Matura wystarczy, by zacząć studia medyczne…

termedia.pl 3 miesięcy temu
Zdjęcie: Jakub Orzechowski/Agencja Wyborcza.pl


– Każdy wynik z egzaminu dojrzałości wystarczy, by dostać się na medycynę. W 2023 r. po raz pierwszy miejsca na kierunkach lekarskich nie zostały zapełnione, czyli nie było faktycznie żadnego progu przyjęcia – mówi Jakub Kosikowski, lekarz w trakcie specjalizacji z onkologii klinicznej w Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej im. św. Jana z Dukli, rzecznik prasowy Naczelnej Izby Lekarskiej.



Od kilku lat trwa dyskusja dotycząca liczby lekarzy – ilu ich jest i czy faktycznie za mało? Naczelna Izba Lekarska przeprowadziła analizę – co z niej wynika?
– Sama liczba lekarzy nikomu nic nie mówi. Dlatego kraje przeliczają ją na tysiąc pacjentów. Główny Urząd Statystyczny wyliczył, iż w Polsce ten wskaźnik wynosi 3,5 – co oznacza, iż na tysiąc mieszkańców przypada 3,5 lekarza. Średnia dla krajów, które najlepiej wypadają pod względem efektywności systemu ochrony zdrowia i zadowolenia pacjenta, wynosi 3,7–3,8. Z danych wynika, iż do tej średniej brakuje nam mniej więcej 15 proc. W teorii to niewielka różnica.

A jak przekłada się to na praktykę? W Polsce w ostatnich latach wyrosły niczym grzyby po deszczu uczelnie kształcące młodą kadrę. Mówi się, iż przeciętny wynik z matury wystarczy, by zacząć studia medyczne…
– W tej chwili każdy wynik z egzaminu maturalnego wystarczy, by dostać się na medycynę. W 2023 r. po raz pierwszy miejsca na kierunku lekarskim nie zostały zapełnione, co oznacza, iż nie było faktycznie żadnego progu przyjęcia. To zagrożenie – także dla przyszłych studentów. To studia trudne, ale zawód jeszcze trudniejszy.

Nie uważam, iż matura jest dobrym wyznacznikiem tego, kto będzie dobrym lekarzem, ale raczej pokazuje, czy ktoś potrafi się uczyć. jeżeli ktoś ledwo zdaje maturę, to oznacza, iż nie będzie raczej przyswajał wiedzy tak, jak osoba, która otrzymuje z niej na przykład 80–90 proc. Jeden egzamin na medycynie potrafi być objętościowo porównywalny z zakresem całej matury.

Medycyna jest trudnym kierunkiem, ale co ważniejsze choćby od tego, to fakt, iż w tym zawodzie decyduje się o ludzkim zdrowiu i życiu, i wiedzy trzeba posiąść wyjątkowo dużo. Stąd też rodzi się pytanie, czy osoba, która będzie całe studia ledwo utrzymywać się na powierzchni, potem gwałtownie nie wypali się lub – co bardziej niebezpieczne – przez swoją niewiedzę nie popełni błędu, który może kosztować zdrowie lub życia pacjenta. Ryzyko jest spore, bo jeżeli ktoś na maturze z chemii nie potrafi przeliczyć stężeń soli, to jak potem będzie na przykład przeliczał leki dziecku?

Warto w takim razie uświadomić sobie, iż nie każdy jest w stanie posiąść wiedzę medyczną na takim poziomie, by nie stanowić zagrożenia dla pacjenta. Poza tym bycie lekarzem to coś więcej…
– Podobnie jest w każdym zawodzie. Nie każdy z nas będzie dobrym malarzem, informatykiem, polonistą, kierowcą rajdowym. Są pewne predyspozycje, by wykonywać pracę w należyty sposób. I choć wydaje się, iż każdy może w tej chwili skończyć medycynę w Polsce, to wcale nie oznacza, iż będzie dobrym lekarzem i iż ten zawód będzie mu sprawiał satysfakcję. A największa krzywda, jaką można sobie wyrządzić, to wybrać medycynę jedynie z powodu, iż to intratny zawód. To prosta droga do szybkiego wypalenia. Poza tym w tym zawodzie ważne jest to, by lubić ludzi i pracę z nimi, bo to gra zespołowa.

A wracając do wyzwań studiowania – wielu studentów, ale też akademików wskazuje, iż na studiach jest za dużo teorii, a za mało praktyki. To prawda?
– Zgadzam się z tym, iż powinno być więcej praktyki, mniej teorii, ale część z niej jest niezbędna: anatomia, fizjologia, patomorfologia, histologia. A i one bywają przeładowane. Są jednak i takie, o których w ogóle powinno się zapomnieć. Może zabrzmi to kontrowersyjnie, ale np. połowa biochemii jest niepotrzebna, chociażby szczegółowa znajomość poszczególnych substratów; co i kiedy zmienia się w steryd; w jaki sposób powstają witaminy, albo znajomość na pamięć cyklu Krebsa. Dodatkowo pojawiają się zbędne zagadnienia dotyczące np. wymiaru okien czy kątów oświetlenia. Nacisk powinno się kłaść np. bardziej na epidemiologię, bo w szpitalach z tym nie jest za dobrze. Wiele przedmiotów faktycznie można by okroić. Uczymy się zbyt wielu szczegółów.

Czy czasem obniżenie poprzeczki, jeżeli chodzi o przyjęcia na medycynę, nie kanibalizuje innych zawodów medycznych, które są równie potrzebne? Coraz mniej chętnych przez to na farmację…

– Nie powinno być tak, iż farmacja to studia pocieszenia, jak jeszcze do niedawna ją postrzegano. Niestety w Polsce z magistrów farmacji zrobiono osoby w okienku w aptece, a przecież studia farmaceutyczne są naprawdę trudne i wymagają wiele nauki. W tej chwili nie cieszą się tak wielką popularnością jak kiedyś, bo straciły na znaczeniu. Nie zarabia się w tym zawodzie tak, jak powinno. To bardziej medycyna przyciąga ze względów na warunki pracy, i co by nie mówić, to w zawodzie lekarza bardziej realne jest osiągnięcie wyższych zarobków.

Skoro na medycynie studentów przybywa, to czy za chwilę nie odbije się to czkawką i nie zaczniemy kształcić medyków na eksport?
– Pewnie tak będzie. Pokazuje to przykład Grecji czy Hiszpanii, które mają nadmiar lekarzy, dlatego wielu wyjeżdża za pracą. Pewnie w Polsce za chwilę znowu ktoś wpadnie na pomysł, by odrabiać studia medyczne, ale trudno będzie to wcielić w życie, bo przecież wielu studentów w tej chwili kształci się za własne pieniądze na płatnych uczelniach. Dlatego warto przede wszystkich zadbać o dostateczną liczbę rezydentur, by ci, którzy kończą sześcioletnie studia, mieli szansę dostać się na specjalizacje. Kolejny warunek, by zatrzymywać młodych lekarzy w kraju, to poprawa warunków dla pracujących w podmiotach, które mają podpisywane umowy z Narodowym Funduszu Zdrowia – a to tylko kwestie finansowe…

Domyślam się, iż chodzi między innymi o ten stos papierów i procedur, który przesłania pacjenta. By nie szukać daleko, ostatnio w czasie mojej wizyty u internisty, lekarz zmieniał toner w drukarce, a czas wizyty odmierzał zegar na ścianie…
– Lekarz nie może siedzieć pół dnia i wypełniać papierów, stukać w klawiaturę. Musi być wystarczająco dużo pielęgniarek, asystentów, opiekunów medycznych. Lekarz powinien skupić się na tym, na czym się najlepiej zna – na leczeniu. To można w prosty sposób rozwiązać, bo godzina pracy osoby zatrudnionej np. do wsparcia administracyjnego lekarza kosztuje mniej niż godzina pracy lekarza. A prawda jest taka, iż szpitale są zadłużone i dodatkowy koszt zatrudnienia takiej osoby traktuje się jak fanaberię. Nikt nie patrzy długofalowo, iż oddział byłby wydajniejszy, gdyby zatrudniono sekretarkę lub asystenta.

Na szczęście są już pierwsze placówki, które to zrobiły – i co się okazuje? Że po odjęciu kosztów ich zatrudnienia szpitale wyrabiają większy kontrakt, nie zatrudniając wcale większej liczby lekarzy. W końcu lekarz ma czas dla pacjenta. W Szwajcarii na przykład stworzono funkcję podlekarza, którą pełnią studenci medycyny. Pracują za pieniądze, a pracę tę zalicza się jako praktykę. Gdy byłem na piątym roku medycyny, wykonywałem niektóre czynności lekarskie, na przykład zaznaczałem odpowiednie kolano do operacji, by starsi koledzy nie pomylili się na bloku operacyjnym. Takie praktyki powinny być płatne.

Rzeczywistość jest jednak taka, iż często na praktykach studenci po prostu podpierają ściany, zamiast wspierać doświadczonych lekarzy. Każdy student medycyny mógłby w ciągu każdego roku akademickiego mieć miesiąc płatnych praktyk zamiast bezpłatnych w wakacje. By zebrał od pacjenta wywiad, sprawdził, jakie leki zażywa, zbadał.

Skoro to takie proste rozwiązanie, to dlaczego wciąż go nie ma?
– Odpowiedź jest prosta. Zmiany w ochronie zdrowia nie wykraczają poza jedną kadencję i to niezależnie od tego, kto rządzi. Trudno dogadać się ponad podziałami. Te zmiany wymagają czasu i pieniędzy.

A co zrobić wycenami świadczeń, które powiększają tylko przepaść między specjalizacjami? Jak rozwiązać ten problem?
– Ta wycena jest faktycznie nierówna. Są specjalizacje, w których można zarobić spore pieniądze, choćby pracując w podmiotach, które mają podpisywane umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia, i takie, gdzie to się nie spina. Nie może być tak, iż na przykład na kardiologii się zarabia, a na internie traci, bo tak to w tej chwili wygląda. Pacjent nie wybiera rodzaju choroby. Po prostu choruje bez względu na to, czy są dostępni specjaliści.

Wracając do samego kształcenia lekarzy. Poprzeczka jest wysoko zawieszona, choć lekarski egzamin końcowy, który wieńczy sześcioletnie studia i daje prawo wykonywania zawodu, nie wydaje się tak bardzo skomplikowany jak kiedyś. Złośliwi przyrównują go do testu na prawo jazdy. To 2 tys. powtarzających się pytań i tych samych odpowiedzi. Czy LEK spełnia swoją funkcję?
– W tej chwili nie spełnia. Chodziło o to, iż były minister zdrowia Łukasz Szumowski chciał zmienić państwowy egzamin specjalizacyjny, bo przestał być sitem ograniczającym dostęp lekarzy do specjalizacji. To miała być reforma. Byliśmy umówieni, iż PES będzie składał się z części bazowej, czyli choćby do 20 tys. pytań wcześniej znanych, oraz pytań o przypadki. Tymczasem wprowadzono taką bazę liczącą 2 tys. pytań do lekarskiego egzaminu końcowego. To wypaczenie sensu tego egzaminu. To w założeniu powinien być egzamin, który sprawdza, czy osoba kończąca studia ma wiedzę i jest gotowa wejść do zawodu.

Lekarska matura, bo LEK to bzduraWiceminister zdrowia proponuje lekarskie matury, dzięki którym z jednej strony sprawdzi się jakość kształcenia na nowo powstałych kierunkach, a z drugiej oceni wiedzę i umiejętności studentów – krytykuje przy tym lekarski egzamin końcowy.
Idź do oryginalnego materiału