Nie ma chyba Polaka, który nie narzekałby na ceny usług stomatologicznych. Są po prostu wysokie. Ból zęba wywołuje automatyczną reakcję łapania się za kieszeń. Polak wie, iż to oznacza wydatki.
– Tak z połowa ludzi na dzień dobry pyta, ile to będzie kosztować. Nie jak długo potrwa leczenie, czy będzie bolesne, tylko ile będzie kosztować. I ja ich rozumiem. Bo leczenie zębów to nie jest tania sprawa – mówi mi stomatolog Paweł. Na rozmowę zgodził się pod warunkiem zachowania anonimowości. Prowadzi gabinet z żoną, zatrudniają kilkoro specjalistów, sami też leczą. Pracują w jednym z miast wojewódzkich.
Czy zdarza się, iż ludzie mówią: "nie stać mnie na leczenie, proszę wyrwać"?
Mam i pacjentów prywatnych, którzy wydają duże pieniądze na zęby, i mam pacjentów, którzy przychodzą na NFZ. Takie sytuacje, iż ktoś decyduje się na wyrwanie zamiast leczenia, zdarzają się może kilkanaście razy rocznie.
I chodzi raczej o takie sytuacje, iż ktoś rezygnuje z leczenia kanałowego, a nie z wypełnienia, czyli potocznie mówiąc plomby. Kanałowe nie do końca refunduje NFZ, bo on płaci za tylko za to w systemie 3 do 3.
Co to znaczy?
Że można zrobić sobie jedynki, dwójki i trójki, od kła do kła. Za pozostałe zęby NFZ nie zapłaci. Jak masz do zrobienia szóstkę czy siódemkę, to są 3 lub 4 kanały, za które w mniejszym mieście zapłacisz pewnie 1500-1600 złotych, w Warszawie ponad 2 000 zł. Może gdzieś młody lekarz zrobi to bez mikroskopu za 1000 złotych.
Gdy przychodzi do mnie osoba kwalifikująca się do takiego leczenia oczywiście mówię jej co i jak, ale ona często pyta, czy nie można tego "tak o, zalepić". Wtedy mówię, iż nie można "tak o, zalepić", bo za chwilę to spuchnie, będzie ropień, może pojawić się sepsa. Zdarza się więc, iż ktoś mówi: "to ja w takim razie decyduję się usunąć tego zęba".
Trafił do mnie ostatnio taki pacjent, chora siódemka, ale dobre ciuchy, no nie wyglądało, żeby głodował. Nie wnikam, zresztą choćby nie mogę pytać, co ma i na co go stać. Może naprawdę jest w trudnej sytuacji. Wytłumaczyłem mu więc wszystko i mówię, iż szkoda tego zęba i iż ja bym go leczył kanałowo. "Tak, ja wiem" – usłyszałem – "ale to kosztuje półtora tysiąca, ja nie chcę tego zęba". Zdecydował się wyrwać zęba, podpisał zgodę, znieczuliłem, usunąłem. Dodał, iż za jakiś czas zrobi sobie protezę na NFZ.
Co jakiś czas widzę statystyki, z których wynika, iż przeciętny Polak ma mało własnych zębów.
Ja statystyk nie prowadzę, ale w przypadku dzieci i młodzieży (liczmy do 21. roku życia, jak Amerykanie, bo wtedy kończy się okres wzrostu) jest bardzo dobrze – ok. 80 proc. z nich ma wszystkie zęby stałe. W grupie wiekowej 21-50, to będzie 30, może 20 proc. A po 50-tce uzębienie już się sypie. Wtedy wiele zależy od zamożności, bo ludzie, którzy mają pieniądze, przeważnie i tak dbają o zęby. Pojawia się implant, most, porcelana, korona.
To jest też takie dziwne zjawisko – usłyszałem to od kilkorga pacjentów, takich, którzy stracili zęby po bokach: "wie pan, ważne, żeby z przodu podlecieć, a tam z tyłu to nie widać". Im zależy tylko na tym, żeby te przednie zęby były, bo to taka niby wizytówka.
A to źle?
Że mają te z przodu? Oczywiście, iż nie. Ale iż nie mają ich po bokach – zdecydowanie tak. Mnóstwo pacjentów nie wie, iż nie mając bocznych zębów, nie mają dobrego żarna do obróbki pokarmu. No i po kilku latach zaczynają się problemy gastryczne. Nie jesteśmy jak kury, które mają kamienie żołądkowe. My musimy wszystko drobić, rozcierać. Te zęby po bokach są nam potrzebne.
A co w tym względzie oferuje NFZ, skoro te zęby są tak ważne?
Niewiele. Ludzie tracący te zęby najczęściej dostają protezy. A one też nie są cudowne. Po kilku latach mamy straumatyzowaną kość, uzębienie własne. Czy system może o nie zadbać lepiej? Owszem. Mam na przykład pacjentów ze Szwecji. Tam w ramach ubezpieczenia można – jeżeli się nie mylę – 2 razy do roku zrobić implant. I pani sprzątaczka, i pan dyrektor banku może sobie zrobić implant na koszt państwa. No i to robią, choćby w Polsce.
My na zębach oszczędzamy?
Wielu ludzi bardzo oszczędza. Mam na przykład pacjentów, którym dużo usuwam, od razu proponuję więc lepsze znieczulenie, lepiej działające. Tak, jest trochę droższe. Wielu pacjentów nie decyduje się dopłacić do lepszego znieczulenia, żeby być pewnym, iż będzie to skutecznie działać, bo po prostu ich nie stać. I jest też grupa pacjentów, którzy po prostu usuwają zęby, które dałoby się leczyć, bo jest proteza na NFZ. I to nie są tylko ludzie po sześćdziesiątce czy po pięćdziesiątce, ale i sporo takich po trzydzieste, po czterdziestce.
Ale trzeba przyznać, iż ceny u dentystów poszły w górę...
Tak, cena wypełnienia to teraz jakieś 250–400 złotych, czasem więcej. Takiego zwykłego, prostego wypełnienia. Wiele zmieniła pandemia, bo ludzie najpierw nie przychodzili, no bo choćby nie wiedzieli, czy można – bali się. A w międzyczasie ceny poszły w górę. Ja sam mam dwa razy wyższe opłaty za koszty lokalowe. Podrożał prąd, podrożał gaz, podrożała żywność, media, śmieci – wszystko podrożało. No i ludzie robią zęby rzadziej, odkładają leczenie i mówią o tym wprost.
Jeśli zwykła korona, korona porcelanowa na metalu kosztowała jeszcze niedawno, gdzieś po pandemii 800 zł, to w tej chwili kosztuje 1400 zł. I wiesz, to nie jest tak, iż dentysta sobie wymyślił, iż "fajnie sobie zarobię, wszystko idzie do góry, to ja tutaj też cenę wyśrubuję". Nie, my też boimy się przesadzić z ceną. Bo nie o to chodzi, żeby z kogoś zedrzeć pieniądze, tylko, żeby mieć co robić, mieć pacjentów, mieć z czego żyć.
Ja wiem, iż ludzie bardziej liczą w tej chwili kasę i jest im trudniej. I na przykład w czteroosobowej rodzinie nie jest tak, iż wszyscy idą do dentysty. Najpierw wyleczymy dzieci, później zrobimy jakąś przerwę, przyjdzie tata, a później przyjdzie mama.
Z naszymi zębami zawsze było tak źle?
Uzębienie u dzieci często bywa już niekompletne w wieku 18-25 lat. Najgorzej było, gdy ze szkół wyrzucono gabinety dentystyczne. Nie było kontraktów, dentyści zostali pozwalniani, gabinety pozamykane. A jednocześnie Polakom wydłużył się czas pracy i wielu rodziców nie miało choćby czasu zadbać o uzębienie potomstwa. A leczenia planowego nie było, bo nikt o nim nie pamiętał. I ten stan rzeczy trwał od końcówki lat 90. tak gdzieś do 2012–2015 roku.
Wtedy dzieci trafiły na łaskę rodziców, którzy nie mieli czasu, żeby się przyjrzeć, czy pamiętać o tym, iż to dziecko miało szóstkę do zrobienia albo tam jakąś dziurę do wypełnienia.
W ostatnich latach jednak stan zębów u dzieci znacznie się poprawił. Do wielu szkół wróciły gabinety, bo lekarze po prostu wzięli kontrakty, na własną działalność i leczą. A leczą, bo im się to po prostu opłaca, bo dzieci są lepiej wyceniane. To wszystko jest opisane punktami, ale mniej więcej wychodzi na to, iż podobne procedury u dziecka są wyceniane o 20 proc. lepiej, niż u dorosłego. Czyli generalnie dentyście, który jest na kontrakcie z NFZ–em, po prostu opłaca się przyjmować dzieci, bo są lepiej wyceniane.
Jak rozmawiam ze znajomymi, to wiele osób choćby nie rozważa pójścia do dentysty na NFZ.
Ja od wielu lat, będzie ze dwie dekady, pracuję na kontrakcie z NFZ, oczywiście mam też pacjentów czysto komercyjnych. I już od dawna słyszałem od znajomych, żeby podrzeć ten kontrakt, bo to się nie opłaca. No i faktycznie, czasem się nie opłacało, chociaż do tego nie dokładałem. A na pacjencie prywatnym mógłbym zarobić o wiele więcej. Ale ja wolałem patrzeć z innej perspektywy: mam stały dochód co miesiąc, z wypracowanego pacjenta na ubezpieczenie. Co by się nie działo, pacjent jest, mam spokój, przede wszystkim w głowie.
A w pewnym momencie sytuacja się lekko odwróciła. Mnóstwo dentystów odeszło z kontraktów i w tej chwili NFZ od jakiegoś czasu jest mocno kontrolowany przez Agencję Taryfikacji i Oceny Procedur Medycznych. To jest rządowa agencja, która ocenia wartość procedur. Do tego jakiś czas temu zakontraktowani na NFZ dostali dość duże podwyżki. Mówiąc wprost: jest 40 proc. więcej pieniędzy.
Ale żeby nie było tak wesoło, to się nie przekłada na dostępność do usług medycznych. Pomimo podniesienia ceny procedur, co nam się od dawna należało, nie poszło za tym zwiększenie kontraktów. Czyli mamy dalej tę samą liczbę punktów do wyrobienia, przy czym niektóre musimy wyrobić inaczej, a koszt niektórych procedur "podrożał" punktowo. Czyli jeżeli masz procedurę za – powiedzmy – 100 punktów, a ona teraz "kosztuje" 150 punktów, to miesięcznie możesz ich zrobić mniej. Ja nie chcę tego oceniać źle, bo dla nas to zysk finansowy, natomiast traci na tym pacjent.
Polacy nie dbają o zęby?
Jest grupa zmotywowanych ludzi, którym nie trzeba specjalnie dużo mówić. Którzy są uważni i słuchają. Ale jest też tzw. większość społeczeństwa. I oni bardzo o nie nie dbają.
Jak bardzo?
Opowiem ci anegdotę. Pacjent pyta: "no jak to się dzieje, iż mi się te zęby tak psują", bo mu się po 4 latach posypało wypełnienie. To ja pytam: "myje pan zęby, bo widzę. A czy używa pan codziennie do każdego mycia zębów nitki?" No nie. No i to jest odpowiedź. Nie ma żadnej gwarancji, iż choćby najlepiej założone wypełnienie bez odpowiedniej higieny będzie się trzymać. Ono może wytrzymać 7, 8, 10 lat, choćby kilkanaście. Ale przy odpowiedniej higienie.
Jeszcze jest jedna sprawa. Brak nitki to jest podstawowa i zasadnicza rzecz. Druga rzecz to nieregularne, niesystematyczne czyszczenie zębów. I ja już nie mówię, żeby myć trzy razy dziennie, serio. Ale weź umyj zęby choćby raz dziennie po śniadaniu, albo jak już nie zdążysz, to na noc. A zdarza się tak, iż ktoś myje na przykład, dwa razy dziennie jednego dnia, a potem trzy, cztery dni nie myje. No nie może być tak, ręce opadają…
To jakby ktoś raz się podtarł w toalecie, ale po następnym razie to za 3 dni. Serio, ja nie żartuję. Przepraszam, iż tak mówię, ale to jest naprawdę podobne. No nie można tak się zaniedbywać. A potem jeszcze narzekać na poprzedniego dentystę.
Ja najpierw pytam o higienę, a potem mówię, iż no niekoniecznie jest to wina poprzedniego dentysty. Po prostu trzeba poprawić higienę. Ale często zdarza się, iż ktoś zapewnia, iż kupi sobie nić i będzie nitkował. A potem przyznaje się, iż nitkuje, ale nie codziennie. Albo nitka leży w szufladzie.
Ja rzecz jasna nie krzyczę na pacjentów, cierpliwie tłumaczę, powtarzam. Ale gdzieś tam w środku się gotuję…
Skąd naród czerpie wiedzę o higienie, o nawykach?
Wszystko dobrze, jeżeli dziecko ma fajnych rodziców, którzy od małego te nawyki wszczepiają, dbają, pilnują. Tak powiedzmy do trzynastego, czternastego roku życia, zanim dzieciak zacznie podskakiwać i zjadać wszystkie mądrości. Ale to mu i tak zostanie. Bo mama mówiła, iż mam umyć zęby na wieczór. Mama mówiła, iż mam wynitkować zęby. Ale jeżeli tego nie ma, kończy się słabo.
Ogłupiają nas też reklamy. Och, ile mamy płynów do płukania! Płyny… One na pewno nie mają zasadniczego wpływu na higienę jamy ustnej. Ale w reklamie ten płyn działa, a ta pasta jest taka super. Ludzie to, co usłyszą w telewizji, traktują jako prawdę. A jak jeszcze jakiś statysta wystąpi w białym fartuchu, to już to jest jak Biblia.
Nie ma genetycznie czegoś takiego jak słabe zęby, są tylko zęby, no niszczone regularnie, prawda?
Nie ma czegoś takiego. A mi się zdarza słyszeć, iż "moja mama miała słabe zęby, to ja też mam". Mam ochotę wtedy powiedzieć, iż mama miała słabą higienę i ty też masz. Bo mama nie przekazała adekwatnych nawyków. Oczywiście mogą się zdarzyć różne choroby, uszkodzenia, złe wykształcenie zębów czy szkliwa. Hipoplazja, fluoroza… Ale większość zależy tylko od odpowiedniej higieny.
Zresztą to nie jest tylko problem Polski. WHO uznało próchnicę za chorobę cywilizacyjną, to jest generalnie problem duży na świecie.