Kiedy państwo zapowiada, iż „doprecyzuje przepisy”, zawsze czuję niepokój. Bo doprecyzować można różne rzeczy choćby granicę działki, ale również… zakres tego, co wolno, a czego nie wolno choremu obywatelowi. A kiedy w grę wchodzi zwolnienie lekarskie, zaczyna się robić naprawdę ciekawie – bo tu spotyka się prawo, życie i nasza słowiańska fantazja. A ta potrafi galopować szybciej niż inflacja.
MRPiPS postanowiło więc uzdrowić system L4. W dokumentach wszystko wygląda schludnie: zdefiniujemy „pracę zarobkową”, doprecyzujemy „aktywność niezgodną z celem zwolnienia”, dopuścimy możliwość pracy u jednego pracodawcy, mimo iż u drugiego jesteśmy „niezdolni”. Brzmi logicznie. Cywilizowanie prawa – powie optymista.
Ja natomiast, jako człowiek z pewną alergią na deklaracje o „ułatwieniach dla pracownika”, czuję w kościach, iż coś tu nie gra.
Bo jeżeli można coś wykorzystać, to wykorzystane zostanie – to więcej niż pewne.
Oczywiście, oficjalna narracja jest bardzo szlachetna: nie będzie już tak, iż za jedno nieszczęsne odebranie telefonu stracisz cały zasiłek chorobowy. Nie będzie paranoi, iż szybkie odpisanie na maila to już „praca zarobkowa”. Super, tylko iż natychmiast widzę drugą stronę tego medalu: pracodawcy. A oni, jak wiemy, mają talent do rozciągania przepisów jak gumy od majtek.
Wyobrażam sobie ten scenariusz aż za dobrze. Dzwoni szef.- Panie Michale, nie przeszkadzam, wiem, iż jest pan chory, ale tu jest taka sytuacja… no naprawdę ISTOTNA.A ISTOTNOŚĆ – według projektu -jest teraz magicznym słowem dającym przyzwolenie na kontakt.
I niby ustawodawca dopisał, iż istotną okolicznością nie może być samo polecenie pracodawcy. No cudownie! Tylko iż pracodawcy to nie dzieci — oni potrafią zapakować swoje polecenie w taki papier, iż każdy sąd uzna je za wyraz troski o dobro firmy.
Ale nie bądźmy niesprawiedliwi — nie tylko pracodawcy mają fantazję. My też ją mamy. I nie udawajmy, iż nie wiemy, jak to działa: jeżeli pojawia się furtka, to prędzej czy później ktoś ją otworzy na oścież.
Moja słowiańska dusza już widzi, jak część ludzi będzie korzystać z nowych przepisów tak, jakby to był oficjalny poradnik „Jak żyć wygodniej”.- A wiesz, Zenek, teraz można robić tak, iż u jednego jesteś chory, a u drugiego zdrowy. Jak cię w pierwszej robocie wkurzą, bierzesz L4 i pracujesz tylko u tych, co cię szanują.
I proszę mi wierzyć – wielu tak pomyśli, nie dlatego, iż są leniwi, ale dlatego, iż boją się zwolnienia. Boimy się, iż firma nas oszuka, iż zostaniemy bez środków, iż szef nas „wytnie” przy najbliższej reorganizacji. A nowe prawo – zamiast zdejmować ten strach – może wręcz go wzmocnić. Bo lada chwila ktoś wpadnie na to, iż L4 może stać się formą ucieczki: „Tu nie pracuję, bo mnie sfrustrowali, tu pracuję, bo mogę. I tak przetrwam”.
Czy to moralne? Nie.
Czy realne? Bardzo.
Oczywiście urzędnicy zakładają, iż obywatel będzie zachowywał się racjonalnie, a pracodawca zawsze w dobrej wierze. Cóż — gratuluję optymizmu. W Polsce mamy genialny talent do reinterpretowania prawa na sposób „jak mnie to ratuje?”. Tyle iż ta ustawa otwiera możliwość nadużyć z obu stron jednocześnie.
Pracownik będzie naciskany, żeby „jednak coś tam zrobić na szybko”.
Pracodawca — sprawdzany, czy nie zmusza chorego.
ZUS będzie musiał oceniać, czy dana „istotna okoliczność” była naprawdę istotna, czy tylko kreatywnie opisana.
A my wszyscy — zamiast leczyć się w spokoju — będziemy żyć w poczuciu, iż choroba staje się obszarem negocjacji.
I to właśnie jest najgorsze. Zwolnienie lekarskie powinno być czymś absolutnie jednoznacznym: jesteś chory — odpoczywasz, nie jesteś chory — pracujesz. Tymczasem projekt ustawy, choć porządkuje pewne kwestie, tworzy furtki, luki, wyjątki i pola interpretacyjne, które sprawią, iż L4 stanie się narzędziem gry. Socjalnej, zawodowej, psychologicznej.
A kiedy choroba zamienia się w pole manewru — nikt nie wychodzi z tego zdrowszy.








