Jaką matką jesteś?
Dr Shefali, psychiatra i terapeutka, mówi: "Na przestrzeni lat w swoim gabinecie przyjęłam wiele kobiet. Mogę powiedzieć, iż dzielą się ogólnie na dwie grupy. Jedna z nich to te, których matki ich widziały, druga to te, które nigdy nie czuły się widziane przez własne matki".
To jedno zdanie rozcina ciszę jak nóż tkaninę – pokazuje, iż to, czy matka widzi, decyduje o wszystkim.
Matka, która widzi, nie musi być doskonała. Może się mylić, może czasem zniknąć w codzienności. Ale wraca. I patrzy – naprawdę. Widzi dziecko w jego radości, w złości, w smutku i w pytaniach bez odpowiedzi. Nie odwraca wzroku, gdy robi się niewygodnie. Jej miłość nie jest tylko czułością, ale także uznaniem – przyznaniem dziecku prawa do istnienia takim, jakie jest.
To tak, jakby ta matka mówiła bez słów: "Nie musisz mnie zadowalać. Już jesteś wystarczające". To daje korzenie, które sięgają głębiej niż jakakolwiek lekcja wychowawcza. Dzieci takich matek rosną nie tylko w ciele, ale i w duszy. Wchodzą w dorosłość z poczuciem, iż ich miejsce na świecie nie jest przypadkowe.
Po przeciwległej stronie są te matki, które nie mogły – bo nikt nigdy nie widział ich. Ich oczy, choć otwarte, były puste albo odwrócone do własnych ran. Takie matki kochają – często rozpaczliwie, czasem zaborczo, czasem wcale – ale nie widzą. Ich dzieci, choćby najpiękniejsze, najgrzeczniejsze, najbardziej starające się – czują się jak duchy. Niewidzialne. Niewystarczające.
To nie są kobiety złe. To są kobiety poranione, które niosą w sobie pokoleniowe milczenie, jakby w ich sercach ktoś dawno temu zgasił światło. Ich miłość jest jak list bez adresata – napisana, ale nigdy nie dotarła.
Dziedzictwo
I dlatego właśnie spojrzenie matki to coś więcej niż emocjonalny gest – to akt przekazywania światła. jeżeli matka widzi, dziecko uczy się widzieć siebie. jeżeli matka nie "patrzy", dziecko uczy się znikać.
Jednak jest też nadzieja: można się nauczyć patrzeć. choćby jeżeli nikt wcześniej nie patrzył na nas z miłością. Kobiety, które zostały niewidzialne, mogą odnaleźć siebie – najpierw w terapii, w ciszy, w lustrze, w rozmowie z inną kobietą. A potem mogą spojrzeć na swoje dzieci tak, jak same chciały być widziane. To trudne. To rewolucyjne. To święte.
Macierzyństwo
Współczesność robi z matek albo święte męczennice, albo oskarżone. A przecież prawda jest bardziej skomplikowana. Matki są ludźmi. Mają ręce pełne zakupów, zmęczone plecy i serca, w których często panuje bałagan. Nie potrzebują pomników, ale przestrzeni, by mogły patrzeć. I być widziane.
Bo może największym darem, jaki możemy sobie nawzajem dać – jako matki, córki, ludzie – jest obecność. Prawdziwa, uważna, bezpieczna obecność. Taka, która mówi: "Jestem. Widzę cię. I to wystarczy".