Dziennikarze właśnie odkryli, iż niejaki Adam Pabiś – przedstawiany w mediach jako „ekspert od szumów usznych”, „lekarz-audiolog”, „naukowiec” itp. nie ma wykształcenia medycznego, nie ukończył też amerykańskiej uczelni – jak wcześniej twierdził.
Ta sytuacja nie tyle pokazuje oszusta, bo takich jest sporo, co przerażającą słabość dziennikarzy, którzy dziś praktycznie nie są już choćby w stanie pobieżnie zweryfikować podstawowych informacji i sprawdzić, z kim rozmawiają.
A przecież podstawową zasadą dziennikarstwa od zawsze był obowiązek weryfikowania informacji, w tym również informacji na temat rozmówcy. Okazuje się, iż i tego dzisiejsi dziennikarze nie potrafią. Pytanie więc, czy są to jeszcze dziennikarze?
Swoją słabość pokazali zresztą już wcześniej, w czasie pandemii COVID-19 – egzaminu, przed którym stanęli i który spektakularnie oblali, promując opinie biologów, reumatologów, pediatrów, czy wątpliwej reputacji naukowców, zamiast prawdziwych lekarzy-specjalistów w dziedzinie chorób zakaźnych. Paradoksalnie tych ostatnich było w mediach najmniej.
W miejsce niezależnych profesorów z naukowym dorobkiem, zapraszani do mediów były osoby, co do których w środowisku naukowym co najmniej istnieją kontrowersje – doskonałym tego przykładem jest Andrzej Fal – częsty bywalec mediów, któremu zarzucono choćby plagiat pracy doktorskiej. Rzetelnym naukowcom raczej takich zarzutów się nie stawia… Czy w naszym kraju nie mamy naukowców, co do których nie ma wątpliwości natury etycznej lub moralnej? Oczywiście, iż mamy, tyle, iż dziennikarze nie są zainteresowani, aby ich odszukać… W sprawie innych nadaktywnych w czasie pandemii profesorów, którzy otrzymywali granty od producentów szczepionek, a później wręcz nakazywali szczepienia, strasząc społeczeństwo na różne sposoby – choćby nie warto się wypowiadać, bo było ich zdecydowanie zbyt dużo, a poza tym wszyscy znamy ich nazwiska.
Zamiast specjalistów od chorób wirusowych w mediach brylowali: reumatolog Bartosz Fiałek, czy pediatra – Paweł Grzesiowski. Ten ostatni, żeby było zabawniej, założył fundację, której prawdopodobnie nazwa nieświadomym ma kojarzyć się z „dużą instytucją badawczą”. Jej pełna nazwa to: „Fundacja Instytut Profilaktyki Zakażeń”, ale w uproszczeniu często zdarza się dziennikarzom mówić „Instytut Profilaktyki Zakażeń”. I w ten sposób mamy to, o co twórcy prawdopodobnie chodziło – „dużą instytucję badawczą”… A iż jeszcze niedawno znajdowała się ona w Warszawie, przy ulicy Zaściankowej 4D, pod numerem mieszkania 5… jakie to ma znaczenie. Wszak to „instytut”.
Naczelnym promotorem stanowiska WHO w sprawie pandemii był z kolei lekarz-celebryta Łukasz Durajski. On z kolei nie ma żadnej specjalizacji lekarskiej, co oznacza, iż jedynie ukończył studia medyczne. Nie mając specjalizacji, nie może prowadzić indywidualnej praktyki lekarskiej, ale może za to radzić. I czyni to w internecie, udzielając się w mediach społecznościowych (jego profil na Instagramie ma nazwę „doktorekradzi”). Słowo „doktorek” w tym wypadku wydaje się wyjątkowo trafne.
Paranoiczna sytuacja – można by powiedzieć, ale to nic innego, jak funkcjonowanie w rozszerzającym się świecie fakenewsów, manipulacji i rozmaitych półprawd i niedopowiedzeń, znakomicie wpisujących się choćby w postawę obecnego premiera, który – jak wiadomo – ma dziwną, a może genetyczną tendencję do mijania się z prawdą nie bez udziału świadomości, co prawomocnym wyrokiem dwukrotnie potwierdził choćby sąd powszechny.
Z kolei dziennikarze jako grupa zawodowa, od dawna nie są już rzecznikami opinii publicznej. To klasa mocno intelektualnie zdegradowana. Pamiętacie aferę polegającą na współpracy dziennikarza TVN24, Krzysztofa Skórzyńskiego z ówczesnym ministrem, Michałem Dworczykiem, gdy ten pierwszy dawał ministrowi instrukcje, w jaki sposób należy formułować przekaz medialny? Jaki jest jej finał? Dziennikarz w dalszym ciągu jest w zawodzie i ma się doskonale – wciąż uśmiecha się do kamery…
Oszuści zawsze byli i będą, a zadaniem dziennikarzy jest ich wyłapywać i piętnować. Niestety, poza wyjątkami, nie mamy już prawdziwych dziennikarzy, a co gorsze – kolejne pokolenia aspirujących do zawodu, nie zapowiadają, aby dziennikarstwo miało jakiekolwiek szanse na odbicie się od dna.