W ciągu trzech lat zmienił się profil poszkodowanych migrantów. W tej chwili prawie już nie ma przeziębionych i przemoczonych kobiet i dzieci. Od pewnego czasu przywożeni tutaj cudzoziemcy to młodzi mężczyźni, którzy odnieśli różnego rodzaju obrażenia podczas pokonywania pięciometrowego muru granicznego czy zasieków z drutu żyletkowego. W sumie od jesieni 2021 roku leczyło się tutaj ok. 750 przybyszów. Bywało, iż przywożono ich na szpitalny SOR choćby stu miesięcznie. Na każdym dyżurze SOR przyjmuje od kilku do kilkudziesięciu takich pacjentów.
Potrzebowali pomocy psychologicznej
Poza nimi wojsko przywozi tu żołnierzy poszkodowanych w czasie służby. Ich urazy powstają głównie w czasie używania służbowych samochodów, nierzadko są to również przeziębienia. Przypadek ugodzonego nożem w klatkę piersiową sierżanta Mateusza Sitka był na razie jedyny. Jego śmierć personel odebrał bardzo emocjonalnie. Jak relacjonował reporterowi Onetu dr Tomasz Musiuk, wicedyrektor placówki, jednocześnie anestezjolog i koordynator oddziału intensywnej terapii i bloku operacyjnego, „zespół potrzebował pomocy psychologicznej, to było duże przeżycie”. – Mieliśmy też śmierć kobiety migrantki, której nie udało się uratować, i też ją przeżywaliśmy. Jednak to był wynik wybranej przez nią drogi, gdzie zdarzyły się straszne warunki, natomiast tu zmarł człowiek, który się tego nie spodziewał.
Trudności, jakie wynikły z kryzysu migracyjnego, nie pozostały więc bez wpływu na stan emocjonalny pracowników szpitala. Doktor Musiuk sygnalizuje, iż powoli zaczyna brakować personelu, bo „ludzie zaczynają się wykruszać”. adekwatnie każdy oddział zgłasza brak rąk do pracy.
Do tego dochodzą kłopoty finansowe
Wydatki na leczenie cudzoziemców zwraca szpitalowi Straż Graniczna. Ale hospitalizacja dodatkowych pacjentów, niewchodzących w pulę polskich chorych przewidzianych ryczałtem NFZ, powoduje, iż szpital nie jest w stanie wykonać rocznego planu. Niestety, w związku z tym Fundusz już zmniejszył placówce finansowanie o 1,2 miliona złotych. Wśród personelu pojawiają się więc pytania, dlaczego wojsko, poza zaopatrzeniem, nie przywozi na obszar przygraniczny swoich lekarzy.
Bo cały system ratownictwa medycznego, liczba personelu i karetek, jest dostosowany do wielkości populacji powiatu i w zasadzie nie przewiduje dodatkowej obsługi dużej liczby cudzoziemców i członków służb mundurowych oddelegowanych do ochrony granicy.
Na razie nie zdarzyły się ograniczenia w przyjmowaniu pacjentów na szpitalne oddziały, ale – jak mówi dr Musiuk – funkcjonowanie placówki „musi być zmienione, bo co chwila pojawiają się nowe okoliczności”.