Sztuką jest mieć dystans do samego siebie i tego, co nas otacza. Jeszcze większą sztuką, jest posiadanie umiejętności śmiania się z własnych słabości. Te sztuki są ważne zarówno dla osób pełnosprawnych, jak i osób z niepełnosprawnościami.
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić
Taka jest bardzo często prawda, zwłaszcza dotyczy to osób z „pakietami szczęścia”. (Tak nazywam niepełnosprawność). Wielu z nas uważa, wręcz za ,,nienormalne” to, iż ktoś potrafi śmiać się ze swoich słabości – bo przecież jestem pokrzywdzony przez los to, nie jest powód śmiechu, ale płaczu. Rozumiem takie podejście i go nie neguje, bo każdy jest inny. Każdy ma też inne podejście do swojego „pakietu szczęścia”.
Co adekwatnie daje akceptacja siebie?
By przejść od słów do czynów, potrzebna jest akceptacja samego siebie. To jednak też jest wyższy level trudności, o czym pisałem tutaj. Bo to z akceptacji swojego „pakietu szczęścia”, rodzi się dystans do samego siebie oraz to, iż potrafimy się z siebie śmiać.
Następstwem braku dystansu do samego siebie i braku akceptacji, bywa izolacja oraz introwertyzm. Taki stan osobowości może doprowadzić do stanów depresyjnych, czy stanów samobójczych. Natomiast sztuka posiadania dystansu do samego siebie oraz wszystkiego, co nas otacza, może sprawić, iż będzie się nam łatwiej żyło. Nabierzemy ochoty do działania, a tym samym zaczniemy być realnymi optymistami.
Sprawi też, iż na twarzy osoby sprawnej inaczej, częściej powinien pojawiać się przysłowiowy ,,banan”. Dzięki czemu będziemy lepiej odbierani przez społeczeństwo, bo przecież osoby z „pakietami szczęścia” są postrzegane jako smutasy – to tylko stereotyp. Stereotyp, który można, a choćby trzeba obalać, jak i wiele innych stereotypów, związanych z naszym światem. Takiego dystansu do samego siebie i swojej choroby może nauczyć uczyć uczestnictwo w obozach FAR-u, czy przyjaciele z tym samym „pakietem szczęścia”.
Mam porażony mózg dosłownie i w przenośni
Cóż bywa i tak… ale mówiąc całkiem poważnie przez prawie całość mojego użycia miałem porażony mózg z powodu urazu okołoporodowego. Niewyobrażalne było dla mnie śmianie się z własnych ułomności, bo przecież byłem więźniem swojego ciała przez spastyczność.
Moje podejście do tego tematu zaczęło się zmieniać wraz z pełną akceptacją swojej choroby. A także dzięki mojemu uczestnictwu w obozach Fundacji Aktywnej Rehabilitacji. To tam nauczyłem się nazywać mózgowe porażenie dziecięce „pakietem szczęścia”. Natomiast spastykę „kochanką”. „Kochanką”, która jako jedyna kobieta, nie opuści mnie do końca życia.
Porażenie mojego mózgu w przenośni zaowocowało tym, iż na moim blogu powstał post, w którym pokazuję, jak potrafię się śmiać z rzeczy związanych, z moim „pakietem szczęścia”. Za skutki uboczne po przeczytaniu, nie odpowiadam.
Następstwem mojego „drugiego porażenia” są spojrzenia osób, które rozmawiają ze mną i myślą: ,,Gość jest także niepełnosprawnym intelektualnie”. Cóż zawsze powtarzam, iż za skutki uboczne, przebywania ze mną, nie odpowiadam, bo przecież ,,widziały gały, co brały”.
Nabranie dystansu do siebie i wszystkiego, co Cię otacza, może być obok akceptacji samego siebie, kluczem do tego, iż zaczniesz żyć! Wtedy też Twoja choroba będzie dla Ciebie, prawdziwym „pakietem szczęścia”, a nie przysłowiową kulą u nogi. Bo przecież lepiej jest się śmiać niż płakać.
Tekst w ramach odbywanego stażu opracował: Marcin Łukaszek