
(mini-epos o nic nierobieniu, pisany w kwietniu, w trakcie)
(WSTĘPNIAK) (05.04.2025)
Coś chwilowo mnie wstrzymało,
od pisania oderwało.
Nagle ledwie kontakt mam.
Długo potrwa? Nie wiem sam.
Kilka dni, czy tydzień jeszcze?
Nie wiem, przecz nie jestem wieszczem.
Gdy z przyczyną się rozprawią,
wtedy znowu się pojawię.
---------
SŁOWO MEDYKA (motto)
Gdy ci chirurg w oczy rzecze:
„Po niedzieli do dom, człecze”,
nie bierz bezkrytycznie słowa -
wśród niedziel jest i... Palmowa.
----------
Cz.1.
I. Coś mi w środku zobaczyli,
więc do Bydzi dali bilet.
Mieli sprawdzić w czwartek, w dzień...
Położyli. Czy ja leń?
II. Pierwsze – furda! Tego nie,
lecz na drugie wzmogli chęć.
W środek mój jakieś dziwadło
bez pytania się zakradło.
III. Specjaliści, cali w bieli,
coś o nożu napomknęli.
Nie tego oczekiwałem...
myśli w głowie kotłowały.
IV. Będą ciąć? A może nie?
Głupi Jaś? Obędzie się?
Oderwali od pisania,
aktywności, z życia brania,
V. ...gdyż mnie w dzień wypuścić mieli,
a nie trzymać po niedzieli,
więc nie wziąłem nic z zapisków,
ni laptopa, żadnych szkiców.
VI. Przez dwa dni leżenia biernie
wynudziłem się śmiertelnie.
Wolałbym już liście grabić,
by na nudę ciut poradzić.
VII. Ileż mogłem w domu stworzyć
fraszek. Książkę wreszcie skończyć.
...że nie wspomnę o rowerze;
na pływanie chęć już bierze.
Cz.2.
VIII. Przez sobotę, też niedziela –
znów godziny nierobienia.
Czas się wlecze, przyznasz rację? –
od śniadania do kolacji.
IX. Żeby tylko. Łaskotała
w weekend niepewność, choć mała,
co wymyślą po niedzieli
ci, co w pracy chodzą w bieli.
X. Po kolacji. Wciąż niedziela.
Tli się we mnie znów nadzieja,
że rozejdzie się po kościach,
po badaniach zwolnią gościa...
XI. ...znaczy mnie. Do domu wrócę,
piosnkę pod nosem zanucę,
bym w te pędy mógł zaliczyć,
com nie pisał i nie ćwiczył.
Cz. 3.
XII. Poniedziałek. Piąta rano.
Jaki los mi zapisano?
Czy się dowiem, gdyż, cholera,
ta niepewność aż mnie zżera...
XIII. Obchód. Szef od `białych` rzekł:
`Już nadałem sprawie bieg.
Jutro lub pojutrze więc
skończy się też pański nerw `.
XIV. Wole. Wytną mi to wole.
Będą ciąć. Jak już, to wolę
pozbyć się cholerstwa tego...
Precz więc ze mnie, ty przybłędo!
XV. Jak najszybciej, nie chcę czekać.
Jest decyzja? To nie zwlekać!
Co ma stać się, niech się stanie...
mniej czasu w rozmyślanie.
Cz.4.
XVI. Wtorek. Dziś decyzja. Obchód:
`Jutro lub pojutrze pod nóż ` –
stwierdził szef tych, co na biało.
Przecież wczoraj rzekł to samo!
XVII. Sacrebleu! Wciurności! Szlag!
Brak decyzji – tak, czy siak?!
Niech już wreszcie zdecydują,
kiedy ostrym potraktują.
XVIII. Gdym poprzednio, w zeszłym wieku,
też się znalazł `pod opieką`,
dwie godziny nie minęły
i już mnie w obroty wzięli
XIX. ...szybko, sprawnie. Dobrze spałem
(z Morfeuszem miałem sztamę).
Po pobudce kilka dni i...
znów ujrzałem domu drzwi.
XX. Na swych śmieciach – co za radość!
W miesiąc przywróciłem sprawność.
Teraz może dłużej potrwa...
lecz wpierw cięciu mus się poddać.
Cz.5.
XXI. Szósta rano. Już jest środa.
Lżej na duszy, gdyż pogoda
wiosnę wreszcie przypomina.
Może będzie dziś mój finał?
XXII. Sam Szef z rańca, osobiście
mnie nawiedził; nie w asyście
kadry białych na oddziale.
Ledwie siódma… szybciej, dalej!
XXIII. …znów siurpryza. Szef mi rzecze:
„Operacja się odwlecze
z pewnych względów, aż do wtorku.
Ma pan wypis dziś do domku”.
XXIV. Aż do wtorku?! Wprost na święta
wyjdę zszyty. To kalendarz
sprawi, iż me świętowanie
zmieni się w leżakowanie.
XXV. Czy to pilne? „Nie przeszkadza.
Przełożymy, z tym się zgadzam.
W dzień po świętach widzę pana.
Dwa tygodnie to nie dramat”.
XXVI. Tak mnie z rąk swych wypuścili,
Dzięki temu, w wolnej chwili,
pozałatwiam swoje sprawy,
no i święta bez obawy.
XXVII. …Jużem w domu, mogę lec,
mini-epos przerwę więc.
Dwa tygodnie. Później… uff –
sprawozdawać zacznę znów.
Cz.6.
XXVIII. Poświąteczny wtorek wreszcie...
Z rańca wyjazd, by pośpiesznie
zameldować się ponownie
tam, gdzie kroją. Rzeknę skromnie -
XXIX. rozpoznała mnie obsługa,
ta, co w białych tkwi ancugach
i w niebieskich, do kompletu.
Powitali w ust uśmiechu...
XXX. Pewniem zając poświąteczny -
do ich praktyk jest konieczny
(wtedy z wprawy nie wypadnie
ten, co kroi, więc ma snadniej).
XXXI. Wstępny wywiad. Potem znowu
nuda. Nie życzę nikomu,
kto w fotelu nie zalega,
bezczynności, gdyż dopiekać
XXXII. może ona do imentu...
zwłaszcza gdy czekasz momentu,
by usłyszeć tradycyjne:
`A więc jutro. Dzień nie minie
XXXIII. i pozbędzie się pan wola.
Taka nas, medyków, wola`.
Gdy usłyszę, w takie słowy
odzew dam, iż już gotowym:
XXXIV. ` Czas, panie ordynatorze!
Tnijcie piłą albo nożem...
Drugi raz przecz na to czekam,
zwłoka źle wpływa na czeka`.
Cz.7.
XXXV. Środa rano. Oczekuję
na poranny obchód. Czuję,
że poprawią mi dziś nastrój:
`Dzień czy dwa i jazda na stół`.
XXXVI. Ordynator miękko wciska:
- Jest ponownie nasz pan Zdzisław.
- Tak, panie doktorze. Czy
jutro lub pojutrze i...
XXXVII. - Czas pokaże. Zobaczymy.
Sprawdzić muszę znów terminy.
Procedury nierychliwe.
- W tym tygodniu? - To możliwe.
XXXVIII. Jak ja lubię taki `śpiew`!
Znaczy `tak`, czy znaczy `nie`?
Najgorsza to ta niepewność...
Czy się wreszcie za mnie wezmą?!
XXXIX. Dzień się wlecze. Już kolejny.
Czy mam wbijać w ścianę zęby?!
Dobrze, iż laptopa wziąłem.
Brak jest netu? To nie problem,
XL. gdyż w nim sprawdzam tylko książkę,
com ją pisał. Znaczy - drążę,
szukam błędów, literówek,
też przekłamań czy złych słówek.
XLI. Taka już pisarza dola -
nim do druku, książka woła
o sczytanie jej raz en-ty,
drugi, trzeci... są momenty,
XLII. iż gdy czytasz czwarty raz i...
znowu widać jakieś braki.
(Chociaż tu mi czas zajmuje,
myśl o cięciu tak nie truje).
XLIII. Książka siódmą z moich wspomnień.
Ileż zdarzeń w niej, podobnie
jak w poprzedniej szóstce zawrę.
Żadnych zmyśleń! Tylko prawdę.
XLIV. ...Po obiedzie. Z kalendarza:
`dziś Światowy Dzień Pisarza `.
Niech to diabli! Miast świętować,
ja się wśród medyków chowam.
XLV. Smętny nastrój? Nie dam się,
w wieczór sprawdzę strony dwie.
Może choćby dziesięć stron...
Na dziś tyle. Nuda - won!
Cz.8.
XLVI. Czwartek. Ordynator (wierzcie):
`Ma pan termin - mówi wreszcie -
w poniedziałek - w dokończeniu,
ku mojemu zaskoczeniu.
XLVII. Cztery dni lenistwa jeszcze?!
Cieszyć się, czy smucić? Dreszcze
mną nie wstrząsną. Silnym jest,
choć czas dłuży, widzę kres
XLVIII. niepewności od zwlekania.
Jest decyzja. Dość czekania!
Choć wolałbym mieć już z głowy.
Zaraz, jutro! Cóż, nienowy
XLIX. styl ten znany u medyków -
gdy nie goni nic z wyników,
wtedy pacjent ` uleżony`,
znaczy w łóżku położony.
L. Leży w swoim? Nie, w szpitalnym...
Być pacjentem nienachalnym,
dni odliczać, się nie wzburzać,
nawet gdy czekanie wkurza.
LI. Przecz nie trzeba ciągle leżeć,
jeśli nogi w miarę świeże
są na tyle, iż spacerek
uskutecznić można w plener.
LII. Więc już wczoraj, po obiedzie,
pozwiedzałem, co w sąsiedztwie
się znajduje. Okolica
jest urocza. Las zachwyca,
LIII. gdyż to pora na przyrodę
i na drzewach listki młode.
Wszędzie dróżki, dużo ławek,
gdzie odpoczną nogi stare.
LIV. Na tych ławkach, wśród zieleni,
widzę klientów panów w bieli.
Czemu oni się chowają?
Bliżej Centrum nie siadają?
LV. Co jest z nimi? Czyżby pacjent
się ukrywał do kolacji?
Przecież ławki, jak je widzę,
są przed wejściem, dużo bliżej.
LVI. Jestem blisko... W myśli krzyczę:
`Jak ja wszystkich nienawidzę`!
Się ukryli pidżamowcy,
by nie łamać zakaz w mocy...
LVII. Zakaz mocno przestrzegany
(za złamanie- pięćset kary)
tak w budynkach, jak na dworze
(nieostrożny podpaść może).
LVIII. Za co, kogo nienawidzę?
Za to, iż nie siedzą bliżej?
Nie, nie za to. W te pidżamy
są palacze wystrajani.
LIX. Nie kotłowi, ale fajkowi,
co są w cugu tytoniowym.
Jako z musu neofita
wkurzam się, gdy ktoś ma peta.
LX. Dwa miesiące prawie mija,
jak nie palę. Chwila miła...
lecz gdy obok ktoś zakopci,
to mnie jeszcze trochę korci.
LXI. Precz z paleniem! Kto wytrwały,
to porzuci wstrętny nałóg...
Dobra. Swoje wykrzyczałem.
Książka! Dzisiaj nie sprawdzałem...
Cz. 9.
LXII. Wtorek. Kilka dni minęło.
Na tworzenie mnie nie wzięło,
gdyż długie oczekiwanie
niezbyt wpływa na pisanie.
LXIII. Już po bólu. W poniedziałek
nareszcie się doczekałem...
Powieźli z samego rana
tam, gdzie kroić lubią pana,
LXIV. znaczy moje cięli ciało,
gdyż lekarzom przywidziało
się, iż w środku moim rośnie
coś, co lepiej poddać kośbie.
LXV. Więc wycięli. Wczoraj rano
jak niemowlę traktowano -
położyli i uśpili...
nie pamiętam nic z tej chwili.
LXVI. Gdy, po wszystkim, dobudzili,
full kabelków podłączyli
i kroplówkę z jakąś cieczą
podłączyli... tak tu leczą.
LXVII. Cały dzionek bez posiłku,
na leżąco, null wysiłku,
lecz po nocce, w pół przespanej,
nastał ozdrowieńczy ranek.
LXVIII. Dziś, we wtorek, jeść mi dali
i wróciłem do swej sali;
nawet spacer w korytarzach
sam odbyłem. Rzadko zdarza
LXIX. się tak szybkie wyzwolenie,
więc obiadzik samodzielnie
zjadłem już w restauracji.
Pielęgniarki, nie bez racji,
LXX. upomniały mnie, iż jeszcze
mam być w sali, jak w areszcie
i najwyżej po oddziale
kręcić mogę się niedbale.
LXXI. Furda! Z górki! Już po cięciu,
znów dorosłym, nie pisklęciem.
Jeszcze trochę i wypadnę
z miejsca, gdzie mi wole skradli.
Cz.10.
LXXII. Środa. Wreszcie widzę jutrznię.
Na obchodzie `Już pojutrze
może wypiszemy pana`.
Ta wiadomość cieszy z rana,
LXXIII. ...choć godzinę czy dwie później
nie wiedziałem, iż się wkurzę...
Miałem założony dren,
tam spływało coś dzień w dzień.
LXXIV. W poniedziałek napłynęło...
nie znam się. Surowiczego?
W nocy spałem. Ktoś przed jutrem
wziął; podłączył pustą butlę.
LXXV. Cały wtorek, aż do środy -
butla pusta, więc powody
myśli - ku zadowoleniu
miałem. Tylko w rurce drenu
LXXVI. jeszcze widniał ciemny płyn.
Butla pusta! Nie dwa dni,
ale ponad dobę pusta,
więc już w środku pierś ma czysta!
LXXVII. Szczęściem pielęgniarka bystra,
miła (rzecz to oczywista)
wstrzykując mi (nie pamiętam)
szepce `Oj! Rurka zamknięta,
LXXVIII. więc nie spływa. Już, otworzę `.
Uff... sacrebleu! Mity tworzę
o czystości w moim ciele,
a tu klops. Niedopatrzenie
LXXIX. którejś z pielęgniarek nocnych.
Błąd w sztuce medycznej mocny!
Dobrze, iż bez konsekwencji -
ledwie trochę ingrediencji
LXXX. wypłynęło jeszcze z rurki;
Ot, dwie, trzy małe menzurki.
No i dobrze, w to mi graj!
Jutro przecież pierwszy maj,
LXXXI. a drugiego, już po święcie,
na wypiskę mam zacięcie.
Z tą nadzieją w czwartek patrzę,
że w piątek... wolność wywalczę.
Cz. 11.
LXXXII. W nocy mało co pospałem.
Znów sąsiedzi z sali grali.
Żeby piano...U nich forte
rozbrzmiewało full akordem.
LXXXIII. Jeden kaszlał, drugi chrapał.
Unisono. Pies ich drapał!
Tak kolejną nockę zatem
przesypiałem ciut antraktem,
LXXXIV. jeżeli w rytmie dwaj sąsiedzi
przerywali swoje śpiewy.
Krótkiem chwile miał wytchnienia
od słuchania ich trąbienia.
LXXXV. Nastał ranek. Słonko świeci,
we mnie znów kroplówka leci,
abym bólu nie odczuwał...
bardzo miła tu obsługa.
LXXXVI. Pierwszy Maja. Święto Pracy.
Jestem z tych, co swe kołacze
nie dostali z pochodzenia,
rodziców uposażenia.
LXXXVII. W święto wreszcie pierwszy prysznic.
Ma niezdarność może przyśnić
się w snach złych. A jednak czystość
swego ciała to przyjemność.
LXXXIII. Po śniadaniu dobre wieści,
coraz bliżej końca `pieśni ` -
uwolnili pierś od smyczy;
tej rurkowej, którą w trzy dni
LXXXIX. coś ciemnego wypływało,
w parę z butlą mnie wiązało.
Ulga duża. Członki moje
wreszcie czują się swobodniej.
XC. Choć z ostrożna, jednak mięśnie
podtrzymują mnie już mężniej.
Czuję, żyję! Jeszcze dzionek
i wypuszczą mnie. Skowronek
XCI. zaświergoli mi nad uchem
już w plenerze. Wolny duchem,
zdrowym do dom będę zmierzał,
uwolnionym z więzów zwierza
XCII. szpitalnego. Już nie chorym,
ozdrowieniec ja jak nowy.
Reszta z górki. Gdy się zrośnie,
znów na świat spojrzę radośniej.
Cz.12.
XCIII. Czwartek wieczór. Przy obchodzie
lekarz do mnie (jak dobrodziej
w dawnych czasach do czeladzi):
`No to jutro pan wychodzi `.
XCIV. Z tą czeladzią przesadziłem:
brakło rymu, więc wsadziłem...
Czasem trzeba się podpierać
czymś, by później ktoś mógł gderać
XCV. przy czytaniu banialuków.
Stop! Wystarczy takich ksiutów.
Do meritum! Więc - wychodzę.
W piątek znowu będę wodzem
XCVI. sam dla siebie. W domu czeka
full pisania, co zalega
od dni ...nastu, a terminy
już mnie dawno pogoniły.
XCVII. Że nie wspomnę o nabraniu
dodatkowych kilogramów.
To przez nazbyt dobre żarcie!
Chciałem skromnie... Cóż, zażarcie
XCVIII. przez ten szwedzki stół zastawny
jadłem, jakbym ludzkiej karmy
w domu pozbawionym był. `Waść,
weź się znowu dobrze w garść `!
XCIX. Piątek świt. Ostatnie igły
w głębię ciała mego wnikły,
później wypiska do ręki,
kadrze słowa mej podzięki...
C. ...i aż sto strof napisałem -
pierwszą w kwietniu, setną w maju.
Com w lecznicy swoje pożył,
rymem mini-epos złożył.
--------
SUMMA :
CI. Chociaż wyszedł niezbyt gładki,
za to prawda, nic dokładki.
Tak na żywo, niezbyt składnie.
Rytmy życia? Brzmi zasadnie.
CII. Cóż tu dodać? Podsumować?
Przeszłość znasz, przyszłość się chowa.
Tak iż licz się z tym, kolego –
nie znasz nic z dnia następnego.