Katarzyna Przyborska: Co wiemy o jesiennej fali zachorowań na COVID-19? Jakimi danymi dysponuje rząd?
Dr Paweł Grzesiowski: Po oficjalnych publikacjach i wypowiedziach wnioskuję, iż danych w systemie nie ma za wiele. To, co widzimy na stronach ministerialnych, to dane szczątkowe uzyskane przez lekarzy w ramach testów wykonywanych w szpitalach czy w POZ-etach, ale to wierzchołek góry lodowej. Wiemy, iż testów na COVID-19 jest w tej chwili około 15 razy mniej niż było w poprzednich latach. Dziennie przeprowadza się około 3-4 tysięcy testów, kiedyś 80 tysięcy – a i to było za mało i dane były zaniżone.
Wynik będzie odpowiedni do skali kontroli. A z tych, które robimy, ile jest dodatnich?
Ponad 50 proc.! Według naszych wcześniejszych obserwacji już powyżej 10 proc. dodatnich testów wskazuje na rozwiniętą falę epidemiczną. To, co teraz obserwujemy dowodzi, iż zachorowań jest teraz tyle, co w 2021 roku. Potwierdzają to wyniki badań ścieków, które przeprowadza Warszawa oraz badania innych krajów: Danii, Szwecji, Holandii.
Najnowszy wariant wirusa to Kraken?
Jak patrzymy na strukturę wariantów, to sytuacja się zmieniła. Omikron jest tak dziwnym wariantem, iż równocześnie funkcjonują różne jego odmiany. Nie tak jak w poprzednich falach, kiedy po kolei następowały fale wariantów alfa, beta, delta. Teraz mamy równocześnie omikrony Eris, Kraken i Pirola i możemy w czasie jednego sezonie łapać kolejne infekcje, wywołane przez różne warianty wirusa.
Poprzednio było tak, iż uodpornialiśmy się na kolejne warianty i fala opadała. Tym razem, jak rozumiem, jest inaczej?
Dla nas ta sytuacja jest bardzo niekorzystna, ponieważ za falą zachorowań nie idzie fala naturalnej odporności, bo od razu krąży inny wariant, na którego nie ma krzyżowej odporności. Ilość chorych zwiększa się, tworzy się adekwatnie taka niekończąca się spirala zachorowań. Ta fala, z którą mamy do czynienia teraz, zaczęła się w połowie sierpnia. Gdyby była podobna do poprzednich, powinna już się kończyć, ale nic na to nie wskazuje. Cały czas mamy wskaźnik R powyżej 1, czyli fala się nasila.
A co z konsekwencjami? Omikron nie jest śmiertelny, ale ma skutki odłożone w czasie: zaburzenia neurologiczne, zatory…
O tzw. „długim covidzie” – konsekwencjach, zmianach neurologicznych w wyniku zarażenia – mówimy odkąd wirus został odkryty. Na początku powątpiewano w takie konsekwencje, próbowano wmówić, iż ludzie po COVID-19 mają raczej hipochondrię, a potem okazało się, iż mają nadciśnienie, zakrzepicę, iż rośnie ilość nowo rozpoznanej cukrzycy, mamy zaburzenia odporności, w tym chorób autoimmunologicznych, wszystkie te neurologiczne objawy i tak dalej. Więc w tej chwili bardziej boimy się długiego covidu niż ostrych stanów w czasie samej infekcji.
Pojawiają się też nowe rodzaje powikłań po COVID-19?
W tej chwili mam pacjentów, którzy chorowali we wrześniu, którzy jeszcze teraz kaszlą, mają dużo wydzieliny, nie wróciła im do końca sprawność górnych dróg oddechowych. A często to są ludzie, którzy są aktywni zawodowo, sprawni, czasem pracujący głosem. Inni znowu mają problemy jelitowe, miesiącami utrzymujące się biegunki, nie ostre, ale wskazujące na jakiś przewlekły proces zapalny w jelicie. Nie do końca jeszcze wiemy, jak to leczyć.
Czyli nie jest tak, iż jak ktoś przechoruje kolejne warianty, to będzie silniejszy, tylko wręcz przeciwnie – jego organizm będzie coraz bardziej osłabiony?
Wyszła arcyciekawa praca pokazująca, iż ktoś, kto przeszedł Omikron, ma 30 razy większe ryzyko zachorowania na kolejny wariant niż ten, który nie chorował. To by znaczyło, iż wirus zostawia pewien deficyt odpornościowy i złapać kolejny wariant jest łatwiej. Zamiast się uodpornić, stajemy się coraz bardziej podatni. Gdyby to się potwierdziło na większą skalę, to jest to tragedia. Strach myśleć, co będzie za pięć lat.
Może wszyscy będziemy musieli być na rencie, tylko kto będzie płacił składki?
Będziemy chyba musieli obniżyć wiek dojrzałości, żeby dzieci mogły pójść do pracy, bo one jeszcze będą w miarę sprawne. Chociaż jako pediatra obserwuję także wśród dzieci objawy pocovidowe.
To raczej dystopijny scenariusz, do którego lepiej nie dopuścić. Dlaczego w takim razie szczepionka, którą na Zachodzie można szczepić się od początku września, u nas będzie dostępna dopiero po 6 grudnia?
Szczepionki RNA, czyli Pfizer i Moderna, zostały zarejestrowane pierwsza w połowie sierpnia, druga na przełomie sierpnia i września. Obie są już używane, cała Europa szczepi od początku września, z wyjątkiem Polski i Węgier, które wyłamały się jednostronnie z umów na wcześniejsze dostawy.
To znaczy?
Jednostronnie zerwaliśmy umowę na dostawy w ramach mechanizmu europejskiego, wypadliśmy z grupowego zakupu i szczepionek mRNA dla nas nie ma.
Czemu się wyłamaliśmy?
Nie zapłaciliśmy za miliony dawek i nie chcemy za nie zapłacić. Te dawki, które zamówiliśmy w nadmiarze, przeterminowały się, nie wykorzystaliśmy ich. Ale zakładam, iż nie można było tak do końca przewidzieć, ile dawek będzie potrzebnych. Zamawialiśmy te szczepionki w ciemno. Druga rzecz to negocjacje z producentami. Jakoś 25 państw się dogadało, tylko Polska i Węgry nie.
Ale jest Nuvaxovid.
Szczepionka firmy NovaVax, która jest zapowiedziana na 6 grudnia, została zarejestrowana 31 października. Czyli nie można było wcześniej tej szczepionki zamówić, ale można było być przygotowanym, iż jak w październiku będzie zarejestrowana, to w Polsce dostępna będzie 6 listopada. Tymczasem minął kolejny miesiąc. Dlaczego – o to trzeba pytać władze.
Natomiast to jest mało znana szczepionka białkowa, która jest szczepionką bardzo dobrą, ale wiele osób jej nie zna i podejrzewa, iż to gorszy produkt. Wzorcem dla niej jest grypa. Czyli szczepionka z białkiem wirusa i dodatkowo ze wzmacniaczem, tak zwanym adiuwantem. Na pewno warto ją mieć, ale po pierwsze już spóźniliśmy się na tę falę, po drugie tej szczepionki będzie mało, a korzystać z niej ma każdy powyżej 12. roku życia. Jest obawa, iż nie dostaną jej wszystkie osoby, którym ta szczepionka jest szczególnie potrzebna, osoby z grupy ryzyka.
Co wskazuje na brak rzeczywistego zainteresowania sprawą?
Brak organizacji. Nie ma już czegoś takiego jak Narodowy Program Szczepień na COVID, po prostu jest szczepionka. Ktoś ją wrzuci do magazynu, ktoś zamówi do punktu szczepień. Przy okazji warto wspomnieć, iż od 1 grudnia będzie mniej punktów szczepień, bo w komunikacie NFZ-u mamy napisane, iż szczepić będzie tylko POZ i apteki, ale w tej chwili nie ma ani jednej apteki, która ma podpisaną umowę na szczepienia na covid. Przy okazji grypy okazało się, iż procedury zawierania umów są zbyt skomplikowane, i żadnej aptece od 3 tygodni to się nie udało. Ponowna procedura będzie konieczna, żeby apteka mogła być punktem szczepień przeciw COVID-19. Zanim te apteki podpiszą umowy, zanim ten cały proces ruszy, to pewnie będzie koniec grudnia, a potem są święta, nowy rok. I co? Będziemy szczepić w styczniu. Realnie.
W zeszłym roku lekarze zalecali szczepić od razu na covid i grypę. Ale żeby zaszczepić się na grypę, trzeba było mieć receptę uzyskaną od lekarza pierwszego kontaktu. Kłopotliwe. Nie da się prościej?
Organizacja szczepień przeciwgrypowych w tym sezonie jest katastrofą. Niby wprowadzono darmową szczepionkę dla seniorów i dzieci, ale tych szczepionek nie ma. Jak są, to trzeba mieć receptę od lekarza rodzinnego. A dostać się do lekarza rodzinnego bardzo trudno. Trzeba dostać receptę, potem trzeba jeszcze być zdrowym i trzeba jeszcze trafić do apteki, gdzie powinna być szczepionka, ale jej często nie ma. Niby są ulgi, ale skorzystać z nich jest ogromnie trudno. Brakuje dobrych rozwiązań, żeby pacjent mógł wejść do apteki i tam dostać receptę z należną refundacją i od razu zaszczepić się nieodpłatnie. Za ten chaos odpowiada Ministerstwo Zdrowia i NFZ.
Czyli polityka?
Polityka jest taka powiedziałabym… antyszczepionkowa. Nie oszukujmy się.
Kto przetrwa, ten przetrwa?
Trochę to tak wygląda, jakby władze nie sprzeciwiały się doborowi naturalnemu. Kto ma przeżyć to przeżyje, a kto umrze to trudno, widać los tak chciał.
Rozumiem, iż biorą władze pod uwagę wyłącznie tężyznę, a rozumu już nie. Choć ewolucja wiele włożyła wysiłku w rozwój mózgu…
Byłoby to zabawne, gdyby nie było tragiczne właśnie ze względu na te odległe powikłania, bo wiele osób wciąż myśli, iż covid i grypa to takie same choroby, iż parę milionów ludzi poleży trzy dni w łóżku i tyle. Ale tak nie jest, bo z każdym takim sezonem covidowo-grypowym pojawia się nowa fala osób z przewlekłymi dolegliwościami. W krajach, które umieją liczyć koszty łączne, to właśnie decyduje o dofinansowywaniu szczepionek, o programach edukacyjnych. Ludzie niemal potykają się o szczepionki, żeby tylko zaszczepić jak największą część populacji. A u nas odwrotnie, niby się deklaruje, iż szczepionka będzie za darmo, ale promocja tej profilaktyki jest szczątkowa, a dostęp do niej bardzo utrudniony.
Czy zalecałby pan teraz noszenie maseczek w miejscach publicznych?
Tak, uważam, iż w miejscach zatłoczonych, zamkniętych, źle wentylowanych powinniśmy zakładać maseczki. Niekoniecznie w nowoczesnych supermarketach, gdzie są duże przestrzenie i dobra wentylacja, ale w metrze, tramwaju, poczekalniach, placówkach medycznych, powinniśmy o tym myśleć. I zawsze wtedy, kiedy mamy objawy. Chory ma mieć maseczkę, podobnie jak jego opiekun i lekarz.
**
dr med. Paweł Grzesiowski jest ekspertem Naczelnej Rady Lekarskiej ds. zagrożeń epidemicznych.