Dobra wola – kategoria do odświeżania

termedia.pl 7 miesięcy temu
Zdjęcie: Archiwum


– Wpadam we wzburzenie, gdy mediuję od niemalże dwóch godzin optymalne miejsce hospitalizacji dla ciężko chorego pacjenta – lekarze kilku oddziałów pozbywają się odpowiedzialności i przerzucają postępowanie na innych, uznając swoje partykularne zakresy jako wyłącznie cząstkowe, z wypieraniem się całościowego kontekstu chorego – opisuje Szczepan Cofta.

Komentarz Szczepana Cofty, wiceprzewodniczącego Polskiej Unii Szpitali Klinicznych, lekarza naczelnego Szpitala Klinicznego im. Heliodora Święcickiego w Poznaniu:
Ostatnio wzburzałem się, bo do irytacji doprowadziła mnie sytuacja pacjentów oczekujących niedzielnym porankiem w poznańskich izbach przyjęć i szpitalnych oddziałach ratunkowych, zakwalifikowanych do przyjęcia na oddziały internistyczne. Brakowało łóżek do dyspozycji na tych oddziałach, co rodziło i rodzi paraliż opieki w wielu regionach kraju, a na pewno w wielu dużych miastach Wielkopolski.

Dziś wpadam w kolejne wzburzenie, gdy mediuję od niemalże dwóch godzin optymalne miejsce hospitalizacji dla ciężko chorego pacjenta – lekarze kilku oddziałów pozbywają się odpowiedzialności i przerzucają postępowanie na innych, uznając swoje partykularne zakresy jako wyłącznie cząstkowe, z wypieraniem się całościowego kontekstu chorego. Obiecuję sobie już po raz ostatni poruszać pokrewny temat, powoli wycofując się z walki, którą chwilami można by uznać za zasadniczo bezsensowną, choć zawsze była we mnie wiara, iż wyrażam troskę w interesie publicznym, a więc – jak rozumiem – docelowo także naszym, lekarskim.

Chyba z trudem przebija się w naszej lekarskiej świadomości – przynajmniej wśród nas, szpitalników – iż dysponujemy łóżkami dla pacjentów jako dobrem publicznym. I naszą odpowiedzialnością jest takie wykorzystanie przestrzeni szpitalnej, które umożliwi wykorzystanie jej w sposób optymalny dla faktycznie i najbardziej potrzebujących, nie dla własnej wygody według wykoncypowanego klucza „świętego spokoju”.

Pewnie banałem jest, iż pierwszeństwo ma zawsze pacjent zwalniany z oddziału intensywnej terapii w stanie poprawy, gdy powinien trafić na oddział mniejszej intensywności. Burzę się, gdy takiemu pacjentowi każe się oczekiwać, wymyślając liczne przeszkody, zwykle niestety mentalne. Sam próbuję się w swym działaniu wznieść ponad takie ograniczenia, choć łatwiej byłoby trochę pofilozofować i prolongować dyskusję, byle oddalić przyjęcie chorego. Pierwszeństwo ma też pacjent w stanie zagrożenia zdrowia i życia, o czym często decyduje się w oddziałach ratunkowych.

Oczywiście niezwykle istotnym pytaniem jest, ile przestrzeni – w każdym z oddziałów – powinno być zapewnionej dla planowej działalności, by nie była ona zaburzona. Jest to do ustalenia w kontekście specyfiki oddziału, zarządzania nim z perspektywy zarówno oddziałowej, szpitalnej, jak i regionalnej.

Chwilami, gdy tracę cierpliwość, dochodzę do wniosku, iż najskuteczniejszy jest prosty, „brutalny” telefon do lekarza kierującego oddziałem (czyli zwyczajowego ordynatora) z komunikatem: „Wysyłamy do was pacjenta, jest wasz”. Ale to oczywiście jest zaprzeczeniem zasad dobrego współdziałania i kultury komunikacji. Na szczęście po takim porannym dziś do mnie telefonie godzinę później zadzwonił asystent i bardziej „lekarskim” głosem, rozważnie kulturalnym zapytał o możliwość i szczegóły przejęcia.

Pacjent zwykle trafia zasadniczo na oddział będący „najsłabszym ogniwem”. Z ordynatorem najbardziej elastycznym lub nieumiejącym działać brutalnie. Ktoś mi ostatnio powiedział, gdy łączę funkcję kierującego oddziałem i zarządzającego medycznie szpitalem, „nam można wszystko położyć”. Pojawia się wiele głosów sugerujących pesymistyczną wizję, iż łączenie przez nas, szpitalników, działalności w sektorze publicznym i prywatnym sprawia, iż liczba łóżek – w przypadku wielu specjalistów i osób decyzyjnych na oddziale – powiększona choćby dwu- czy trzykrotnie nie zaspokoi potrzeb działalności. Czy to prawda? Czy można wysnuć taki wniosek? Choć oczywiście nikt z nas nie chciałby naruszenia tego przywileju i od tego się odżegnujemy.

Posunę się o krok dalej. Kiedyś uważałem (i przez cały czas uważam) za korzystne łączenie przez specjalistów funkcji w oddziale oraz poradni przyszpitalnej. Wiąże się to z zapewnieniem ciągłości opieki specjalistycznej, unikaniem przedłużonych pobytów pacjentów. Jest to jednakże związane także z ryzykiem zgłaszania do ambulatorium dużej liczby pacjentów, którzy wymagając hospitacji, będą „podkręcali” tempo na oddziałach i wypełniali je ponad miarę.

Wszystko wymaga sprawnej komunikacji, elastyczności, wrażliwości i dobrej woli. Komunikacji dla wspólnego rozeznawania faktów, gdyż w rzeczywistości codziennej nieraz doświadczamy wyrażania opinii odnośnie do podejmowania decyzji bez wystarczającej znajomości faktów. Elastyczności dla zaopiekowania się nieraz pacjentem „zależnym”, niechcianym, niepasującym do żadnego z typowych oddziałów. Wrażliwości, gdyż ewentualna jej utrata mogłaby odsłaniać brutalność naszych wzajemnych międzylekarskich relacji i bezduszność systemu. I dobrej woli: to od niej zależą bardzo często nasze finalne decyzje, które podejmujemy, czasami zobligowani do przekraczania naszych ograniczeń, w czym możemy być – musimy być tego świadomi – czasami niezrozumiani przez otoczenie, w tym przez najbliższych. choćby Bach nie był zupełnie zrozumiany (polecam: Jo Manton, „Portret Bacha”, Nasza Księgarnia, 1960). A dobra wola gdzieś w nas na pewno jest.

Troska o łóżka szpitalne i ich wykorzystanie wymaga odpowiedzialności – tyle w swej lekarskiej praktyce powinniśmy mieć uprawnień, ile odpowiedzialności. Zasada ta niestety bywa w naszych relacjach międzylekarskich nieraz łamana. Choć to inna historia.

Piszę, stosując pewne skróty i prawdopodobnie uproszczenia – może tekst ten traci wówczas na wyrazistości, ale dzięki temu staram się zachować pewną delikatność przekazu. Proszę mi to wybaczyć. Proszę wybaczyć kolejną irytację. Niestety, choćby dobra wola w każdym z nas wymaga odświeżania... A może – wyrażając jeszcze w porze zimowej – odśnieżania (tak, odśnieżania), choć w tym roku śniegu było jak na lekarstwo.

Tekst opublikowano w Biuletynie Wielkopolskiej Izby Lekarskiej 3/2024.

Idź do oryginalnego materiału