Mało się ruszamy, godzinami przesiadujemy przy biurkach pochyleni nad laptopem. Efekt jest taki, iż coraz częściej mamy problemy z kręgosłupem. O to, kiedy konieczna jest operacja, a kiedy wystarczy nam fizjoterapia, pytamy dr n. med. Artura Balasę.
Operacja kręgosłupa chyba u większości z nas budzi strach. Podświadomie boimy się, iż skończy się paraliżem. I okaże się, iż wprawdzie operacja się udała, ale pacjent wylądował na wózku. Jest takie ryzyko?
To, jakie mogą zdarzyć się powikłania, zleży od rodzaju operacji. Przy tych najczęstszych, czyli usuwaniu "wypadniętego dysku", ryzyko niedowładu stopy, czy poważniejszych powikłań, wynosi jeden procent. Nie jest to więc dużo, ale zawsze na 100 osób będzie to ta jedna osoba.
Przy poważniejszych operacjach – z implantami czy śrubami w odcinku lędźwiowym, ryzyko jest już większe, choć przez cały czas niewielkie, bo kilka procent. Paraliż, i to obu nóg, zdarza się najrzadziej wśród tych powikłań.
Jak wygląda taka operacja i ile trwa?
Najczęstsze operacje, od samego początku, czyli nacięcia skóry, aż do zszycia po zabiegu, w przypadku dyskopatii realizowane są od 30 minut do godziny.
Krótko.
Tak. Dla doświadczonego lekarza to w gruncie rzeczy prosta i rutynowa operacja, co oczywiście nie wyklucza jednak całkowicie możliwych powikłań.
Większe operacje, z wykorzystaniem implantów realizowane są już dłużej ok. 2-3 godziny.
Najdłuższe są operacje nowotworowe. W moim przypadku ta najdłuższa trwała aż 12 godzin.
Tuż przed operacją wykonujemy rentgen, by zaznaczyć obszar zabiegu. Te wszystkie wspomniane operacje prowadzi się w znieczuleniu ogólnym, czyli narkozie. Pacjent zasypia na plecach, potem jest obracany, bo operacja wykonywana jest, gdy leży na brzuchu.
Wiele osób boi się narkozy. Nie można jej uniknąć?
Teoretycznie można wykonywać te operacje w znieczuleniu podpajęczynówkowym tylko w odcinku lędźwiowym, ale to wydłużałoby to zabieg i wiązałoby się ze zbyt dużą ilością koniecznych procedur. Bezpośrednio po operacji pacjent zbyt długo pozostaje znieczulony i "nie ruszać nogami". A musimy mieć możliwość szybkiego sprawdzenia, czy może to zrobić.
Taka operacja, np. wymiany dysku, wystarcza na całe życie?
Ryzyko ponowne wypadnięcia dysku to około pięciu procent. Zazwyczaj, jeżeli pacjent wymaga po czasie reoperacji, to już nie na tym samym poziomie, ale wyżej lub niżej. Istnieją na ten temat dwie teorie. Jedna mówi, iż wynika to stąd, iż po operacyjnym usztywnieniu jednego segmentu kręgosłupa, ten nad nim staje się bardziej obciążony i jest "przepracowany", co może przyspiesza jego degenerację. A druga, iż po prostu pacjent ma chorobę zwyrodnieniową i po prostu obejmuje ona kolejne segmenty. Prawda prawdopodobnie leży pośrodku.
A co z operacjami kręgosłupa szyjnego? Bać się czy nie?
Po takiej operacji może dochodzić do niedowładów ręki. To jeden, dwa procent przypadków. Pracujemy w sąsiedztwie rdzenia kręgowego, więc zabieg odbywa się pod mikroskopem, bo choć jest ekstremalnie niskie, to jednak istnieje ryzyko niedowładu zarówno rąk, jak i nóg. Dlatego, jeżeli można uniknąć tej operacji, to zawsze się z tego korzysta.
Przepuklina krążka międzykręgowego w większości przypadków sama się wchłania. I nie trzeba usuwać dysku. Odczekujemy od sześciu do ośmiu tygodni, bo w tym czasie większość wypadniętych dysków wraca na swoje miejsce.
To prawie dwa miesiące czekania w niepewności. Dla pacjentów ten czas to jak wieczność.
Tym bardziej iż związane jest to z bólem. Powiedzenie więc pacjentowi, by odczekał w bardzo dużym, uciążliwym bólu przez czas sześciu tygodni, nie spotyka się ze zrozumieniem. Mało kto się na to godzi. Większość pacjentów żąda operacji i to możliwie jak najszybciej. choćby słysząc o niewielkim, ale jednak, ryzyku. To znak ostatnich czasów. Dziś nikt nie chce mieć do czynienia z bólem.
Dziś wiele osób narzeka na bóle "krzyża". Rentgen czy rezonans pokazuje zmiany zwyrodnieniowe. Co się z tym robi?
Clou leczenia u pacjentów z chorobą zwyrodnieniową kręgosłupa jest fizjoterapia. Neurochirurdzy potrzebni są już tak naprawdę w skrajnie złych przypadkach, kiedy fizjoterapia jest albo nieskuteczna, albo też nie ma już ona sensu. Uważam, iż choćby idąc na operację, pacjent powinien skorzystać wcześniej z fizjoterapii. A po zabiegu wrócić do ćwiczeń z fizjoterapeutą, bez konieczności uczenia się ich od początku. Dzięki temu efekt leczenia jest szybszy i lepszy.
A kiedy operacja jest naprawdę konieczna i nie można jej uniknąć, ani z nią zwlekać?
Gdy pojawi się np. niedowład stopy, a dodatkowo stwierdzamy jej przyczynę w rezonansie magnetycznym. To wskazanie do operacji pilnej, ale niekoniecznie natychmiastowej.
A jeżeli pacjent trafia do nas z zaburzeniami zwieraczy, spowodowanymi dyskopatią, operację trzeba zrobić w ciągu 24-48 godzin. To jedna z tych operacji, które wykonuje się choćby w nocy, bo liczy się czas. A zabieg to jedyna szansa, by gwałtownie usunąć przyczynę ucisku dysku na korzenie nerwowe.
Bo inaczej pacjenci będą np. popuszczać mocz do końca życia?
Odwrotnie – pacjenci nie są w stanie wydalić moczu i stolca z powodu zaciśniętych zwieraczy. A do tego najczęściej również z niedowładem stóp bądź jednej stopy.
Ale uspokajam: to ekstremalne sytuacje. Generalnie, jeżeli chodzi o chorobę zwyrodnieniową kręgosłupa, leczenie w większości przypadków powinno zaczynać się od fizjoterapii. W gruncie rzeczy operacje są niezbędne u zaledwie u odsetka pacjentów.
I co tych "pechowców" czeka po operacji – gwałtownie są "na chodzie"?
To bardzo zmieniło się na przestrzeni lat. Dawniej po operacji kręgosłupa zalecano, aby pacjent przez możliwie długi czas dochodził do siebie na leżąco. Dziś jak najszybciej "uruchamia" się pacjenta. Powinien wstać i chodzić jeszcze w dniu operacji, albo następnego dnia.
Jeśli nastąpiło powikłanie w postaci wycieku płynu mózgowo-rdzeniowego, to nie pionizuje się pacjenta tego samego dnia, bo może mieć potem bóle głowy, które miną, ale to niepotrzebne dodatkowa uciążliwość po operacji. W tej sytuacji pacjent wstaje nazajutrz po operacji.
Uczymy też pacjenta, jak bezpiecznie wstawać, ubierać się, jak zakładać pas lędźwiowy i czego unikać. Sprawdzamy też, z czym ma problem. Z reguły z nieprawidłową postawą, w szczególności w odcinku szyjnym. Pacjenci pochylają się za bardzo do przodu, co generuje dodatkowe dolegliwości bólowe.
A pełnowymiarowa rehabilitacji powinna zacząć się po ok. dwóch tygodniach od zabiegu tuż po zagojeniu się tkanek. A jeżeli występują deficyty, np. niedowład stopy, rehabilitację zaczyna się jeszcze wcześniej.
Inaczej jest w przypadku najpoważniejszych operacji, np. w przypadku wprowadzania implantów, które stabilizują kręgosłup.
Co wtedy?
Czekamy na zrost kości. Segment operowany można zacząć rehabilitować dopiero po minimum po dwóch miesiącach od operacji.
Uważam jednak, iż wszystko można pogodzić, jeżeli fizjoterapeuta jest kompetentny i "elastyczny", a pacjent zachowuje się odpowiedzialnie – choćby unieruchomić kręgosłup pasem lędźwiowym i wykonywać ćwiczenia nóg już w dwa tygodnie od operacji.
Pacjenci sami gwałtownie chodzą, czy o kulach?
Kule są zdecydowanie odradzane, bo w zły sposób odciążają kręgosłup. Jedna kula łokciowa to już najgorsze możliwe rozwiązanie, bo pozycja, jaką narzuca ona pacjentowi, jest bardzo zła.
A dwie?
Dwie kule, które odciążają pacjenta symetrycznie, ewentualnie są do zaakceptowania. Choć generalnie w przypadku problemów z kręgosłupem i po jego operacjach, odradzamy je. A jak pacjent ma trudności z utrzymywaniem równowagi, lepszym rozwiązaniem jest chodzik bądź kijki do nordic walking.