Mała Basia stoi na taborecie, a ciotki ubierają ją w sukienkę komunijną, poprawiają fryzurę, wyrównują pliski. Nagle jedna z nich wykrzykuje: Boże! Basiu, jaka ty jesteś podobna do babci Heleny! – I tak, teraz wiem, iż jestem do niej podobna, a moja siostra do jej siostry Pelagii.
To jedno z najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa Barbary. Wówczas postacie prababek nie wzbudziły w niej szczególnego zainteresowania. Nie przyszło jej choćby do głowy, iż w przyszłości przy życiu będzie ją trzymać historia rodziny, sięgająca wiele lat wstecz, do czasów nim na świat przyszły Helena i Pelagia.
Jedno znaczące zdanie
Była nastolatką, gdy wybrała się na spacer z jedną ze swoich cioć. Jedno, jak sama mówi, „głupie zdanie”, zmieniło całe jej życie. Ciocia rzuciła wtedy od niechcenia: – Basia, a ty wiesz, z jakiej rodziny się wywodzisz? Zaintrygowało mnie to, bo nie wiedziałam, co ma na myśli. Powiedziałam, iż nie wiem, a ona się zdziwiła, iż tata nic mi nie powiedział. Na tym jednak ciotka skończyła swoje tajemnicze wyznanie. Gdy Basia powiedział o tym ojcu, ten skwitował to krótko: – A, głupoty tam! Były takie czasy, iż tata nie chciał o tym mówić.
„Takie czasy”, czyli lata 80. ubiegłego wieku. Wtedy właśnie Basia postanowiła złożyć papiery do liceum medycznego. W podaniu oprócz podstawowych danych na swój temat, trzeba było wypisać rubrykę „pochodzenie”. – Nie wiedziałam, co tam napisać. Zapytałam mamy, a ona zaśmiała się i powiedziała: Jak to co? Ty pochodzisz od królowej angielskiej! Wzięłam to za żart, a tata gwałtownie rozkazał: – Robotnicze pisz! Tata pracował na kopalni w Brzeszczach, więc wpisałam robotnicze.
Przeszłością zainteresowała się poważniej, gdy zachorowała i trudna teraźniejszość stała się nie do zniesienia, a całym światem dorosłej już Barbary stał się niewielki pokój z łóżkiem, meblościanką i telewizorem. Z królową angielską nie jest raczej spokrewniona, ale w rodzinie jej przodków pojawiają się takie nazwiska jak Morawski, Kossakowski, St. Claire, a także słynny generał Haller oraz… caryca Katarzyna. A wielu z członków tych rodzin zapisało się na trwałe w historii naszego kraju, choć niekoniecznie chlubnie. Gdy Barbara zaczęła badać swoje korzenie, to poznała wiele historii i odkryła swoich przodków. O tym, iż jedna z gałęzi drzewa genealogicznego prowadzi do słynnej carycy dowiedziała się po tym, jak jej córka odwiedziła z wycieczką Francję. Odnalazła wówczas grób jednej ze swoich prababek i to była dla rodziny kolejna motywacja do intensywnego poznawania swoich korzeni. Kuzyn pani Basi dostał wówczas drzewo genealogiczne i jedna z jego gałęzi sięgała właśnie do carycy Katarzyny. – Było tam nazwisko Franciszki Klinger i udało nam się dowiedzieć, iż jest to nieślubna córka słynnej carycy – wyjaśnia Barbara.– Dało mi to do myślenia, bo moja mama zawsze mówiła, iż jedna z przodkiń była damą dworu w carskim siole.
Barwne historie
W bogatej historii rodzin, z którymi nasza bohaterka jest spokrewniona nie brakowało barwnych postaci. – Mój pradziadek ożenił się z Heleną Saint Clair. On był takim lekkoduchem, życie mu się nie układało, cały majątek przegrał w karty – i swój i żony. Zostawił ją z trójką dzieci… albo z czwórką? – Barbara próbuje sięgnąć do pamięci, która czasem szwankuje, bo ogrom historii związanych z przodkami czasami trudno ogarnąć umysłem. Barwne i beztroskie życie pędził także przodek Barbary o nazwisku Smolczewski. – Podczas jakiegoś wyjazdu mieszkali w hotelu i przyjechała tam też jego kochanka. I Smolczewska z zemsty strzelała do niej na korytarzu. To było słynne wydarzenie, pisali o tym w gazetach, ale nie wiem czy trafiła i jak się to skończyło.
Adolf Morawski nie był bohaterem skandalu obyczajowego, ale za jakieś machlojki trafił do więzienia. – Helena, jego żona, pisała wtedy do niego listy, i my te listy mamy. To są oryginały. Dostałam je od rodziny, bo wiedzą, iż to mnie pasjonuje.
Chlubnie na kartach historii zapisał się z pewnością Witold Morawski, który był bratem pradziadka Barbary. Wżenił się w rodzinę generała Hellera. – Był patriotą, żołnierzem, zginął na wojnie – wyjaśnia Basia. – A babcia jego żony założyła zakon tu niedaleko, w Kętach. Była mężatką, miała dwie córki, ale gdy umarł jej mąż, to zostawiła dzieci i została matką zakonną. Wyświęcił ją choćby papież! Mąż Basi nawiązał kontakt z tym klasztorem i go odwiedził. – Pokazano mi bukiecik ślubny ze ślubu Witolda Morawskiego z Cecylią i herby rodzinne, które znajdują się tam w muzeum – tłumaczy Józef, mąż Barbary. – Nie mogłem tego zabrać, ale mam fotografie. Ta siostra zakonna, która mnie wtedy przyjęła już nie żyje, więc kontakt się urwał. Wiem jednak, iż mają tam drzewo genealogiczne rodziny Borzęckich, z którymi moja żona jest spokrewniona.
Historia tej rodziny to gotowy materiał na film, a choćby na serial. – Moim zdaniem byłby to melodramat – mówi, nie do końca żartem Barbara. – Helena przecież kochała Adolfa, mimo iż on ją zostawił z dziećmi – bez pieniędzy, bez niczego. Po jakimś czasie znów się pojawił u niej W Wojtuszkach, gdzie mieszkała i zrobił jej kolejne dziecko, wziął pieniądze i poszedł w tango.
W rodzinie krąży opowieść, iż gdy Adolf tam przyjechał to były akurat żniwa. Zabrał wszystkie napotkane dziewczyny na wóz, pojechał z nimi do lasu i tam spędzili razem miło czas.
Szczęśliwe dzieciństwo
Dzieciństwo Basia miała szczęśliwe. Mieszkała z rodzicami i rodzeństwem w górach. Miałaby starszego brata, ale mama malowała ścianę, stojąc na drabinie, spadła i poroniła. To byłby Józek. – Potem urodził się Rysiek, ale jak miał cztery miesiące to zachorował. Mama pojechała z nim do szpitala. Okazało się, iż to zapalenie płuc. Zmarł jej na rękach.
Mama Basi popadła wtedy w rozpacz. Do końca życia nienawidziła piosenek, które pielęgniarka śpiewała w szpitalu jej małemu synkowi. – Gdy urodziłam się ja, to na mnie chuchali i dmuchali. A iż moja mama miała siedem sióstr i jednego brata, to nigdy nie byłam samotna! Kochałam je wszystkie. Basia miała jeszcze dwie młodsze siostry – Małgosię i Jadwigę. – Pamiętam wyprawę po Jadzię do szpitala. Tata zamówił taksówkę i zabrał tam mnie i Małgosię. To była pierwsza i wtedy jedyna taksówka w Brzeszczach – marki Warszawa. Jeździł nią pan Zieliński. Miałyśmy z siostrą jednakowe płaszczyki, takie baranki, bo ubierali nas jednakowo, jak bliźniaczki. I pamiętam, iż siedziałyśmy w tym samochodzie i nie mogłyśmy się doczekać na tatę, który poszedł po dzidziusia. Przyszli z mamą i przynieśli tłumoczek. Mama usiadła z nim z tyłu, razem z nami. Ten tłumoczek całe życie dawał nam w kość! Mama chyba przelała na Jagusię całą miłość, bo była bardzo rozpieszczona.
Dzieciństwo pani Basia wspomina bardzo dobrze i chętnie. – Tata był wielkim społecznikiem, nigdy nie przeszedł obojętnie wobec potrzebującego człowieka. Wszystkie siostry mamy mieszkały u nas po kolei – przyjeżdżały do miasta, żeby się uczyć albo znaleźć pracę
Smutna teraźniejszość
Teraźniejszość pani Basi wygląda dużo smutniej. Od lat choruje na RZS, czyli reumatoidalne zapalenie stawów. Całe dnie spędza w łóżku i bardzo trudno jej się pogodzić z tą sytuacją. Nie lubi o tym mówić. Poważnie musi się zastanowić, żeby przypomnieć sobie, jak nazywa się choroba, na którą cierpi. Zdecydowanie chętniej opowiada o historii swojej rodziny. – Ta choroba to dla niej koszmar. Cierpi fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie – tłumaczy mąż.
Łóżko jest całym życiem Barbary. Budzi się rano, pije z mężem herbatę. Potem do wieczora ogląda telewizję i ma trudności z zasypianiem. Rano od nowa to samo. – Ta historia trzyma ją przy życiu, a ja jej chcę w tym pomóc – mówi Józef. I pomaga. Odwiedził już kilka miejsc związanych z historią rodziny żony. Pomaga jej wyszukiwać i gromadzić materiały. Robi to przede wszystkim dla żony, ale również dla siebie. Zawsze interesował się historią. Przez długi czas fascynowała go druga wojna światowa, teraz losy przodków jego żony. Odwiedził między innymi niewielką miejscowość Miławczyce, gdzie stał dworek rodziny Morawskich. – Pojechałem tam w ciemno, bez GPS– a. Stawałem, żeby zapytać ludzi, jak tam dojechać – nikt nie wiedział. Byłem dosłownie trzy kilometry przed tą miejscowością i przez cały czas nie spotkałem nikogo, kto by o niej słyszał i znał nazwisko Morawski! A nosił je między innymi Teodor, który napisał „Dzieje narodu polskiego”. Z tym miejscem związany był też Lucjan z Miławczyc i jego żona Celina – spokrewniona z generałem Hallerem. – Mieli tam majątki, ale wszystko im skonfiskowano podczas zaborów – tłumaczy Józef. – W tej historii jest dużo niewiadomych, ale jak czas pozwoli, to będę je odkrywał.
W Ociążu, koło Kalisza, gdzie również jest posiadłość Morawskich, było podobnie. – Próbowałem tam rozmawiać z księdzem, ale jego w ogóle nie interesuje historia. Tylko teraźniejszość – ile ślubów, ile pogrzebów.
W Internecie można znaleźć zdjęcia dworku w Ociążu i zobaczyć piękne wnętrza i wyposażenie. Gdy Józef tam przyjechał, to okazało się, iż dwór jest otoczony paskudnym żelaznym parkanem, za nim stoją ciągniki i trwa rozbiórka. – Poszedłem na pobliski cmentarz koło małego kościółka, bo chciałem znaleźć grób kogoś z rodziny Morawskich, ale nic tam nie było – opowiada Józef. – Znalazłem jedynie zaniedbaną kryptę z piaskowca z wyrytymi nazwiskami. Zadzwoniłem do konserwatora zabytków w Poznaniu w tej sprawie, ale powiedział, iż nie mają pieniędzy. Powiedziałem, iż kupię srebrzankę i pomaluję, ale usłyszałem, iż nie wolno.
Józef nie wie, czy dworek jeszcze stoi, czy został rozebrany – był tam kilka lat temu. Chciałby pojechać znów, ale to dosyć daleko i trudno mu zostawić na dłużej chorą żonę. – Ale ciągle mam to w planach – mówi.
Podróże, które odbył Józef nie były jednak zupełnie bezowocne. – Przywiozłem stamtąd sporo dokumentów i wiadomości. Żona była ich bardzo ciekawa. Ona bardzo przeżywa to, iż sama nie może nigdzie pojechać. Moim marzeniem jest, żeby pojechać śladami rodziny Morawskich – byłby to znowu Ociąż, Słupca i inne miasteczka.
Jedno marzenie
Barbara z trudem wstaje co dzień z łóżka. Nie tylko dlatego, iż cierpi fizycznie. – Po prostu mi się nie chce. Wiem, iż to jest groźne, ale nie mogę się podnieść. Żadnej euforii nie czuję ani potrzeby – mówi ze smutkiem.
Przy pomocy balkoniku idzie jedynie do łazienki. choćby wyjście do ogródka jest dla niej wyzwaniem. Rzadko się z kimś spotyka i rozmawia z ludźmi. Mówi, iż nie ma nic takiego, co sprawiłoby jej radość. – Nic mnie nie cieszy, nic – wzdycha. Na jej zmęczonej twarzy pojawia się jednak uśmiech, a jej wzrok staje się jasny i pełen nadziei, bo ma jedno marzenie: – Gdyby ktoś napisał książkę o naszej rodzinie… To byłoby spełnienie moich marzeń. Chciałaby to zrobić dla potomności.
Barbara mieszka w Brzeszczach koło Oświęcimia. Ma nadzieję, iż (może po tym artykule?) zgłosi się do niej historyk lub pasjonat historii, który będzie chciał spisać dzieje jej rodziny. Chętnie jeszcze raz opowie całą historię, udostępni wszelkie materiały i kontakty, byle tylko wiedzę, którą ma w głowie, w sercu i w zgromadzonych materiał ktoś przelał na kartki książki. To jest to, co chciałaby zostawić dla swojej córki, wnuków i potomnych.