby: co oznacza 2,1?

To jest minimalna liczba dzieci na rodzinę, która gwarantuje, aby kolejne pokolenie było tak samo liczebne, co poprzednie. Jest to tzw. wskaźnik dzietności.

A ile ten wskaźnik wynosi dla Polski?

Pomiędzy 1,1-1,15 i jest to jeden z najniższych wskaźników na świecie.

Co to oznacza?

Że czeka nas katastrofa demograficzna.

Ilu jest Polaków

Zanim wejdziemy w szczegóły tej katastrofy, to chciałbym jeszcze zapytać o inną istotną dla naszej rozmowy liczbę – ilu ludzi mieszka w tej chwili w Polsce?

W tym właśnie problem, iż nie wiadomo. Główny Urząd Statystyczny, który posługuje się definicją mieszkańca, podaje 37,5 mln, a Państwowa Komisja Wyborcza, która zbiera informacje od gmin, podaje 35,5 mln. To jest różnica dwóch milionów ludzi, czyli więcej niż oficjalnie mieszka w Warszawie. Wychodzi na to, iż zgubiliśmy gdzieś Warszawę. Ale to tylko jeden problem z liczbą ludności w naszym kraju.

Jaki jest drugi?

Jeśli choćby doliczymy się tych ludzi, to i tak nie wiemy, gdzie oni mieszkają. Dzieje się tak, ponieważ obowiązek meldunkowy wprawdzie istnieje, ale nie jest egzekwowany. Część ludzi może mieszkać więc za granicą, a część tych, którzy są zameldowani w małych miastach, mieszka w dużych.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Ten problem ma jakiś praktyczny wymiar?

Fundamentalny. Weźmy choćby powodzie, które coraz częściej nawiedzają Dolny Śląsk. o ile do Kłodzka i Wrocławia pojadą autobusy, aby ewakuować ludzi, to ich liczba będzie uzależniona od oficjalnych statystyk dotyczących liczby mieszkańców w tych miastach. Jednak połowa autobusów z Kłodzka wyjedzie pusta, a we Wrocławiu trzeba będzie upychać ludzi w autobusach kolanem.

Chodzi o to, iż nie możemy dziś planować i realizować skutecznej polityki demograficznej, nie wiedząc, ilu mamy ludzi i gdzie oni mieszkają. Do tego dochodzą imigranci, choćby z Ukrainy, ale o ich liczbie i rozmieszczeniu też kilka wiemy.

Katastrofa demograficzna, o której pan mówi, dotyczy starzenia się społeczeństwa. Na jakim jej etapie tego procesu się znajdujemy i czy już widzimy jego konsekwencje?

To jest bardzo zaawansowany etap, a sytuacja będzie się dramatycznie pogarszała.

Według prognozy GUS, w 2025 r. w Polsce na 37,4 mln mieszkańców 7,8 mln ma nie mniej niż 65 lat. To jest około 20 proc. społeczeństwa. Jednak według tej samej prognozy w 2040 r. to już będzie około 25 proc. Należy zaznaczyć, iż starzenie się społeczeństwa już następuje i jest bardzo nierównomierne.

Na czym polega ta nierównomierność?

Dotyka bardziej prowincję niż duże miasta. Zobrazuję to znowu bliskim mi geograficznie Kłodzkiem i problemem powodzi. W 2013 r. w powiecie kłodzkim mieszkało 15,9 proc. ludności w wieku powyżej 65 lat. W 2023 r. ten odsetek wynosił już 24 proc. i w kolejnych latach będzie dramatycznie rósł. Wiek w naturalny sposób przynosi pogorszenie stanu zdrowia, dlatego dziś 11 proc. mieszkańców tego powiatu to osoby niepełnosprawne.

Podczas przedostatniej dużej powodzi z 1997 r. młodzi mężczyźni byli w stanie przyjść i pomóc. Podczas ostatniej z zeszłego roku ten ruch młodych ludzi był znacznie mniejszy, bo ich po prostu nie było. Do tego doszła kwestia ewakuacji. Zupełnie inaczej ewakuuje się zdrowego trzydziestoletniego byka, a zupełnie inaczej starszą, schorowaną emerytkę.

Dlatego potrzebujemy systemowych rozwiązań, dofinansowania zarówno służb cywilnych odpowiadających za pomoc ludności w momencie kryzysu, jak i jednostek wojskowych takich jak 10. Opolska Brygada Logistyczna, której działania w czasie ubiegłorocznej powodzi były nie do przecenienia.

Maciej Kulczyński / PAP

Zalane przez powódź Kłodzko. 15.09.2024 r.

W ciągu 15 lat powinno zniknąć 30 proc. szkół

Przyrost liczby osób starczych idzie w parze z ubytkiem młodszych roczników. Jakie jest tempo tego ubytku?

W 2024 r. mieliśmy w Polsce 375 tys. dzieci w wieku 10 lat. Za 10 lat będzie ich 252 tys.

W ciągu dekady stracimy 123 tys. dziesięciolatków.

Czyli mniej więcej jedną trzecią tego, co mamy dziś.

To oznacza, iż zgodnie z prawami logiki w tym czasie powinno zniknąć 30 proc. szkół.

Ten proces już trwa. W zeszłym roku zawnioskowano o likwidację 1,8 proc. polskich szkół. To bardzo duża liczba, a przecież kryzys demograficzny w polskich szkołach tak naprawdę jeszcze się nie zaczął, tylko dopiero je czeka. Ponieważ proces zmniejszania się populacji będzie ciągły, to o skali 30 proc. zamkniętych szkół będziemy mogli mówić raczej w perspektywie 15 lat. Natomiast w ciągu najbliższej dekady powinniśmy zamknąć powyżej 20 proc. szkół.

Czyli co piątą szkołę w Polsce!

Tak, chociaż ten proces będzie utrudniony, ponieważ samorządy będą bronić swoich szkół jak niepodległości z tego prostego powodu, iż jeżeli jesteś samorządowcem i likwidujesz u siebie szkołę, to masz gwarancję przegranych wyborów. Jednak w dłuższej perspektywie tego procesu nie będzie można powstrzymać, bo w wielu mniejszych ośrodkach najzwyklej w świecie nie będzie kogo uczyć.

Na tym procesie ucierpią trzy grupy ludzi. Zwalniani będą nauczyciele, a wiemy, jak ciężko jest o pracę na prowincji. Tym ludziom trzeba będzie jakoś pomóc, przekwalifikować. Nie można też ich zwalniać z dnia na dzień, więc musi być na nich jakiś plan.

Druga grupa to dzieci.

Dzieci z małych szkół, gdzie już prawie nie ma kogo uczyć, mają gorsze wyniki w testach edukacyjnych. Zamknięcie takich szkół i przeniesienie ich do większych w okolicznych miastach, edukacyjnie mogłoby im pomóc. Ale te dzieci będą musiały się do tych miast przemieścić transportem zbiorowym. Problem w tym, iż w ich wsiach takiego transportu nie ma, bo wielu z nich dotyka wykluczenie transportowe. Dlatego ludzie będą dowozić te dzieci do szkół własnymi samochodami, co dodatkowo zwiększy koszty posiadania dziecka i z pewnością nie da impulsu do zwiększenia dzietności.

Natomiast mamy środki i możliwości, by temu przeciwdziałać. Co stoi na przeszkodzie, by zorganizować szkolny transport autobusowy, w którym za bezpieczeństwo dzieci będzie odpowiadał wychowawca, a plan lekcji ułożyć tak, by dzieci dojeżdżające nie musiały czekać po lekcjach na powrót do domu? A to nas prowadzi do trzeciej poszkodowanej grupy.

Darek Delmanowicz / PAP

Puste ławki szkolne

Cicha eutanazja bez reakcji państwa

Czyli?

Seniorów. Bo im mniejsza dzietność, tym mniej będzie ludzi zdolnych do opieki nad nimi. W opustoszałych budynkach szkolnych będzie można tworzyć domy seniora czy Domy Opieki Społecznej, ale kto będzie w nich pracował? Wraz z wyludnianiem się małych miejscowości z młodych ludzi będziemy mieć coraz więcej seniorów, którzy nie otrzymają podstawowej opieki. Ci ludzie już mają problem z dojazdem do lekarza do dużych miast z powodu wspomnianego wykluczenia transportowego. Znam czterotysięczną miejscowość w mojej okolicy, gdzie wahadłowo przyjmuje jeden lekarz, ginekolog, który sam jest po osiemdziesiątce.

A więc zostawiamy tych ludzi samych sobie?

To oznacza, iż wprowadzamy w naszym kraju cichą eutanazję, głównie dla osób z prowincji.

Inną opcją jest stworzenie systemu wsparcia tych ludzi, dowozu do placówek medycznych w miastach, inwestycji w domy opieki. Ale to się wiąże z finansami.

I tu dochodzimy do kolejnego problemu, czyli dramatycznego wzrostu kosztów opieki zdrowotnej starszych ludzi. W 2023 r. na leczenie osób w wieku 50-59 lat wydano 5,7 mld zł z tytułu refundacji, czyli na jedną osobę przypada 4 tys. 35 zł. Ale już w kolejnej grupie wiekowej 60-64 lata kwota ta wzrasta do 12 mld zł, czyli 5 tys. 176 zł na osobę. To oznacza, iż w ciągu pięciu lat życia następuje wzrost kosztów leczenia o 20 proc., a tych ludzi będzie przecież coraz więcej.

Rozumiem, iż w każdej wyższej grupie wiekowej te koszty też rosną?

Owszem, aż do ok. 10 tys. zł w przeliczeniu na pacjenta. Apogeum problemu będzie dotyczyć grupy powyżej 65 lat. w tej chwili takich osób mamy 5,5 mln, ale w 2044 r. będzie ich już 8,8 mln. Oczywiście, w największym stopniu ten problem dotknie prowincji. Dla przykładu, w powiecie wałbrzyskim, z którego pochodzę, w tej chwili żyje 21 proc. ludzi w wieku 65 plus, a 2044 r. będzie ich już 31 proc.

A zatem jedna trzecia całej populacji w powiecie.

Albo i więcej, bo w tym samym czasie liczba ludności w powiecie wałbrzyskim spadnie o 18 proc. i należy zakładać, iż ten ubytek będzie dotyczył ludzi młodych. To znaczy, iż z jednej strony będziemy mieć tu obszar, gdzie pomoc lekarska, a w szczególności szpitalna, będzie niezbędna, a jednocześnie zmniejszy się racjonalność dostarczania takiej pomocy, ponieważ będzie tam o co najmniej jedną piątą ludzi mniej.

Oleg Kopyov / Shutterstock

(zdj. ilustracyjne)

Seniorzy nie pojadą protestować w Warszawie

A więc państwo musi pracować w kierunku zapewnienia ludziom w mniejszych miejscowościach opieki zdrowotnej i społecznej, aby nie powodować dalszego zmniejszania dzietności.

Musimy też zadać sobie pytanie, czy dzisiejsza sieć placówek opieki zdrowotnej, a szczególnie szpitale, jest adekwatna do tego, co nas czeka.

Rozumiem, iż te szpitale nie są przygotowane na coraz większą liczbę pacjentów w zaawansowanym wieku?

Nie tylko o to chodzi. Małe szpitale nie do końca radzą sobie ze świadczeniem usług na odpowiednim poziomie. Po specjalistyczną pomoc często trzeba jeździć do szpitala wojewódzkiego, bo mniejszy szpital nie ma na nią pieniędzy, nie ma takich oddziałów. Być może wraz ze starzeniem się społeczeństwa i zmniejszaniem populacji będziemy musieli pomyśleć o likwidacji części tych małych szpitali i przekierowaniu pieniędzy na te nieco większe, subregionalne w średnich miastach, a mamy ich w tej chwili ok. 40, tak żeby pacjenci nie musieli pokonywać dużej ilości kilometrów do szpitali wojewódzkich.

Czyli po szkołach mamy kolejne instytucje publiczne, które będą znikać z mniejszych ośrodków na korzyść większych.

A to jest dopiero początek problemów w starzejącym się społeczeństwie, bo dla wielu starszych pacjentów nadejdzie taki moment, iż nie będą mogli dalej przebywać w szpitalu. Będzie im potrzebna opieka paliatywna. Tutaj oczywiście świetną robotę robią hospicja. I znowu pojawia się pytanie – czy polskie państwo planuje zwiększenie liczby miejsc w hospicjach?

Osoby starsze będą też potrzebowały opieki domowej. Nie chodzi mi tylko o pacjentów paliatywnych, ale po prostu osoby starsze, niesamodzielne. Musimy więc stworzyć system, który pozwoli osobom w wieku produkcyjnym opiekować się tymi starszymi.

Karkołomne zadanie, skoro tych pierwszych będzie coraz mniej, a tych drugich – coraz więcej.

Pewne rozwiązania są wdrażane, tylko one się nie sprawdzają. Pojawił się na przykład pomysł pomocy sąsiedzkiej. Od lipca 2023 r. można otrzymać dotację z gminy na pomoc seniorowi z najbliższego otoczenia. Jest tylko jeden problem – w 2024 r. ta kwota wynosiła 50 mln. W momencie, kiedy zapotrzebowania prawdopodobnie są miliardowe, taka kwota to jest po prostu nic.

Co zatem zrobić?

Przyznać, iż gros naszych wydatków jest nieracjonalna i przekierować je na sensowne, przyszłościowe projekty. Państwo opóźnia się z decyzjami, bo seniorzy to osoby najbardziej bezbronne, oni nie przyjadą na wielkie manifestacje w Warszawie.

Ale państwo nie powstrzyma gwałtownego starzenia się społeczeństwa. Coś trzeba będzie zrobić.

My potrzebujemy Domów Opieki Społecznej z prawdziwego zdarzenia. Już powinniśmy przyglądać się temu, jak to wygląda w państwach zachodnich, odrzucać to, co złe i adaptować to, co dobre. Inaczej polscy obywatele będą umierać w samotności w domu bez szklanki wody i z brudną pieluchą.

A zatem budowanie DPS-ów i zatrudnianie kadry.

Kadry, która nie będzie złożona z przypadkowych ludzi, ale zostanie dobrze przygotowana do tego zadania. Ja zajmowałem się moją babcią, kiedy ona odchodziła z tego świata. Z pomocą cioci przebieraliśmy ją, czyściliśmy itd. Zaręczam, iż znaczna część naszego społeczeństwa nie jest w stanie tego unieść psychicznie i fizycznie. Takie kadry muszą być odpowiednio przygotowane.

Pamiętajmy też o tym, iż im więcej osób będzie bezdzietnych, tym więcej osób będzie potrzebowało pomocy DPS, za którą de facto zapłaci państwo. Mówimy choćby o 30-40 proc. dzisiejszych młodych ludzi.

Mamy więc zdefiniowany problem. Czy jest rozwiązanie, a jeżeli tak, to jakie?

Oczywiście, istnieją pewne drogi, którą pomogą nam walczyć z katastrofą demograficzną, ale wszystkie są związane z problemami – większymi lub mniejszymi.

Bigone / Shutterstock

(zdj. ilustracyjne)

Pomogą nowe technologie… ale tu leżymy

Zacznijmy od tych obarczonych mniejszymi problemami.

Jedna z dróg do polepszenia sytuacji polega na tym, iż skoro będziemy mieć coraz mniej ludzi w pełni sił do pracy, to możemy utrzymać naszą produktywność poprzez rozwój nowych technologii.

Brzmi świetnie. Na czym polega problem?

Ano na tym, iż w tej chwili poziom inwestycji w Polsce wynosi 17 proc. PKB. Jest to jeden z najniższych odsetków w Unii Europejskiej. Pod względem przygotowania do nowych rozwiązań polskie firmy są na trzecim miejscu w UE – oczywiście, od końca.

Jeżeli chodzi o robotyzację, to w 2024 r. zainstalowano w polskim przemyśle mniej robotów niż jeszcze rok wcześniej, więc tendencja jest spadkowa. Na 10 tys. pracowników przemysłu przypada w Polsce 58 robotów. Oczywiście polską statystykę zawyża wyższa liczba robotów w zagranicznych firmach motoryzacyjnych, które mają oddziały w Polsce. Dla porównania, w Niemczech to ponad 400. Pod tym względem jesteśmy na szarym końcu wśród państw UE.

Kiedy sztuczna inteligencja wydaje się jednym z kluczowych czynników rozwoju technologicznego, Polacy są ósmą grupą narodowościową w unii w pod względem liczby specjalistów w tej dziedzinie.

Rynek pracy dla seniorów

Dziś mówi się już otwartym tekstem o tym, iż wiek emerytalny będzie szedł w górę.

To będzie wymagać od firm gruntownej zmiany koncepcji zarządzania zasobami ludzkimi. Kiedy dziś przeglądam oferty pracy, to firmy nagminnie zapraszają do młodych, dynamicznie rozwijających się zespołów. Tylko iż w najbliższych latach w Polsce będzie rosnąć liczba pracowników powyżej 50. roku życia. W ciągu najbliższej dekady z rynku pracy będzie ubywać około 100 tys. osób w wieku produkcyjnym rocznie.

Zniknie więc milion takich pracowników.

W tym samym czasie przybędzie nam milion pracowników w wieku 45-54 lat oraz 1,3 mln pracowników wieku 55-64 lat. Te dwie najstarsze grupy wiekowe pracowników są jedynymi, które będą rosnąć. We wszystkich innych grupach liczba pracowników będzie spadać.

W jaki sposób wpłynie to na rynek pracy?

Pracownicy z innymi potrzebami wymogą na rynku pracy inne podejście do szkoleń, rozwoju kompetencji, zarządzania. Być może będzie to podejście mniej stresujące niż dziś, ponieważ z wiekiem stres znosi się gorzej. Nic nikomu nie ujmując, taka struktura rynku nie wpłynie korzystnie na innowacyjność, bo jak wykazują badania, osoby starsze mają ustatkowaną pozycję, rodziny, domy etc., więc są mniej skłonne do podejmowania ryzyka. Społeczeństwa starzejące się, czy mówiąc bardziej elegancko, senioralne są mniej innowacyjne.

To miała być ta droga mniej najeżona problemami. Boję się zapytać o tę drugą.

W tej drugiej chodzi o optymalizację systemu tak, aby jak najlepiej pasował do powstającego się społeczeństwa senioralnego. Mówiliśmy już o szkołach, czy szpitalach – co likwidować, co i jak przekształcać. Ale to są tylko pojedyncze elementy, a my musimy zadać sobie pytanie, czy nie potrzebujemy całościowej reformy administracyjnej, skoro te małe miejscowości tak się wyludniają.

Może w takim razie liczba pracowników administracji powinna być zmniejszona, choćby poprzez cyfryzację. To będzie stosunkowo łatwe, bo średnia wieku pracowników administracji jest akurat bardzo wysoka, więc to się będzie działo samoczynnie.

Druga sprawa – skoro te miejscowości się wyludniają, to może trzeba je scalać, aby nie mnożyć bytów administracyjnych. Znowu sięgnę na własne podwórko: Wałbrzych i Szczawno. Szczawno jest otoczone Wałbrzychem. Mamy dwie różne jednostki samorządu terytorialnego. Przy spadającej liczbie mieszkańców to jest marnotrawienie środków.

W tym mechanizmie będą znikać szkoły, szpitale, być może administracja, o czym już mówiliśmy. Co jeszcze?

Wiele obiektów infrastruktury. Czy będzie sens budować stadion, skoro jakieś mniejsze boisko zaspokoi potrzeby mniejszej liczby ludzi, którzy chcieliby pograć w piłkę? Czy potrzebna będzie nam tak gęsta sieć dróg? Czy będą potrzebne nowe drogi? Będziemy się też musieli zastanowić nad problemem, jakim będą rosnące ceny dostaw wody, prądu, gazu w przeliczeniu na mieszkańca.

Jak w warunkach katastrofy demograficznej, którą pan opisuje, będą kształtować się nasze emerytury?

Według obliczeń Instytutu Emerytalnego jeszcze 10 lat temu wysokość naszej emerytury wynosiła 52 proc. naszej ostatniej pensji. Dziś mówimy już o 42 proc. Natomiast dr Jarosław Oczki z Wydziału Nauk Ekonomicznych i Zarządzania Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu wylicza, iż w 2060 r. będzie to 18,7 proc., czyli niecała jedna piąta naszej pensji. Dane te były publikowane przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych jeszcze przed anulowaniem podwyższenia wieku emerytalnego, co by jakoś polepszyło sytuację.

Należy tutaj zaznaczyć, iż osoby, które osiągnęły odpowiedni staż pracy, będą miały podnoszoną emeryturę do tak zwanej emerytury minimalnej, tylko jaka będzie jej wysokość za 20-30 lat?

Będziemy zmuszeni pracować do śmierci

Schodzimy do poziomu głodowego.

To oznacza tyle, iż emerytura będzie na tyle niska, iż będziemy zmuszeni pracować do śmierci, czy nam się to podoba, czy nie.

Kto będzie na tym bardziej stratny – kobiety czy mężczyźni?

Oczywiście, iż kobiety, ponieważ wcześniej przechodzą na emeryturę, w wieku 60 lat, więc im choćby nie będzie się opłacało tych dwóch dodatkowych lat pracować, bo i tak nie wyrobią minimalnej emerytury. Taka kobieta pójdzie w wieku 60 lat do dodatkowej pracy, z początku będzie z tego zadowolona, bo będzie pobierać i pensję i emeryturę, i będzie jeszcze stosunkowo sprawna. Ale co będzie po siedmiu, po dziesięciu latach, kiedy zostanie bez sił i z dramatycznie niską emeryturą?

Potrzebna nam rozsądna polityka demograficzna. Czy polskie władze planują i realizują tego typu politykę?

Na ten moment nie ma żadnych sygnałów, iż cokolwiek jest robione. Nie ma wdrożonych żadnych działań. Nie ma choćby zarysu planu polityki demograficznej. Jasne, wystartowała pomoc sąsiedzka, o której mówiłem, ale z dramatycznie małym budżetem. Pojawiają się interesujące raporty. Ale nie ma konkretnych działań.

Dlaczego politycy mają takie trudności z zabraniem się za ten problem?

Bo będą musieli podejmować szereg niepopularnych decyzji, które mogą pozbawić ich pozycji. o ile natomiast zostaną na swoich miejscach, ten problem nie będzie ich dotyczyć w takim stopniu, jak reszty społeczeństwa. Oni będą mieć wyższe emerytury. Oni odłożą pieniądze i kupią mieszkania.

Czy ta bierność dotyczy tylko tego rządu, czy także poprzednich?

W tej sprawie wszystkie rządy podają sobie rękę, a przecież dzietność spadła poniżej progu zastępowalności pokoleń w 1990 r. Przez 35 lat wolnej Polski nie zrobiliśmy nic.

Idź do oryginalnego materiału