Księża u psychiatry. „Przychodzą z problemem hiperseksualności, której kompletnie nie rozumieją”

news.5v.pl 1 dzień temu
  • W każdym człowieku wiara łączy się z niewiarą. Ważne jest, żeby obie te części w sobie rozpoznać. Psychologia, czy psychiatria nie muszą być zagrożeniem dla duchowości — uważa psychiatra
  • Księża zgłaszają się do mojego gabinetu np. z zaburzeniami adaptacyjnymi. Jest też spora grupa osób, które przychodzą z różnymi problemami seksualnymi — ujawnia specjalista
  • Czy polskim biskupom potrzebna jest psychoterapia? — Żeby psychoterapia mogła zadziałać, to muszą być spełnione co najmniej dwa warunki — odpowiada Krajewski-Siuda
  • Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu
Onet

***

Szymon Piegza, Onet: Czy często zdarza się, iż pierwsze pytanie, które stawia pacjent w pańskim gabinecie, brzmi, czy jest pan wierzącym i praktykującym katolikiem?

Dr hab. med. Krzysztof Krajewski-Siuda: Może nie jako pierwsze, ale faktycznie czasem się ono pojawia. Zasada jest taka, iż psychiatra, a na pewno psychoterapeuta, w pracy z pacjentem nie odsłania siebie i nie ujawnia swojego życia prywatnego.

Gdy ja dostaję od pacjentów takie pytanie, to sam dopytuję: a jakie to ma dla pani/pana znaczenie?

Dlaczego to jest tak ważne dla tych pacjentów?

Przypuszczam, iż mogą szukać terapeuty, który będzie podzielał ich światopogląd. Jest w końcu coś takiego, jak Stowarzyszenie Psychologów Chrześcijańskich. Ja uważam, iż psycholog, czy psychoterapeuta niekoniecznie powinien być katolikiem, on powinien być przede wszystkim dobry.

Z drugiej strony, istnieją badania, które pokazują, iż gdy pacjent i terapeuta są z tej samej denominacji religijnej, to ta terapia może iść nieco łatwiej. Pewnie chodzi o zrozumienie danego kontekstu kulturowego. Najważniejsze jest i tak to, iż terapeuta nie może zaatakować wolności, dorosłości i dojrzałości swojego pacjenta.

Co to oznacza?

Że nie może mu narzucić swojego światopoglądu.

Chodzi o to, żeby nie wejść w takie rozszczepienie, iż o ile terapeuta deklaruje się jako wierzący, a przychodzi do niego np. ateista, to, żeby lekarz nie uznawał, iż tylko on ma patent na prawdę, a wszyscy inni pójdą do piekła. I odwrotnie: jeżeli psychoterapeuta jest niewierzący, żeby nie widział całej reszty jako „moherowych beretów”.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Czy Kościół boi się psychoterapii? „Psychologia, czy psychiatria nie muszą być zagrożeniem dla duchowości”

Pytam o to, ponieważ od jednego znajomego księdza usłyszałem kiedyś, iż Kościół ciągle boi się psychologii i psychiatrii. Podziela pan taką tezę?

Kiedyś wysyłanie na psychoterapię duchownych, a zwłaszcza zakonników, było odbierane jako zagrożenie, ponieważ chodziło też o ochronę tajemnic zakonu.

To może być także strach ze strony biskupów przed wysyłaniem kleryków na terapię, ponieważ tam mogą dojrzeć do decyzji, by wystąpić z seminarium, a przecież z roku na rok i tak jest ich coraz mniej.

Dziś, na szczęście, to się zmieniło. Sam niedawno usłyszałem od swojej pacjentki, iż spowiednik zalecał jej terapię, dlatego do mnie przyszła.

Kościół przestał się bać nauki?

Odpowiedziałbym, iż Kościół przez cały czas niekoniecznie nadąża ze swoją refleksją nad zdobyczami nauki w zakresie np. seksualności.

Myślę jednak, iż w pańskim pytaniu może bardziej chodzić o pewien lęk egzystencjalny, iż ktoś, psychoterapeuta, mógłby odebrać komuś wiarę lub niewiarę. W książce wychodzę z takiego paradygmatu, iż w każdym człowieku wiara łączy się z niewiarą. I iż ważne jest, żeby obie te części w sobie rozpoznać. Chodzi mi o to, żeby pokazać, iż psychologia, czy psychiatria nie muszą być zagrożeniem dla duchowości.

Ks. Adam Boniecki pisał niedawno, iż choćby stary ksiądz też ma wątpliwości co do swojej wiary.

Wyobrażam sobie, iż szukają u pana pomocy również osoby duchowne i konsekrowane.

Oczywiście, choćby dlatego, iż przez długi czas pracowałem na Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie. I teraz, jeżeli na terapię przychodzi ksiądz lub siostra zakonna, którzy są w kryzysie swojej wiary, powołania i terapeuta nie zobaczy w sobie tego samego pierwiastka niewiary, to trudno mu będzie wejść w prawdziwy kontakt z tym, co przeżywają jego pacjenci.

Psychiatra oczywiście nie zajmuje się duchowością per se, nie daje porad, jaka ta religijność ma wyglądać, ale powinien być zaciekawiony sposobem przeżywania tego przez pacjenta.

Dlaczego?

Ponieważ duchowość to jedna z najtrudniejszych, najintymniejszych rzeczy w psychoterapii. Podobnie jest z seksualnością.

Często też powtarzam, iż osoba duchowna nie jest jakąś osobną kategorią biologiczną. To, iż ktoś założy sutannę czy habit, nie chroni go przed problemami natury psychicznej.

Z jakimi problemami trafiają do gabinetu księża? Psychiatra zdradza

Z jakimi problemami najczęściej zgłaszają się do pana duchowni?

Te osoby mają pewne charakterystyczne czynniki, które określają ich lifestyle. Jednym z nich na pewno jest życie w celibacie. Na początku trzeba w ogóle z takimi osobami poszukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego w ogóle zdecydowały się świadomie, lub nieświadomie, wstąpić na taką drogę życiową.

Najważniejsze, żeby nie bać się tych pytań, bo one wcale nie muszą być zagrożeniem duchowym dla takiej osoby. Łaska działa przez naturę, jak mówił św. Tomasz z Akwinu.

Jakie jeszcze problemy skłaniają duchownych do szukania pomocy w gabinecie psychiatry?

Właściwie pojawiają się te same schorzenia, które obserwujemy ostatnio wśród populacji, czyli zaburzenia nerwicowe (lękowe) i zaburzenia afektywne (głównie depresyjne). Po samej pandemii te statystyki się podwoiły.

W przypadku księży to także zaburzenia adaptacyjne, wynikające z tego, iż ktoś został przeniesiony na inną parafię. Trafił do zupełnie innego środowiska i ma trudną sytuację z nowym proboszczem, w ogóle nie potrafi się tam odnaleźć. Jest też spora grupa osób, które przychodzą z różnymi problemami seksualnymi.

Duchowni z problemami seksualnymi?

Tak, to nic dziwnego. Są księża, którzy przychodzą z problemem hiperseksualności, której kompletnie nie rozumieją. To zaburzenie, w którym posiada się wiele relacji seksualnych, ale żadna z nich nie prowadzi do zbudowania trwałej więzi i żadna de facto nie daje satysfakcji. Co więcej, po samym akcie seksualnym taka osoba czuje się gorzej, niż przed, ma masywne poczucie winy.

To wymaga terapii i przyjrzeniu się całemu życiu, ale także wsparcia farmakologicznego, które na przykład obniża libido lub reguluje napięcia i emocje.

Czy księża mający problemy z seksualnością sami od siebie szukają pomocy, czy są wysyłani na terapię przez swojego biskupa?

Najczęściej to są przypadki, w których otoczenie w ogóle nie ma pojęcia o tym problemie. Powodów jest wiele. Raczej nie mówimy nikomu o swoim życiu seksualnym i to akurat jest zdrowe. Owszem, zdarza się, iż taki ksiądz się z tego spowiada, ale wtedy obowiązuje tajemnica.

Niestety, spowiedź nie rozwiązuje przyczyn, więc taka osoba ciągle tkwi w tym seksualnym uwikłaniu. Nie mam wątpliwości, iż to dla tych osób jest sytuacja bardzo niekomfortowa i wstydliwa. Problem hiperseksualności oczywiście nie dotyczy tylko księży.

Trzeba też przyznać, iż ci, którzy szukają pomocy, to zdecydowanie bardziej świadoma grupa. Świadoma tego, iż mają poważny problem i iż trzeba z nim coś zrobić. Są też oczywiście tacy, którzy żyją w takim rozdwojeniu przez wiele lat, choć na pierwszy rzut oka wydawałoby się, iż to bardzo dobrzy i przykładni kapłani.

Jak wygląda praca z takim pacjentem?

Trzeba zrozumieć, iż nie zawsze problem leży w samej seksualności. Hiperseksualność często może być skutkiem neutralizowania lęku albo wprost zaburzeń depresyjnych, może też wiązać się z utrwalonymi nawykami, zaburzeniami kontroli impulsów, wynikać ze struktury osobowości, czy też być skutkiem traumy seksualnej w dzieciństwie.

Na początku szukamy mechanizmu, który się za tym kryje. To może być także kryzys, np. kryzys wieku średniego lub zwykłe wypalenie zawodowe. Dziś coraz więcej się o tym mówi.

Są amerykańskie badania, przeprowadzone na próbie 4 tys. księży, z których wynika, iż szczęśliwy kapłan to taki, który ma dobrą relację z Bogiem, swoją rodziną, ma przyjaciół i ma nieskonfliktowaną seksualność. Bardzo ważne są te przyjaźnie, które pomagają księdzu przeżywać jakoś swoją samotność związaną z celibatem.

Czy ksiądz, który ma problemy ze swoją seksualnością, może ciągle być w Kościele, czy powinien porzucić sutannę?

Tu nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Są osoby, które z tego wychodzą, a są też takie, iż mimo terapii nie potrafią sobie z tym poradzić. Zdarza się, iż takie zachowania całkowicie burzą życie i stają się bodźcem do tego, by wystąpić ze stanu duchownego.

Sam papież Franciszek mówi, by osoby, które mają prowadzić podwójne życie, same zrezygnowały z kapłaństwa. Pamiętajmy, iż musi być decyzja każdego człowieka. Psychoterapeuta nie może takiej osobie powiedzieć: „Chłopie, co ty robisz? Ty już nie możesz być księdzem!”. Niemniej nie należy się bać konfrontować pacjenta z tym, iż prowadzi podwójne życie.

WAM

„Uleczyć Boga w sobie. Z psychiatrą o duchowości” T. Terlikowskiego i K. Krajewskiego-Siudy, wyd. WAM, 2024

Psychiatra: nie każdy ksiądz powinien dostawać misję kanoniczną do spowiadania

Z jednej strony, każda osoba ma prawo zmagać się z różnymi problemami, w tym także seksualnymi. W przypadku księży występuje jednak coś takiego, iż to oni nas pouczają, umoralniają, spowiadają i odpuszczają lub nie odpuszczają nam grzechów.

To też bardzo poważny problem. Miałem takie przypadki, gdy ktoś przyszedł do gabinetu, ponieważ został zraniony właśnie w spowiedzi. Pamiętam taką jedną sesję terapeutyczną, którą w całości poświęciliśmy temu, jak ktoś ciężko przeżył spowiedź.

Może pan powiedzieć coś więcej o tym przypadku?

To była osoba, która nie żyła w sakramentalnym związku i która wiedziała, iż nie dostanie rozgrzeszenia. Ponieważ była głęboko wierząca, zdecydowała się pójść do spowiedzi, by porozmawiać o zupełnie innych wymiarach swojego życia, które także wymagają refleksji.

Niestety, ksiądz na nią nakrzyczał i adekwatnie wyrzucił ją z konfesjonału. Penitentka czuła się bardzo zawiedziona i odrzucona. Nic dziwnego, ponieważ spowiednik także powinien mieć odpowiednie kompetencje i odpowiednie podejście.

Nie każdy ksiądz się do tego nadaje i nie każdy powinien dostawać misję kanoniczną do spowiadania. Sam kiedyś opiniowałem księdza, któremu cofnięto taką możliwość, ponieważ rozwijała się u niego choroba otępienna.

W książce mówi pan także o tym, iż księża powinni być do tego odpowiednio przygotowani, a choćby co pewien czas superwizjowani.

Wyobrażam sobie, iż 40-letnią kobietę po przejściach, po doświadczeniu przemocy, gwałtach, czy choćby aborcji niekoniecznie powinien spowiadać 25-letni kapłan, który dopiero zaczyna swoją pracę duszpasterską i ma niewielkie życiowe doświadczenie.

Co do superwizji, to uważam, iż mogłoby to działać tak, jak u psychiatrów, ale też w innych zawodach. Niedawno byłem z synem w Muzeum Kolejnictwa w Częstochowie, gdzie jest taki symulator, na którym można się pobawić w prowadzenie pociągu. Na tym samym symulatorze doświadczeni maszyniści odnawiają swoje egzaminy. Po prostu regularnie są sprawdzani, czy przez cały czas nadają się do tego odpowiedzialnego zawodu.

Podobnie bardzo odpowiedzialna jest spowiedź i kierownictwo duchowe.

Oczywiście, ponieważ dotykamy najbardziej intymnych części drugiego człowieka. Poza tym, to daje spowiednikowi wielką władzę nad penitentem. Właśnie dlatego do skrzywdzenia, w tym także seksualnego, może dochodzić także podczas spowiedzi.

Z drugiej strony, są też pewne jaskółki zmian. Jest szkoła spowiedników u kapucynów, ale też salwatorianów. Myślę, iż taka forma omawiania pewnych etycznych, teologicznych, czy choćby emocjonalnych problemów, byłaby wręcz wskazana. Spowiednik może wyrządzać krzywdę, choćby nie będąc tego świadomym.

Oczywiście to też nie oznacza, iż spowiedź miałaby się zamienić w sesję terapeutyczną, tak jak sesja terapeutyczna nie może zamienić się w katechezę.

Niedawno zaczęła się dyskusja na temat tego, czy w ogóle spowiadać powinny się dzieci, czy to dla nich bezpieczne, biorąc pod uwagę poziom ich rozwoju psychicznego.

To też jest bardzo ważne pytaniem, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Trzeba też uwzględnić, iż spowiedź dzieci w Kościele katolickim jest bardzo młodym rozwiązaniem, bo sięga zaledwie dziewiętnastego wieku. Zupełnie inaczej jest to rozwiązane w Kościołach wschodnich, gdzie komunia jest połączona z chrztem.

Na pewno warto by było zorganizować szeroką debatą na ten temat i zaprosić do niej psychologów i psychiatrów dziecięco-młodzieżowych. Moje wątpliwości polegają na przykład na tym, czy do spowiadania dzieci nie powinna być jakaś szczególna misja kanoniczna, przeszkolenie, które uwzględni wrażliwość i rozwój dziecka. Ksiądz na pewno nie powinien skupiać się na poczuciu winy, czy sferze seksualnej nieletniego, ponieważ tu łatwo może dojść do nadużycia, a choćby przestępstwa.

Relacja z Bogiem może mieć także aspekt seksualny? Psychoterapeuta wyjaśnia

W książce mówi pan, iż duchowny, który źle prowadzi wiernego, może go choćby wpędzić w „nerwicę eklezjogenną”.

„Nerwica eklezjogenna” nie jest pojęciem czysto psychiatrycznym, ona nie występuje w oficjalnych klasyfikacjach chorób. To bardziej określenie robocze, określające zaburzenia lękowe, które wiążą się z pewnym konfliktem między religijnością a np. seksualnością.

To jest taka sytuacja, w której religijność staje się bardziej obciążeniem, niż zasobem. W praktyce to może oznaczać np. sytuację, w której ktoś co drugi dzień będzie chodził do spowiedzi i spędzał tam minimum godzinę. To może być wyraz zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych.

Może się zdarzyć również tak, iż człowiek z całego przekazu religijnego, na przykład Ewangelii, wybierze dla siebie tylko 1 proc. treści, w których pojawiają się na przykład wizje piekła. Ten jeden fragment zrobi na nim tak wielkie wrażenie i tak mocno go zaciągnie, iż ta wizja zacznie go prześladować. Tutaj wskazana będzie pomoc psychiatry.

Jeden z pańskich pacjentów miał urojenia, iż współżyje z Chrystusem na krzyżu.

Tak, ale to już jest psychoza. W psychozie często uzewnętrzniają się takie przeżycia, które są najgłębiej w człowieku położone, czyli właśnie te religijne i seksualne.

W tego typu zaburzeniach te granice się mocno zatracają, stąd tego typu urojenia. One najczęściej mijają już po podaniu leków neuroleptycznych.

Ale sam pan przyznaje, iż relacja z Bogiem może mieć także aspekt seksualny. Co to znaczy?

Może jest to nieco przerysowana koncepcja, ale ona wynika z freudowskiego myślenia, iż seksualność nie realizuje się tylko na poziomie genitalnym. W końcu seksualność towarzyszy człowiekowi od samego początku, od okresu niemowlęcego.

Jeżeli traktujemy seksualność jako część popędowości, czyli czegoś, co jest pozytywne i co nas popędza do działania, albo do relacji z drugim człowiekiem, to możemy też uznać, iż inwestujemy ją także do kontaktu z Panem Bogiem. Chodzi o to, iż nasze libido będzie jakoś w tę relację zainwestowane jako popęd do miłości do Stwórcy.

Weźmy pod uwagę, iż we wszystkich dziełach mistyków ta relacja z Bogiem opisywana jest językiem erotycznym. Począwszy od „Pieśni nad Pieśniami”, przez dzieła św. Teresy Wielkiej, czy Jana od Krzyża. Te treści nie mają być rozumiane na poziomie konkretu, ale pewnej metafory.

Czy polskim biskupom potrzebna jest psychoterapia? Terapeuta wskazuje warunki

Zostańmy przy metaforach. „Niedojrzali mężczyźni stają się (de)formatorami niedojrzałych mężczyzn. Ten model jest chory” – tak mówi pan o systemie kształcenia w seminariach. Czy to metafora polskiego Kościoła?

Te zdania odnoszą się systemu formacyjnego, któremu w książce poświęcamy cały rozdział pt. „Formacja ludzka czy deformacja człowieczeństwa?”. Mam wrażenie, iż w tym systemie często kopiowane są różne niedojrzałe, a choćby patologiczne mechanizmy.

One wynikają właśnie z tego, iż niedojrzali mężczyźni, po pierwsze, nie mają szansy dorosnąć w tym modelu. Po drugie, oni sami później stają się mentorami, czy raczej deformatorami kolejnego pokolenia. Ten system działa, jak uszkodzona matryca.

Właśnie dlatego biskupom trudno pełnić funkcję prawdziwego ojca, zarówno dla księży, jak i wiernych. Widzimy to przede wszystkim w stosunku biskupów do osób dotkniętych dramatem wykorzystania seksualnego w Kościele.

Pytałem o to kiedyś kard. Grzegorza Rysia, który jako biskup tymczasowy diecezji kaliskiej odrzucił propozycję ugody ze strony pokrzywdzonych braci Pankowiaków. Kardynał przyznał uczciwie, iż nie był wówczas dla ofiar ojcem, ale zwykłym administratorem diecezji. Ta odpowiedź była dla mnie zdumiewająca.

Żeby to zmienić, trzeba zmienić cały model kształcenia. Niestety, nie bardzo widzę, żeby polski Kościół szukał jakichś innych rozwiązań. Te rozwiązania – jak mówi Tomasz Terlikowski – wymusi nie intelektualna refleksja, ale konieczność (związana ze zmniejszeniem się liczby kandydatów).

Oczywiście, w seminariach zostały wprowadzone pewne rozwiązania, jak np. rok propedeutyczny, czy większa liczba praktyk na parafiach. Według mnie to wciąż za mało. Chodzi o zmianę tę skostniałego modelu, który ciągle jest modelem trydenckim.

Co w tym modelu powinno się zmienić, by biskupi nie „biskupieli”, czyli nie tracili kontaktu z rzeczywistością i prawdziwymi problemami?

Mogę zażartować, trawestując papieża Franciszka: „Kimże ja jestem, żeby wypowiadać się na temat biskupów?”.

Uważam, iż seminaria najbardziej służą formacji przyszłych biskupów, a nie księży. Kościelnym zwyczajem stało się, iż rektor seminarium najpierw zostaje biskupem pomocniczym, a potem biskupem diecezjalnym i już automatycznie staje się innym człowiekiem. „Biskupieje”, czyli otacza się dworem ludzi i traci kontakt z wiernymi.

Zwróćmy też uwagę, iż biskupem zostaje się z reguły w takim wieku, w którym wytraca się już energię życiową. To na pewno jest czynnik sprzyjający pewnej konserwacji struktur i zastanych mechanizmów. Myślę, iż lepiej by było, gdyby biskupami zostawali ludzie młodsi, np. 40-letni, którzy z jednej strony mają już jakieś doświadczenie życiowe, a z drugiej ciągle zachowują tę energię niezbędną do zmian.

Faktycznie, w tej chwili średnia wieku w polskim Episkopacie to raczej jakieś 60-65 lat. W książce mówi pan, iż wśród niektórych naszych hierarchów rozpoznaje pan też mechanizmy obronne przed własnymi lękami. Dzieje się, gdy np. wypowiadają się o osobach LGBT+. Czy polskim biskupom potrzebna jest psychoterapia?

Żeby psychoterapia mogła zadziałać, to muszą być spełnione co najmniej dwa warunki. Pierwszy to autorefleksyjność, czyli wgląd w samego siebie, by móc się skonfrontować z tym, co trudne. I tutaj sam stawiam pytanie: czy nasi biskupi są do czegoś takiego zdolni?

A ten drugi warunek?

Hierarchowie musieliby mieć motywację do zmian. A z tym chyba pozostało gorzej, niż z refleksyjnością. jeżeli tego nie ma, to nie pomoże psychoterapia. W tej sytuacji, być może, pozostaje jedynie modlitwa.

Jest taka akcja w polskim Kościele, iż można losowo wybrać biskupa, za którego chcielibyśmy się pomodlić w czasie Wielkiego Postu.

Tak, widziałem. choćby zażartowałem w jednym komentarzu, iż faktycznie, jeżeli chodzi o naszych niektórych biskupów, to może pomóc tylko post i modlitwa.

W książce mówimy, iż choćby apostołowie, jak wielu ludzi, mieli swoje psychiczne problemy i nie byli łatwymi ludźmi. Jednak, gdyby byli tacy, jak niektórzy nasi biskupi, to chrześcijaństwo nigdy by nie powstało.

Co konkretnie ma pan na myśli?

Gdybym nie był psychiatrą, to powiedziałbym, iż brak lęku i poczucia winy jest cechą psychopatów, ale iż jestem, więc nie wolno mi tego powiedzieć głośno.

Prywatnie bardzo mnie boli, iż biskupi odsunięci od pełnienia swoich funkcji ze względu na różne poważne zarzuty, w tym zarzuty chronienia sprawców wykorzystania seksualnego, zachowują różne przywileje państwowych dygnitarzy, np. stopnie oficerskie czy ordery. Czy biskup, który publicznie kłamie, jest godny stopnia oficerskiego? Czy to nie jest hańba dla Wojska Polskiego? Czy Prezydent RP nie powinien odebrać takiemu człowiekowi orderów?

Mam do tej sytuacji bardzo osobisty stosunek. Otóż bracia stryjeczni mojego Dziadka, którzy zginęli we wrześniu 1939 r. z bronią w ręku jako podchorążowie, marzyli o tym, by mieć kiedyś gwiazdkę oficerską. To coś wtedy znaczyło.

Jak to odnieść do polskiego Kościoła?

Osobiście boli mnie ból osób zranionych w Kościele. Sam towarzyszyłem tym ludziom, prowadząc grupę wsparcia w ramach grantu Fundacji św. Józefa i słuchając ich wielu trudnych historii.

Brak poczucia winy ze strony niektórych hierarchów jest dla mnie czymś przerażającym. Każdy, kto milczy w tej sprawie, sam zaciąga winę.

WAM

„Uleczyć Boga w sobie. Z psychiatrą o duchowości” T. Terlikowskiego i K. Krajewskiego-Siudy, wyd. WAM, 2024

Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: [email protected]

Czytaj inne artykuły tego autora tutaj.

Idź do oryginalnego materiału