"Kiedy sama byłam dzieckiem, naszym wychowaniem zajmowała się głównie mama. Tata dużo pracował i był wielkim nieobecnym w życiu moim i mojego brata. W tamtym czasie nikogo to nie dziwiło, tak skonstruowany był świat.
Gdy z partnerem zdecydowaliśmy się na powiększenie rodziny, wiedziałam, iż nie chcę być samotnym rodzicem w związku. Na szczęście on bardzo się zaangażował w pielęgnację i opiekę nad naszymi synami.
Duże dzieci, duże wyzwania
Gdy dzieci podrosły zaczęły się pojawiać jednak między nami nieporozumienia. Czasem trudno nam znaleźć kompromis, bo w niektórych kwestiach mamy zupełnie odmienne pomysły na wychowanie. zwykle sprzeczamy się oto, iż ja jestem zbyt 'miękka' i ustępliwa, a mnie z kolei się nie podoba, iż traktuje nasze dzieci tak ostro.
Jest bardzo stanowczy jako rodzic. Gdy są ustalone zasady, nigdy nie odpuszcza, nie ma czegoś takiego jak taryfa ulgowa. I jeżeli chodzi o same reguły, to może i ma rację, jest jednak pewna rzecz, w której mocno przesadza.
Chodzi o planszówki. Od zawsze lubiliśmy grać w gry i bardzo gwałtownie zaczęliśmy uczyć tego także nasze dzieci. Według mnie to powinna być rodzina aktywność, która nas integruje i relaksuje, on jednak traktuje to śmiertelnie poważne.
Lekcja życia
Nie chodzi o zwykłe pionkowe rozgrywki, ale o gry logiczne, karciane czy inne bardziej już rozbudowane pozycje. To świetny sposób na wspólne spędzanie czasu, ale i szansa na nauczenie się cennych umiejętności. Niestety mój mąż postrzega tę edukację w nieco inny sposób niż ja.
Paweł uważa, iż synowie nie są już malutcy i nie zamierza dawać im forów. Efekt? Wygrywa absolutnie za każdym razem, w każdą możliwą grę. Taka uczciwa gra jego zdaniem świetnie hartuje charakter. Jest przekonany, iż dzięki temu synowie w przyszłości będą wytrwalsi w dążeniu do celu, będą mieli silną wolę walki, a także lepiej poradzą sobie z ewentualnymi porażkami.
Nie jestem za tym, by wszystko im ułatwiać. W życiu nie dostaną wszystkiego na tacy i nie zawsze będą wygrywać, ale to, co robi mój mąż, to już przesada. Paweł wygrywa i coraz częściej kończy się to płaczem dzieciaków. Szczerze mówiąc sama mam czasem dość, bo jaki sens jest grać, skoro wiem, iż i tak nas ogra? Ja to ja, ale moim zdaniem to obniża samoocenę synów i mocno zniechęca do wspólnego spędzania czasu.
Może przesadzam i to kwestia tego, iż nie znam męskich metod wychowawczych z własnego domu? Ojcowie waszych dzieci też tak poważnie podchodzą do hartowania charakteru?".