Tegoroczny Bieszczadzki Rajd „J-elity”pokazał, iż nasze wyprawy w Bieszczady to coś więcej niż wędrówki po połoninach: inspirujące spotkania, taniec, śpiew i odkrywanie mniej znanych zakątków regionu. Szczególnie, iż prawie nie padało!
W czwartkowe popołudnie, 3 października, Cisna przywitała nas siąpiącym i zimnym deszczem. Tym przyjemniej było rozgościć się w ciepłej i przytulnej sali w dobrze nam znanym ośrodku Brzeziniak. Mimo niekorzystnej prognozy pogody na weekend na twarzach przebywających w sali kominkowej widać było wyłącznie euforia z ponownego spotkania kolegów i koleżanek oraz serdeczność przy powitaniu nowych osób. Spotkanie zamieniło się w wesołą imprezę, podczas której ogłoszono, iż sobotnie wyjście w góry jest raczej niemożliwe z powodu pogody, ale za to czeka nas niespodzianka.
Dopiero przy śniadaniu wyjaśniło się, na czym polegała niespodzianka. Otóż przed budynkiem czekał na nas autokar, który miał nas zawieźć w różne nieoczywiste miejsca w Bieszczadach. Podskakując na szalonych serpentynach, autokar najpierw dowiózł nas na spotkanie z żubrami. Choć stały nieco daleko, udało nam się zrobić im kilka ładnych zdjęć.
Spod Zagrody Pokazowej Żubrów w Mucznem ruszyliśmy do pobliskiego Plenerowego Muzeum Wypału Węgla Drzewnego, gdzie przewodnik opowiadał nam fascynujące historie związane z fachem smolarzy. Z ciekawością zaglądaliśmy do retort i oglądaliśmy wystawione tam narzędzia. Oglądanie jednak nie potrwało długo, bo rozpadało się jeszcze bardziej.Wesoły autokar zawiózł nas więc do miejsca, gdzie mogliśmy schronić się przed deszczem – starej, drewnianej cerkwi w stylu bojkowskim w Smolniku, wpisanej na listę UNESCO. Niewielki obiekt urzekł nas szczególnie żyrandolem wykonanym z jelenich rogów. Siedząc w ławeczkach, zamiast kazania, wysłuchaliśmy opowieści o bieszczadzkich świątyniach i wpływach kolejnych rządów na religie i wyznania na południu Polski. Pobudziło nas to do myślenia o skomplikowanej historii regionu. W refleksyjnym nastroju ruszyliśmy do pobliskiego sklepiku po zdrowe pamiątki i przekąski – górskie sery (nie były to oscypki).
Naszym kolejnym przystankiem było nowoczesne Bieszczadzkie Centrum Dziedzictwa Kulturowego, zbudowane na terenie dawnej rafinerii „Fanto”. Choć muzeum jeszcze nie jest w pełni ukończone, jego atrakcje już robią wrażenie. Przy wejściu powitała nas prezentacja 3D, przedstawiająca tradycyjnie ubranych mieszkańców Bieszczad. Stamtąd skierowano nas do całkowicie wyciemnionego pomieszczenia. Była to sala immersyjna, w której oglądaliśmy niesamowity pokaz o Bieszczadach, ich historii, mieszkańcach i przyrodzie. Obrazy migały wszędzie – na ścianach, suficie, podłodze, po sali przemykały postacie ludzi i zwierząt, jechał pociąg, choćby samoloty wzbijały się w powietrze. Całość napędzała klimatyczna elektroniczna muzyka, a co jakiś czas z sufitu opadał dym, potęgując efekt. Zaskakujący, wciągający spektakl pozwolił nam spojrzeć na Bieszczady z zupełnie innej strony i oczarował wszystkich, choćby dzieciaki.
Kolejny postój – w browarze Ursa Major – zachwycił szczególnie dorosłych. Spragnieni ustawili się w kolejce do degustacji piwa i przekąsek, podczas której obejrzeliśmy film o powstaniu tego miejsca, a także filozofii i etyce pracy w browarze. Po wzmocnieniu ciał i umysłów mogliśmy obejść obiekt i kupić pamiątkowe rzemieślnicze piwa, octy, a choćby krówki piwne.
Z lekko podniesionymi nastrojami ruszyliśmy w drogę powrotną, mijając zaporę w Solinie. Po obiedzie i chwili odpoczynku w ośrodku nadszedł czas na imprezę przy wielkim grillu. Przysmaków i napojów nam nie brakowało, a atmosfera występów przy muzyce była tak gorąca, iż deszcz i chłód nie miały szans, by nas schłodzić.
W sobotę, 5 października, zapadła decyzja o wyjściu w góry. Mieliśmy trochę obaw związanych z deszczem i bieszczadzkim błotem, jednak po śniadaniu ruszyliśmy autami na Przełęcz Wyżną, z której skierowaliśmy się w stronę Chatki Puchatka. Chociaż chmury nie chciały się przesunąć, by odsłonić magiczne, jesienne krajobrazy, na które liczyliśmy, sama wędrówka była prawdziwą przyjemnością. Po zejściu w dolinę grupa podzieliła się, bo pojawiła się jeszcze szansa, by przejechać się Bieszczadzką Kolejką Leśną. Część osób ruszyła w stronę wąskotorówki, a mniejsza grupa, która nie miała dość spacerów, postanowiła zeksplorować okolice ośrodka Brzeziniak. Dzień zakończyliśmy ostatnią imprezą, która zamiast grilla, zmieniła się w dyskotekę w stylu lat 90. – bo czemu nie?
Niedziela to czas powrotu i tradycyjny już wypad do Soliny na pstrąga. Niestety niektórzy uczestnicy rajdu mieli przed sobą kawał drogi do domu i nie mogli dołączyć do ostatniego spotkania. Ale niewielkiej grupce udało się zebrać na pożegnalny spacer zaporą i chociaż podejrzeć,po ile jest rybka w miejscowej smażalni.
Bieszczady znów nas zachwyciły – nowe znajomości, śmiech, zabawy i niespodziewane atrakcje sprawiły, iż ten wyjazd był wyjątkowy. Zdecydowanie każda głowa potrzebuje takich chwil wytchnienia. Dzięki za wspólne przeżycia!
Agata Sroczyńska