Lekarska matura, bo LEK to bzdura

termedia.pl 8 miesięcy temu
Zdjęcie: 123RF


Wiceminister zdrowia proponuje lekarskie matury, dzięki którym z jednej strony sprawdzi się jakość kształcenia na nowo powstałych kierunkach, a z drugiej oceni wiedzę i umiejętności studentów – krytykuje przy tym lekarski egzamin końcowy.

Do resortu zdrowia docierają informacje o tym, iż poziom nauczania na niektórych nowo powstałych kierunkach lekarskich odbiega od oczekiwanego standardu – część uczelni mimo braku pozytywnej opinii Polskiej Komisji Akredytacyjnej rozpoczęła działalność.

– Należy je poddać weryfikacji. Te, które by nie przeszły testu lub nie poprawiły standardu nauczania, należałoby zlikwidować – mówi w „Menedżerze Zdrowia” wiceminister Wojciech Konieczny.

Co z osobami już studiującymi w tych szkołach?

Wszystko wskazuje na to, iż mogliby zostać „wchłonięci” przez uczelnie medyczne z doświadczeniem.

– Przedstawiciele uczelni z Konferencji Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych zapowiedzieli, iż mogą im zaoferować miejsca u siebie, czyli w szkołach z tradycją, spełniających normy i wymagania. Przyjmą ich, aby dokończyli kształcenie – podkreśla wiceminister Konieczny, podając, iż „jednocześnie należałoby weryfikować nauczanie lekarzy, rankingować uczelnie i kierunki”.

Jak?

Wiceminister proponuje lekarskie matury – dzięki którym z jednej strony sprawdzi się jakość kształcenia, a z drugiej oceni wiedzę i umiejętności studentów.

– Rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie we wszystkich uczelniach jednakowych egzaminów w tym samym czasie, podobnie jak w przypadku matur. Testy dotyczyłyby głównych przedmiotów medycznych, na przykład po pierwszym roku anatomii, po drugim fizjologii, później farmakologii i chorób wewnętrznych. Składałyby się z tych samych, ale niejawnych pytań. Na każdym roku można byłoby znaleźć jeden taki przedmiot lub dwa – wyniki takich egzaminów umożliwiłyby między innymi ocenę jakości kształcenia na konkretnej uczelni, wskazując równocześnie, czy szkołę należy poddać weryfikacji. Dla studenta istotna byłaby uśredniona ocena z sześciu, siedmiu, ośmiu przedmiotów. Średnią studenta – także z przedmiotów, z których nie było egzaminów – uwzględniano by na dyplomie, a średnia wszystkich uczących się stałaby się podstawą do rankingowania uczelni. Ta z dyplomu byłaby brana pod uwagę przy ubieganiu się o rezydenturę lub specjalizację, natomiast uczelnianą kierowałaby się młodzież przy wyborze szkoły. Przyszli studenci nie byliby chętni uczyć się w szkołach, w których zdawanie wszystkich egzaminów jest łatwe, bo ostatecznie liczyłyby się wyniki z egzaminów państwowych – to one otwierałyby drzwi do rezydentury w konkretnym miejscu, do wymarzonej specjalizacji i umożliwiały podążanie wybraną ścieżką kariery – stwierdza wiceminister Konieczny.

Przedstawiciel ocenia, iż „taki system wydaje się sprawiedliwy”.

Stanowczo wypowiada się o lekarskim egzaminie końcowym.

– Dzisiejszy LEK jest jedynie „zdjęciem jednego dnia” i niekoniecznie świadczy o tym, jak dobrze jest się przygotowanym do zawodu. Sprowadzenie sześciu lat studiów do jednego testu jest niepoważne – podsumowuje.

Wypowiedzi wiceministra pochodzą z wywiadu: „Konieczny reset systemu”.

Idź do oryginalnego materiału