Tegoroczny adwent był raczej dla mnie przewidywalny. Rano od wtorku do piątku Msze święte roratnie na Wydziale Teologicznym, podczas których wraz z innymi "Stróżami poranka" poznawałam prawie wszystkie encykliki napisane przez Jana Pawła II. Nie, wróć, w większości to była dla mnie powtórka, bo ze wszystkimi 14 dokumentami zapoznałam się jakieś 10 lat temu, czyli w momencie, gdy zaczynałam studia na UPJPII. Patron uczelni do czegoś zobowiązuje. Chociaż nieoficjalnie, bo prawda jest taka, iż nikt nas do tego nie zmuszał. Wiecie co, doszłam do wniosku, iż chyba muszę jeszcze raz przypomnieć sobie te wszystkie encykliki, choćby sama dla siebie. Ale na to przyjdzie pora najwcześniej po sesji. O ile zdam ją za pierwszym podejściem. Co może być trudne, patrząc na ogrom materiału do przyswojenia.
Wieczorem, po pracy, pędziłam z kolei na wieczorne roraty do parafii Księdza Niosącego Światło. Nieraz wpadałam w ostatniej chwili, zderzając się w drzwiach wejściowych z księżmi idącymi spowiadać do konfesjonału. Zdarzało się też, iż nie docierałam ponieważ nie wyrobiłam się z pracy, ewentualnie z zajęć na uczelni. Jednak takich sytuacji było naprawdę kilka. Na tych roratach miałam powierzone przez tamtejszego proboszcza mini-zadanie, polegające najpierw na przygotowanie dzieci z lampionami do procesji wejścia, a na koniec na rozdanie im kontrolek z każdego dnia.
W tym roku, wzorem poprzednich lat, posłużyli się tematem zaproponowanym przez redakcję "Małego Gościa Niedzielnego". Tym razem motywem przewodnim były dobre uczynki czynione na wzór francuskiego świętego - Vincenta a Paolo.
Okazją ku tego jest jubileusz 400-lecia powstania Zgromadzenia Księży Misjonarzy, które założył właśnie Vincenty a Paolo. Każdego dnia dzieciaki przenosiły się w inny region świata (w czym pomagała przyniesiona ze szkoły mapa), w którym działają Księża Misjonarze i poznawały różne uczynki miłosierdzia względem drugiego człowieka.
Podczas jednego ze spotkań Kręgu Biblijnego zastanawialiśmy się z Księdzem Niosącym Światło nad koncepcją tegorocznej szopki bożonarodzeniowej. Rok temu był w nią wkomponowany dźwig, co nawiązywało do franciszkańskiego placu budowy (szczegóły >>tutaj<<). W tym roku postanowiliśmy pójść w coś bardziej banalnego - w serce. Jeszcze na początku adwentu Lolkowi ubzdurało się, żeby poprosić dzieci, aby na sercach wypisały swoje dobre uczynki i żeby z tych serc ułożyć potem drogę, ale ksiądz sprowadził mnie na ziemię - przez brak prac domowych dzieciaki mają na wszystko "wywalone", dzieciaki nie robiły zbyt chętnie ozdób na choinkę, a co dopiero mówić o moim pomyśle. Ale jednocześnie poprosił, abym została moment po spotkaniu. To wtedy wyjaśnił mi, co wymyślił pytając, co o tym myślę. Ogólnie według jego zamysłu przed żłóbkiem miało znajdować się serce, w centrum którego miało leżeć Dzieciątko Jezus. Pomysł też dobry, o czym od razu mu powiedziałam.
Budowanie szopki rozpoczęliśmy w środowy poranek. Tego dnia po porannych roratach wróciłam do mojego miasta, aby chociaż trochę pomóc w stawianiu drewnianej konstrukcji. Ktoś, kto trzyma śrubki też się przydaje. Na początku był z nami ksiądz proboszcz, po jakiejś godzinie zamienił się z Księdzem Niosącym Światło, który właśnie wrócił z wizyty lekarskiej. Od razu zrobiło się weselej, a ja musiałam na poczekaniu wymyśleć realny powód tego, dlaczego nie jestem na zajęciach. Jednak w kościele było dosyć chłodno, więc ksiądz długo z nami nie pobył, żeby się nie zaziębić, co przy jego niskiej odporności jest prawdopodobne. Jeszcze na odchodnym rzucił w moją stronę, iż ja też mu zmarznę, zwłaszcza iż już kaszlałam. Ale to było raczej odkasływanie, niż jakieś większe ataki.
Dzisiaj rano kończyliśmy resztę, czyli w dużej mierze układaliśmy scenerię - wspomniane serce, sianko, figurki. Musieliśmy się też trochę spieszyć, bo jeszcze na 12:00 zaplanowana była Msza św. pogrzebowa. Ale dzięki temu w dwie i pół godziny uporaliśmy się z całością. Mimo mojego kaszlu i marudzenia Księdza Niosącego Światło. I chyba nie najgorzej nam poszło. To nic, iż to nie moja parafia, tak naprawdę to czuję się w niej lepiej niż u siebie.
Podczas pieczenia w sobotę i w niedzielę pierniczków tak sobie pomyślałam, iż częścią z nich mogę się podzielić z innymi. Wzięłam więc kilkanaście z nich do śniadaniówki i po skończonej pracy podzieliłam je między tych, z którymi przyszło mi współpracować przez tych kilkaset minut. choćby ksiądz odprawiający Msze wziął sobie jednego i odłożył na później. I chyba tylko Ksiądz Niosący Światło nie mógł się znowu poczęstować, ale on i tak był zadowolony z mojej obecności i minimalnej pomocy. "To co, do wieczora? Czy może będziesz się kurować?" - zapytał otwierając mi drzwi na zakrysti. Nie no - do wieczora. Byłam prawie na wszystkich nabożeństwach, to zgodnie z tradycją je dokończę. A potem przyjdzie czas na odpoczynek.
Moi Drodzy czytelnicy bloga. W te wyjątkowe i najbardziej rodzinne ze świąt, życzę Wam wszystkiego co najlepsze i najwspanialsze. Abyśmy w natłoku otaczających nas spraw i obowiązków nie zapominali o Tym, którego pamiątkę narodzin świętujemy. Zatrzymajmy się na moment i pomyślmy, jakie to szczęście, iż dane nam pozostało raz przeżyć ten cudowny czas. W Boże Narodzenie pokłońmy się z pokorą Dzieciątku w żłóbku, jak niegdyś pastuszkowie oraz Trzej Mędrcy ze Wschodu. Nie zapominajmy też o sobie wzajemnie, bądźmy przez tych kilka dni dla siebie dobrzy i wyrozumiali. Niech nasze serca będą dużo cieplejsze, niż betlejemska stajenka, a także dużo bardziej gościnne na przyjęcie nowonarodzonego dziecięcia, niż gospody ponad 2000 lat temu.