Hortiterapia to ogrodolecznictwo. Hortiterapeuta to zawód niszowy, ale z przyszłością. Ludzie będą coraz bardziej pragnęli spotkania z naturą i relaksu – ocenia specjalistka w tej profesji Elżbieta Filek, która od 11 lat prowadzi zajęcia ogrodnicze z pacjentami psychiatrycznego Szpitala Klinicznego im. dra Józefa Babińskiego w Krakowie Kobierzynie.
W czwartek, 10 października przypada Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego.
Polska Agencja Prasowa: Na czym polega hortiterapia?
Mgr inż. Elżbieta Filek: Termin pochodzi z łaciny. „Hortus” to ogród, a „therapeia” to leczenie. To ogrodolecznictwo. To terapia, która odbywa się w ogrodzie. Jest hortiterapia czynna, która polega na aktywnych zajęciach ogrodniczych oraz hortierapia bierna, która polega na przebywaniu w ogrodzie, spacerze w pięknym wnętrzu ogrodowym albo w parku.
PAP: Co ogrodolecznictwo daje pacjentom?
E. F.: Przede wszystkim relaks, rozluźnienie. Ale i poczucie dobrze spełnionej czynności, dlatego iż widać rezultaty pracy – rośliny rosną, rozwijają się. To sprawia pacjentom radość.
Badania prowadzone w Stanach Zjednoczonych pokazały, iż u weteranów wojennych, np. walczących w Afganistanie, którzy rehabilitowani są w ogrodach, spada poziom hormonu stresu – kortyzolu, a uwalniane są hormony szczęścia – endorfiny. Ogrody mogą być miejscem odpoczynku, ciszy, zapomnienia o świecie. Śpiew ptaków, piękno kolorów – to wszystko sprzyja relaksowi.
PAP: Komu szczególnie służy terapia w ogrodzie?
E. F.: Wskazana może być dla wszystkich, kto potrzebuje ukojenia psychicznego. W moich zajęciach uczestniczą adekwatnie pacjenci wszystkich oddziałów szpitalnych, oprócz Oddziału Psychiatrii Sądowej o Wzmocnionym Zabezpieczeniu. Ogrodolecznictwo może być też pomocne w rehabilitacjach osób z dysfunkcją ruchową, poruszających się na wózkach inwalidzkich.
PAP: Dla jakich grup wiekowych praca z roślinami może być najbardziej pomocna?
E. F.: Dla wszystkich. W jednym z ogrodów botanicznych w Stanach Zjednoczonych są organizowane zajęcia dla osób od lat 3 do 103.
PAP: Czy hortiterapia jest niekonwencjonalną metodą leczenia?
E. F.: Nie nazwałabym jej tak. Bardziej, niż leczeniem, określiłabym hortiterapię holistycznym, czyli całościowym podejściem do pacjenta. To połączenie przyjemnego z pożytecznym. Praca w ogrodzie, zginanie się, prostowanie na świeżym powietrzu – to są formy lekkich ćwiczeń, które w dodatku wykonujemy przeważnie bez świadomości, iż przecież jest to aktywność fizyczna. Oprócz takich prostych ćwiczeń widać rezultaty – po prostu zadbany ogród.
PAP: A w zimie, kiedy rośliny zamarzają?
E. F.: Wtedy prowadzę zajęcia w budynku szpitala i polegają one na prezentacji zdjęć ogrodów, pokazie filmów o roślinach, rozmowach o przyrodzie.
PAP: Czy ogrodolecznictwo to nowość w Polsce?
E. F.: Terapia ogrodem jest znana od dawna, a nasz szpital w Kobierzynie powstał ponad 100 lat temu między innymi z myślą o tej formie terapii. Możliwe, iż jest to pierwszy szpital w Polsce, gdzie hortiterapia była stosowana. Szpital był otoczony pięcioma hektarami pola ornego. Pierwsi pacjenci pracowali na tym polu, to były prace polne i ogrodowe.
PAP: W internecie można znaleźć informacje, iż hortiterapia raczkuje w naszym kraju. Czy daleko jej np. do Skandynawii, gdzie jest rozpowszechniona i ogrody botaniczne mają oferty hortiterapeutyczne?
E. F.: Według mnie nie mamy powodów do kompleksów. U nas też są podobne inicjatywy. Ogród Botaniczny Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie współpracuje na tym polu ze szpitalem dziecięcym św. Ludwika. Od maja tego roku pacjenci szpitala Babińskiego wyjeżdżają do Ogrodu Botanicznego UJ na wycieczki z przewodnikiem – to na mocy porozumienia, które z UJ sformalizowaliśmy w czerwcu. Ale i wcześniej przy różnych okazjach organizowaliśmy pacjentom wyjazdy do tego ogrodu uniwersyteckiego.
Myślę, iż hortiterpia się rozwija. Oprócz otwieranych ogrodów przy placówkach medycznych czy domach opieki także gospodarstwa agroturystyczne organizują zajęcia na łonie przyrody. Takie warsztaty polegają np. na sadzeniu warzyw, pielęgnowaniu grządek, układaniu kwiatów.
PAP: Hortiterapeuta to zawód przyszłości?
E. F.: To zawód niszowy, ale myślę, iż z przyszłością. Kontakt z naturą jest takim podstawowym kontaktem, którego człowiek pragnie. Myślę, iż mamy takie czasy, iż ludzie będą coraz bardziej pragnęli spotkania z naturą i relaksu.
PAP: Według publikacji prasowych, w czasie lockdownu w pandemii COVID-19 ludzie jeszcze bardziej zatęsknili za przyrodą, zwłaszcza mieszkańcy blokowisk.
E. F.: Moja koleżanka, która ma kwiaciarnię, też to zauważyła. W pandemii najwięcej zarobiła na „balkonówce”. Ale też kwestia pragnienia człowieka kontaktu z naturą to jedno, a drugie – trzeba mieć czas na uprawiania ogrodu. Podczas pandemii ludzie mieli więcej czasu. Pielęgnacja własnego ogrodu, choćby balkonowego, wymaga czasu i zamiłowania.
PAP: Czy można być sobie samemu hortiterapeutą?
E. F.: Można. Wystarczy mieć ogród. Jest wiele poradników, jak dbać o rośliny. o ile jednak chcemy pracować w placówce medycznej, to trzeba mieć ukończony odpowiedni kurs lub studia.
PAP: Jakie warunki należy spełnić, żeby zostać profesjonalnym hortiterapeutą pracującym z pacjentami?
E. F.: Trzeba przede wszystkim lubić ogród, mieć zamiłowanie do ogrodnictwa. Chodzi nie tylko o oglądanie pięknych roślin, ale i o grzebanie w ziemi. To jest podstawa. Potrzebne jest też adekwatne podejście do pacjentów, cierpliwość. Studia podyplomowe z hortiterapii prowadzi kilka uczelni, m.in. Uniwersytet Rolniczy w Krakowie. Są i kursy specjalistyczne.
PAP: A czy pani lubi swoją pracę? Czy trzeba być silnym psychicznie, by pracować w szpitalu psychiatrycznym?
E. F.: Uwielbiam, dlatego tu pracuję. Myślę, iż przyroda łagodzi wszystko i wszystkich.
Rozmawiała Beata Kołodziej (PAP), fot. pixabay.com
Data publikacji: 10.10.2024 r.