Może zabrzmi to trochę nietaktownie z mojej strony, ale Pana imię i nazwisko brzmią obco. Skąd Pan pochodzi?
Oleg Burdzenia: Pochodzę z Białorusi. Moi dziadkowie i rodzice mieszkali przed drugą wojną światową na terenach Polski – od strony mamy z Podlasia, z okolic Krynek, a od strony taty z okolic Różan, które w tej chwili znajdują się na Białorusi. Mam pochodzenie polskie, dlatego wróciłem i tu zostałem. Urodziłem się jednak na Czukotce, za kręgiem polarnym, w mieście Pevek – miejscu, gdzie polarne niedźwiedzie były codziennością. w tej chwili zawodowo pracuję w Urzędzie Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych. Jestem naczelnikiem Wydziału ds. Produktów z Pogranicza. To skomplikowana, ale niezwykle interesująca tematyka klasyfikacji różnorodnych produktów. Dzięki studiom i doświadczeniu z różnych dziedzin mogę efektywnie łączyć tę wiedzę.
Jest Pan doktorem nauk farmaceutycznych, ale Pana ścieżka kariery naukowej zdecydowanie odbiega od tej standardowej. Jakie studia wyższe Pan skończył i jak Pan na nie trafił?
Po szkole średniej ukończyłem College Medyczny na Białorusi. Następnie pracowałem jako felczer medycyny oraz kierownik punktu aptecznego, opiekując się pacjentami z pięciu wsi – można powiedzieć, iż odgrywałem rolę „wiejskiego lekarza”. Studia magisterskie ukończyłem na Uniwersytecie Warszawskim na kierunku biologia, specjalizacja fizjologia kręgowców, a jednocześnie studiowałem zaocznie biologię i chemię na Uniwersytecie Grodzieńskim. Po rozmowie z dziekanem na Wydziale Biologii UW zaproponował on, żebym przez semestr chodził jako wolny słuchacz, a jeżeli zdam wszystkie egzaminy razem ze studentami, zostanę przyjęty na studia. Tak właśnie się stało.
- Czytaj również: Farmaceuta, fotograf i ornitolog. Człowiek z pasją…
W 2023 roku uzyskałem stopień doktora nauk farmaceutycznych na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi, zajmując się problematyką identyfikacji produktów z pogranicza. Temat pracy to: Problemy z identyfikacją produktów z pogranicza w różnych grupach konsumentów związanych i niezwiązanych ze służbą zdrowia.
Początkowo związałem się zawodowo z Uniwersytetem Medycznym w Warszawie, na Wydziale Farmaceutycznym w Zakładzie Chemii Fizycznej (wtedy jeszcze Akademia Medyczna), ale moja ścieżka gwałtownie skierowała mnie do pracy w URPL, gdzie mogłem wykorzystać swoją interdyscyplinarną wiedzę.
Jest Pan naczelnikiem Wydziału ds. Produktów z Pogranicza w URLP. Czym zajmuje się Pana wydział?
W Urzędzie mój wydział zajmuje się wszystkimi „dziwnymi i skomplikowanymi” sprawami. Jako naczelnik Wydziału ds. Produktów z Pogranicza zajmuję się oceną preparatów – takich jak suplementy diety, środki spożywcze specjalnego przeznaczenia żywieniowego i medycznego, wyroby medyczne czy kosmetyki – pod kątem ich klasyfikacji i ewentualnego spełniania definicji produktu leczniczego według ustawy – Prawo farmaceutyczne. W praktyce chodzi o to, aby upewnić się, iż pod przykrywką „niewinnego” suplementu czy kosmetyku nie kryje się lek wymagający szczególnej kontroli. Tworzymy opinie dla GIS, GIF, policji, prokuratury czy służby celnej. To bardzo dynamiczny obszar, ponieważ rynek jest pełen produktów, których klasyfikacja bywa trudna – zwłaszcza gdy producenci, korzystając z luk prawnych, wprowadzają na rynek preparaty o niejasnym statusie.
- Czytaj również: Paulina Wojna i pasja rysowania
Często spotykamy się z problemem nowo powstających kategorii produktów, jak parafarmaceutyki, nutraceutyki, kosmeceutyki, „produkty do badań”, „produkty kolekcjonerskie” lub zupełnie bez klasyfikacji. Te nazwy nie są oficjalnie uznawane przez Prawo farmaceutyczne, ale funkcjonują powszechnie i często wprowadzają konsumentów w błąd. Ich dostępność jest ogromna, a reklamy – bardzo przekonujące, co może prowadzić do niewłaściwego używania lub przedawkowania. Moim zadaniem jest także kooperacja z ekspertami z innych państw w ramach europejskiej grupy roboczej ds. produktów z pogranicza EDQM. Naszym celem jest ujednolicenie podejścia do tego tematu w całej Europie oraz ochrona zdrowia publicznego przed nieuczciwymi produktami. W marcu, w ramach prezydencji Polski w UE, organizowałem też w Warszawie spotkanie tej europejskiej grupy ekspertów. Odbyło się w prestiżowej przestrzeni Stadionu Narodowego.

Kiedy wpisuje się Pana imię i nazwisko w Google, obok informacji o Pana pracy zawodowej w Urzędzie pojawiają się też informacje o Pana osiągnięciach artystycznych. Jednym najbardziej interesującym na pierwszy rzut oka jest rola w serialu Na Wspólnej. Proszę opowiedzieć o swojej aktorskiej przygodzie.
Od dziecka interesowała mnie działalność artystyczna. Uczestniczyłem w koncertach, czytałem wiersze, tańczyłem. Próbowałem także swoich sił przed kamerą – grałem w reklamach, filmach, gościnnie pojawiłem się w serialu Na Wspólnej. Miałem przyjemność wcielić się w postać księcia w polskiej wersji teledysku do hollywoodzkiego filmu Zaczarowana, gdzie towarzyszyła mi wspaniała Ewelina Flinta. Niestety, w tej chwili brakuje mi czasu w kontynuowanie tych działań.
Pana zainteresowanie sztuką wydaje się dość szerokie. Aktorstwo to tylko jedna jego odsłona. Oprócz tego są też fotografia i malarstwo. Czy mógłby Pan opowiedzieć o swoich pracach i inspiracjach?
Fotografia towarzyszy mi od dziecka. Zacząłem od fotografii analogowej i domowej ciemni. Z czasem przestawiłem się na fotografię cyfrową, choć przez cały czas chętnie używam kliszy fotograficznej. W moich pracach często eksploruję ruch i ciało jako formę rzeźbiarską, czerpiąc inspirację ze sztuki i estetyki Złotego Wieku Hollywood oraz ekspresji tanecznej Loie Fuller, pionierki tańca nowoczesnego. Moja ostatnia seria zdjęć nawiązuje właśnie do tej elegancji. Malarstwo odkryłem stosunkowo niedawno, wybierając technikę monotypii, zainspirowany pracami szwajcarskiego malarza Paula Klee. Podczas podróży odwiedzam muzea i galerie, co zawsze jest źródłem niezwykłej inspiracji.
Przeczytałeś tylko 50% tej rozmowy.
Całość dostępna w magazynie MGR.FARM