W tej kwestii nie mam żadnych wątpliwości. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem mordowania dzieci poczętych przy jednoczesnej akceptacji dla – niechby choćby opłacanego z podatków obywateli, w tym moich – wyjaławiania czyli sterylizacji amatorek kopulowania bez żadnych konsekwencji, oczywiście poza kiłą, rzeżączką czy HIV-em. Nie widzę żadnego powodu, aby stać się mimowolnym wspólnikiem kobiet, które w pełni akceptują prawo do życia najgroźniejszych morderców i zwyrodnialców, pozbawiając jednocześnie takiego samego prawa dzieci nienarodzone, całkowicie bezbronne i zdane na łaskę dorosłych.
Nie przekonują mnie również argumenty za stosowaniem prawa do aborcji w wypadku gwałtu lub stwierdzenia przez lekarza nieodwracalnego uszkodzenia płodu. Pojęcie gwałtu w ostatnich kilkudziesięciu latach zostało rozszerzone choćby o wersje „poszkodowanych”, które najpierw zapraszają przypadkowych mężczyzn do swojego mieszkania, częstują alkoholem, a gdy gość uzna, iż jest to oczywiste zaproszenie do seksu, wówczas okazuje się, iż gospodyni miała na myśli tylko wspólne oglądanie znaczków pocztowych. W wypadku potencjalnych uszkodzeń płodu należy pamiętać o lekarzach, którzy zachęcają kobiety do usuwania ciąży albo w oparciu o błędną diagnozę, albo wręcz z powodu świadomego współuczestnictwa w aborcyjnym holocauście. W Polsce dzięki matkom odpornym na presję ze strony lekarzy urodziło się setki zdrowych dzieci, skazywanych wcześniej na okrutną śmierć.
Nasuwa się pytanie, skąd taka determinacja proaborcyjnych demonstrantek spod znaku pioruna, jakoś dziwnie nawiązującego do symbolu SS (Schutzstaffel ), zbrojnego ramienia niemieckich narodowych socjalistów? A propos… Akurat już od czasów hitlerowskiej okupacji polskie kobiety nie miały żadnych przeszkód w usuwaniu płodów, a wręcz były zachęcane do tej formy eksterminacji naszego narodu. Ta sytuacja nie uległa większej zmianie zarówno w czasach żydokomuny felernej (PRL), jak i żydokomuny obecnej, koszernej jak najbardziej. Owszem, przepisy prawa w pewnym stopniu ograniczały i ograniczają przez cały czas całkowitą swobodę w mordowaniu dzieci nienarodzonych ale dostęp do tego rodzaju „terapii” pozostaje praktycznie kwestią zmiennego cennika, zależnego tylko od stopnia restrykcyjności aktualnie obowiązującego prawa oraz postępu technologicznego w tej plugawej branży. W czasach PRL prym wiedli lekarze-zbrodniarze skutecznie realizujący hasło „Sto p… i moskwiczek”, nawiązujące do marki samochodu sowieckiej produkcji. Dzisiaj dostępne są znacznie tańsze ale równie efektywne tabletki poronne, oferowane legalnie choćby 15-latkom bez wiedzy i zgody rodziców, mimo iż ci mają konstytucyjnie zagwarantowane prawo i obowiązek opieki nad swoimi dziećmi do lat 18.
Nie mam żadnych wątpliwości, iż za dążeniem do prawnego usankcjonowania aborcji kryje się nie tylko perfidia samych zabójczyń, podświadomie zdających sobie sprawę z okrucieństwa tego, co robią i chcących podzielić się moralną odpowiedzialnością za swoje czyny ze wszystkimi Polkami i Polakami, także tymi dla których piąte przykazanie „Nie zabijaj” należy do najważniejszych w Dekalogu. Aborcjonistki mają bardziej dalekosiężne plany. Usankcjonowane prawo zabijania dzieci nienarodzonych otwiera bowiem furtkę do sięgania po wsparcie z budżetu państwa, czyli naszego na nie mniej kontrowersyjne zabiegi w rodzaju in vitro. Rozumiem motywacje par małżeńskich mających obiektywne, np. genetyczne problemy z doczekaniem potomstwa, ale to rozwiązanie ma często na celu spełnienie pseudo-macierzyńskich zachcianek wyzwolonych feministek, które wcześniej przesadziły z liczbą skrobanek bądź tabletek poronnych i w normalną ciążę zajść nie mogą. A gdy in vitro nie pomoże, to w odwodzie pozostają jeszcze adopcje, czyli sądowe zabieranie dzieci rodzicom bądź naturalnym opiekunom np. dziadkom tylko dlatego, iż ich miłość do podopiecznych nie idzie w parze z zamożnością, jaką mogą wykazać się tzw. kobiety wyzwolone. Dodajmy – wyzwolone od wszystkiego włącznie z odrobiną rozumu, niezbędną aby przewidzieć wszystkie skutki zabawy w seks bez odpowiedzialności.
Swoją drogą, gdy patrzę na specyficzną „urodę” i ogólną prezencję, połączone z wulgarnym słownictwo (parz zdjęcie powyżej) inspiratorek proaborcyjnych demonstracji, a także wspierających je reprezentantek władzy w rodzaju „ministry od równości”, niejakiej Katarzyny Kotuli z fryzurą a’la „piorun w miotłę strzelił” i wzrostem określanym po staropolsku jako nikczemny, wówczas zastanawiam się czy nie mamy do czynienia z leczeniem własnych kompleksów i skrywaną nienawiścią do kobiet cieszących się większym zainteresowaniem płci przeciwnej z powodów nie tylko wizualnych. Powiem to wprost i za siebie. choćby gdybym był stanu wolnego oraz jeszcze starszy i brzydszy niż w tej chwili to i tak żadnej z prowodyrek aborcyjnego holocaustu nie tknąłbym choćby patykiem.
Wprawdzie wiedźmy zyskały ostatnio potężne i ochoczo nagłaśniane przez media głównego ścieku (zwłaszcza TVN) wsparcie w postaci konstytucyjnego zagwarantowania prawa do aborcji we Francji (tamejsi muzułmanie już zacierają ręce) ale pozostanę wierny deklaracji wyrażonej na początku tego felietonu: zdecydowane NIE dla aborcji w jakiejkolwiek formie, zdecydowane TAK dla finansowanego przez państwo wyjaławiania czyli sterylizacji osób płci żeńskiej zainteresowanych kopulowaniem bez granic.
Henryk Jezierski
Zdjęcia: domeny publiczne
(07.03.2024)