Czas (nie) dla rodziców

razemztoba.pl 5 godzin temu

W najbliższą niedzielę po raz kolejny cofniemy zegarki z godziny 3:00 na 2:00. Ot, niby nic wielkiego — jedna godzina w tę czy we w tę, mała korekta w cywilizacyjnym porządku dnia. Dla jednych to dodatkowa godzina snu, dla innych – kłopot z rozkładem jazdy pociągów, synchronizacją systemów komputerowych czy planowaniem zmian w pracy.

O szkodliwości samej zmiany czasu napisano już tony artykułów: iż rozregulowuje rytm biologiczny, zwiększa ryzyko zawałów, pogarsza nastrój, obniża koncentrację. Ale pozostało jeden aspekt, o którym niemal nikt nie mówi — a który dla rodziców małych dzieci jest niczym kubeł zimnej wody wylany o piątej rano.

Bo oto zegarki da się przestawić. Systemy bankowe, komputery, choćby piekarnik w kuchni jakoś sobie poradzą. Ale dziecka już tak łatwo nie „zaktualizujesz”. Małe dziecko ma swój rytm, własny, naturalny, niezależny od ludzkich wymysłów. Kiedy słońce wstaje — wstaje i ono. Kiedy ciało mówi „czas spać” — nie pomoże żaden kalendarz, iż „to jeszcze nie ta godzina”.

Weźmy przykład mojej córki. Punkt 6:30 to jej osobisty budzik wszechświata. Można z nią ustawiać zegarki – codziennie, bez wyjątku. Dla nas to choćby wygodne: zdążymy z porannym mlekiem, przebieraniem i całą logistyką domowego rozruchu. Ale w niedzielę ten mały, naturalny budzik wciąż zadzwoni o swojej porze… tylko iż dla nas będzie to 5:30. I zacznie się klasyczny rodzicielski poranny dramat: świat śpi, a my już nie.

Co gorsza, ta godzina wcześniej przesuwa cały plan dnia. Zamiast spać wieczorem między 19 a 20, dziecko zaczyna przysypiać już po 18. A to dopiero początek błędnego koła – po wcześniejszym zaśnięciu znów wstaje wcześniej, więc my znów jesteśmy zmęczeni, próbujemy „przetrzymać” małego człowieka, który ledwo trzyma oczy otwarte, a on reaguje oczywiście tak, jak każdy z nas by zareagował: płaczem, marudzeniem, rozdrażnieniem.

W teorii zyskujemy godzinę snu. W praktyce – tracimy resztki zdrowego rozsądku.

Rodzicielstwo to i tak nieustanna walka z czasem – z jego brakiem, z jego tempem, z jego nieprzewidywalnością. Ale kiedy do tego wszystkiego dochodzi jeszcze sztuczne manipulowanie zegarkiem, człowiek naprawdę ma ochotę zapytać: po co? Czy naprawdę w 2025 roku musimy wciąż udawać, iż cofnięcie wskazówki o godzinę przyniesie oszczędność energii albo lepsze samopoczucie?

Zmiana czasu to relikt epoki, w której świat próbował ujarzmić naturę. Tyle iż natura – zwłaszcza w wersji jednorocznej, biegającej po domu o świcie – nie uznaje takich kompromisów.

I kiedy w niedzielny poranek wszyscy będą cieszyć się „dodatkową godziną snu”, rodzice małych dzieci zrozumieją jedno: to nie czas zmienia się dla nas. To my, co pół roku, próbujemy dostroić się do zegarka, który już dawno przestał bić w rytmie życia.

Idź do oryginalnego materiału