Dlaczego roboty są medyczne, a Robina drogi krytyczne

termedia.pl 2 miesięcy temu
Zdjęcie: iStock


Polska po dołączeniu do Unii Europejskiej w 2004 r., mając kompetentne kadry medyczne oraz innowacyjnych naukowców, zyskała szansę na znaczący rozwój w sektorze medycznym. Czy ją wykorzystaliśmy?



Przy odrobinie dobrej woli decydentów bylibyśmy dzisiaj w czołówce państw posiadających własny przemysł robotów chirurgicznych. Przykładem ambicji i potencjału krajowych naukowców był projekt polskiego robota Robin Heart, realizowany w Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu. Mimo obiecującego początku i rozwoju prototypu o funkcjonalnościach zbliżonych do systemu da Vinci projekt ten napotkał na trudności finansowe i regulacyjne.

Od 2000 r. do tej pory na robota Robin Heart wydaliśmy 5 mln zł, czyli jedną trzecią ceny robota da Vinci. Byłem dumny, mogąc w 2001 r. odpowiedzieć na apel UE o tworzenie robotów w Europie: „Tak, my w Polsce już mamy pomysł i zrealizujemy go”.

Pierwszy grant, który otrzymaliśmy od KBN, wynosił ponad 900 tys. zł. Przez trzy lata udało nam się stworzyć trzy modele, z których jeden był pełnoprawnym robotem, porównywalnym z da Vinci. Niestety, z biegiem czasu coraz trudniej było pozyskać dodatkowe fundusze. Dużym utrudnieniem stało się wprowadzenie zasady, iż każdy projekt wdrożeniowy musi mieć partnera przemysłowego. To adekwatnie oznaczało koniec naszego programu, ponieważ w Polsce nikt nie produkował robotów. W 2009 r., kiedy miałem prototyp z siedmioma stopniami swobody i pierwsze eksperymenty udowadniały jego skuteczność, w Cambridge dwóch ludzi miało drewniany model i założyło start-up. Potem pozyskali miliard euro i do dzisiaj sprzedali 100 maszyn, które wykonały tysiące operacji.

Robin Heart – cdn.?
Roboty Robin Heart 10 lat temu były w awangardzie, miały potencjał wdrożeniowy (zarówno innowacyjny zespół, jak i rozwiązania na poziomie funkcjonalnym). Dzisiaj na rynku robotów medycznych zrobił się tłok. Oprócz da Vinci i Versiusa są roboty chiński, japoński, niemiecki. Koreański Hyundai kupił Boston Dynamics i niebawem przedstawi swoją ofertę, jest Medtronic z robotem Hugo. To firmy zatrudniające tysiące inżynierów robotyków oraz mające doświadczenie w wielu obszarach inżynieryjnych i produkcyjnych.

Obecnie skupiamy się nad robotem do operacji na odległość wykorzystującym AI do zwiększenia bezpieczeństwa, choćby przy znacznym opóźnieniu w transmisji sygnału. Krok po kroku rozszerzamy zakres jego autonomii. Pracujemy nad udoskonaleniem systemów obrazowania i czujników zmysłowych, które przekazują operatorowi informacje, na przykład z urządzenia USG lub poprzez sprzężenie siłowe. AI można rozwijać… za darmo.

Roboty, czyli praca
Przykłady innych państw pokazują, iż z inwestycji w nowoczesne technologie mogą odnieść znaczące korzyści pacjenci, sektor medyczny i gospodarka. Rozwój robotyki nie ogranicza się bowiem do chirurgii, ale może wspierać pracę personelu również w innych obszarach, zwiększając efektywność i poprawiając jakość opieki zdrowotnej. Zastosowanie sztucznej inteligencji w robotach daje nowe możliwości w zakresie autonomii i precyzji zabiegów, co jest najważniejsze w kontekście przyszłości medycyny.

W krajach należących do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) obserwuje się rosnące zatrudnienie w opiece zdrowotnej i społecznej. choćby w USA większość osób pracuje już w usługach medycznych. W niektórych państwach, takich jak Szwecja i Holandia, w tym sektorze jest ponad 15 proc. wszystkich miejsc pracy, a w Norwegii – 20 proc.

Należymy do krajów, w których przez ostatnie niemal dwadzieścia lat nie było znaczących zmian w za-trudnieniu w dziedzinie zdrowia i wsparcia społecznego. Zaledwie 6 proc. pracujących jest związanych z tą branżą. Dlatego Polska jest świetnym terenem do ekspansji robotów. Bez AI i robotów nie damy sobie rady. Robotyzacja – ta w przemyśle i usługach – generalnie „zwalnia ręce”, udostępnia kadry medycynie.

Dlaczego roboty są najważniejsze w chirurgii w Polsce? Ponieważ brakuje młodych chirurgów. jeżeli nie poprawią się warunki pracy i płace, ten problem będzie narastać. Chirurdzy wykonują niesłychanie wymagającą pracę i zasługują na najlepsze dostępne narzędzia, które ułatwiają im przeprowadzanie zabiegów. Praca z robotami chirurgicznymi dostarcza im także dodatkowej satysfakcji w porównaniu z tradycyjnymi metodami chirurgicznymi czy laparoskopią. Mam ogromny szacunek i podziw dla polskich chirurgów, którzy nieustannie dążą do poznawania nowych technologii, doskonalenia swoich umiejętności i niesienia pomocy pacjentom.

Dlaczego roboty są medyczne?
Bo są tworzone na kształt człowieka – jego funkcji. W związku z tym, jeżeli potrzebujemy pomocy, za-miast prosić o nią drugiego człowieka możemy skorzystać z robota, jeżeli chcemy. A kiedy chcemy? Na przykład, gdy trzeba zrobić tysiące zdjęć rentgenowskich i potem poskładać je w trójwymiarowy model. Pracę musiałoby wykonać tysiąc fotografów, a następnie drugie tyle osób robić obliczenia i… generalnie bez sensu. Nauka z tego płynie taka, iż jeżeli potrafimy zrozumieć proces, poznamy zasady, na przykład liczenia, to możemy oddać to zadanie do wykonania mechanizmom, urządzeniom. One zrobią to lepiej, szybciej i bezpieczniej niż my. Czy tak można z medycyną? Medycyna nie jest nauką, jak matematyka czy fizyka. Medycyna wykorzystuje naukę, a w szczególności urządzenia diagnozujące stan tkanek i pracę narzą-dów, by spersonalizować tę wiedzę, czyli skupić na określonym pacjencie. Zawodowe umiejętności lekarzy to podejmowanie decyzji i sposób działania. Czyli ciągle jeszcze jest to sztuka. Mamy wystarczająco wiedzy, by z powodzeniem podróżować samolotem nad dżunglą, ale już przedzieranie się przez nią to umiejętność przewyższająca naszą wiedzę, możliwości algorytmów. To potrafią tylko bardzo doświadczeni podróżnicy. Dlatego dzisiaj roboty jedynie fruwają. A chirurgom pomagają telemanipulatory.

O przyszłości robotów medycznychKiedy pojawią się roboty autonomicznie, samodzielnie wykonujące operacje, przynajmniej w pewnym zakresie, czym są te rehabilitacyjne i socjalne, jak można nauczyć je „czucia”? Na te pytania odpowiada dr hab. Zbigniew Nawrat.
Idź do oryginalnego materiału