Wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny twierdzi, iż lekarzy w publicznym systemie jest za mało – spytaliśmy zatem przedstawiciela resortu o to, czy rozwiązaniem tego problemu mogłoby być nakłonienie specjalistów, aby przeszli z sektora prywatnego.
– Żeby przekonać lekarzy do pracy w sektorze państwowym, musielibyśmy doprowadzić do normalności – czyli tak przeorganizować system, żeby praca w szpitalach, które są najważniejsze, była opłacalna i prestiżowa zarówno dla ordynatorów, jak i szeregowych lekarzy. Do tego droga daleka. Wielu młodych w szpitalach tylko „odbębnia” specjalizacje i odchodzi do sektora prywatnego, dla innych to tylko praca jedna z kilku. Kolejny problem – to brak ścieżki awansu zawodowego dla lekarzy. W Niemczech, Francji, Austrii czy Szwecji zostanie ordynatorem jest zwieńczeniem kariery zawodowej, zarówno pod względem finansowym, jak i prestiżowym. U nas, w publicznym szpitalu, praca ordynatora to nieustanne kombinowanie, jak zapewnić odpowiednią obsadę lekarską na dyżurach i leki na oddziale. No i biurokracja... Chciałbym tę sytuację zmienić – dając możliwości wyboru specjalizacji, poprawiając warunki pracy – zapowiada Wojciech Konieczny, podkreślając, iż kłopotliwe jest to, co zrobili urzędnicy związani z Prawem i Sprawiedliwością.
– Sprawie nie pomaga też to, iż poprzednie kierownictwo Ministerstwa Zdrowia „wypchnęło” lekarzy do sektora niepublicznego i zwiększyło samozatrudnienie, między innymi przez wprowadzenie siatki płac zawartej w ustawie o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia. Kiedyś wskaźnik pracy dla lekarzy ze specjalizacją wynosił 1,6, dziś to 1,45. Lekarz może zarabiać 10 375 zł brutto miesięcznie, podpisując umowę o pracę i podlegając prawu pracy, albo być zatrudnionym na kontrakcie lub dwóch i dostawać 30–40 tys. zł. Wszystko po to, by wilk był syty i owca cała – porównuje wiceszef resortu.
– Poprzednie szefostwo resortu wymyśliło takie rozwiązanie, by z jednej strony lekarze wybierali możliwość zarabiania większych pieniędzy na kontraktach, w prywatnych gabinetach, a z drugiej, by leczyli bez przestrzegania prawa pracy, pracując po 250–300 godz. w miesiącu. Gdyby nie pracowali ponad miarę, wówczas zobaczylibyśmy, ilu lekarzy brakuje, a ilu w wieku okołoemerytalnym pracuje po kilkaset godzin miesięcznie – podsumowuje.
Wypowiedzi wiceministra pochodzą z wywiadu: „Konieczny reset systemu”.