Komentarz dr. Łukasza Jasińskiego, asystenta na Wydziale Ekonomicznym Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie oraz współpracownika Fundacji Instytut Edukacji Ekonomicznej im. Ludwiga von Misesa:
Jednym z elementów systemu rynkowego, który można byłoby wprowadzić w naszym kraju są płatności bezpośrednie. Z ekonomicznego punktu widzenia dają one wiele korzyści. Brak płatnika trzeciej strony (third-party payer), na przykład ubezpieczyciela, naturalnie prowadzi do presji na obniżanie kosztów i cen oraz na poprawę jakości przez dostawców usług medycznych. Kiedy konsument płaci z własnej kieszeni, jest najbardziej „wrażliwy” cenowo. Płatności bezpośrednie są podstawą transakcji dokonywanych na większości rynków i podobnie może być w przypadku ochrony zdrowia. Nie jest to żadne ograniczenie, ale racjonalna konsumpcja świadczeń medycznych. W tym przypadku kluczową kwestią jest systemowa deregulacja działalności dostawców (np. lekarzy czy szpitali), tak aby mogli oni swobodnie podlegać wymogom rynku.
Efektem takich działań nie byłaby wcale drożyzna – ostatnią rzeczą, jaką zrobi dostawca na konkurencyjnym rynku, jest bowiem bezrefleksyjne podniesienie cen. Widać to także w Polsce na rynku stomatologicznym. Około trzech czwartych wydatków na tego typu świadczenia stanowią wydatki prywatne oparte właśnie na płatnościach bezpośrednich. W latach 2006–2018 wskaźnik cen tego typu świadczeń w Polsce mierzony przez Eurostat (Harmonised Index of Consumer Prices – HICP) wzrósł o 62 proc. Jednocześnie mediana płac brutto zwiększyła się o 92 proc. Wniosek jest prosty – tego typu świadczenia stają się coraz łatwiej dostępne dla przeciętnego Kowalskiego.