2261. Prawie jak członek komitetu organizacyjnego peregrynacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 1 tydzień temu
Lubię przeglądać kroniki. Można się z nich wiele dowiedzieć na temat minionych wydarzeń, ważnych dla danej jednostki. Sama przez wiele długich lat prowadziłam różne kroniki. Pamiętam jak już w czwartej klasie włączyłam się w prowadzenie kroniki kolonijnej (właściwie to obozu sportowego) wraz z dziewczynami z gimnazjum. Dzieliło nas kilka lat różnicy, nie przeszkadzało nam to jednak w prowadzeniu zapisków z naszej obozowej codzienności. Potem, gdzieś od szóstej klasy podstawówki do końca gimnazjum prowadziłam z koleżanką z klasy kronikę szkolną. Ja układałam zdania, a ona je zapisywała. Najczęściej w przerwie pomiędzy lekcjami, a treningami. Było z tym nieco pracy, ale mnie się podobało. Potem moja oficjalna działalność kronikarska zamarła, ale i tak pisałam dla siebie notatki z różnych wydarzeń, czy to w mieście, czy to sportowych, uczelnianych, czy też parafialnych, w których brałam udział. Myślę, iż też blog jest taką ciekawą formą kronikarską, do której może adekwatnie w dowolnej chwili powrócić i autor, i jego czytelnik. O ile oczywiście będzie otwarty i nie zostanie usunięty. Wreszcie przez lata prowadziłam parafialną kronikę, co dawało mi wiele euforii i satysfakcji. I poczucia bycia nie "przez przypadek", ale "po coś". Dlaczego teraz jej nie prowadzę (ani nikt inny - wiem z wiarygodnego źródła)? To pytanie nie do mnie, ale do aktualnego proboszcza mojej parafii.
Dlatego aż mi się oczy zaświeciły, kiedy na stole w jadalni jednej z parafii mojej diecezji zobaczyłam leżącą kronikę. Jej aktualny administrator (to taki jakby okres próbny przed przyjęciem funkcji probostwa) Ksiądz z Gitarą znalazł ją przy okazji szukania czegoś tam i przyniósł w bardziej widoczne miejsce. choćby powiedział, iż mogę sobie ją obejrzeć, jak chcę. Chciałam, ale bałam się, iż jeden niezamierzony ruch, wywołany atetozą, i piękne kartki z zapiskami z przeszłości mogłyby zostać bezpowrotnie zniszczone. Właśnie tego najbardziej nie lubię w moim schorzeniu - tych mimowolnych odruchów, nad którymi nie sposób zapanować. Ale przecież zawsze mogło być gorzej, więc nie mam prawa narzekać. Ksiądz kręcił się po kuchni, robiąc dwie herbaty*, bo jednak było zimno, a ja stałam bezradnie nad stołem ze wzruszeniem wpatrując się w piękną, złotą oprawę. Z tego, co powiedział mi kapłan, to została ona wykonana specjalnie na peregrynację obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, która miała miejsce w 1980 roku, jeszcze w momencie, kiedy większość parafii należała do archidiecezji częstochowskiej.
W pewnym momencie do jadalni wszedł poprzedni proboszcz, który jest już na emeryturze, i zobaczył, iż stoję nad bezcennym skarbem. Ucieszyłam się z jego przyjścia, bo właśnie przywiozłam mu obiecane znaczki ze świętymi Carlem Acutisem i Pier Giorgiem Frassati, prosto z Watykanu. Też zachęcał mnie do obejrzenia kroniki, ale ja dalej miałam obawy. W końcu ksiądz przyniósł herbatę (zapamiętał, żeby nie lać mi wody do pełna bo wyleję), a widząc moje wahanie co do kroniki, po prostu usiadł po jednej stronie, po drugiej siadł proboszcz-senior, i Ksiądz z Gitarą zaczął sam z siebie przerzucać kolejne strony, które przyciągały mnie niczym magnez. W mojej głowie pojawiało się tysiące pytań, odpowiedzi na większość z nich potrafił udzielić mi proboszcz-senior. A reszty się dowiem prawdopodobnie po śmierci. W kronice jest jednak bardzo dużo pustych stron, więc...
Jak wiecie z poprzednich wpisów, w sierpniu w naszej diecezji (tym razem sosnowieckiej) rozpoczęła się ponowna peregrynacja obrazu. Ma on zawitać do wszystkich kościołów i ważniejszych ośrodków religijnych na jej terenie. Szczególnie uroczyście ma się to odbywać w kościołach dekanalnych, w których biskup ma przewodniczyć specjalnym nabożeństwom. A parafia Księdza z Gitarą jest siedzibą dekanatu, w dodatku to kościół jubileuszowy, więc i tam wydarzenie będzie miało szczególny, trzydniowy charakter. I proboszcz-senior (który zna mnie zaledwie od kilkunastu dni), ni z gruszki, ni z pietruszki, wyskoczył z propozycją, iż w sumie to mogłabym się włączyć w przygotowania i oprawę tego wszystkiego. Ksiądz z Gitarą nie protestował, tylko z rozbawieniem przyznał, iż wcale go nie zdziwi to, jak przez te trzy dni będę się przez godzinę tłuc autobusem "po całym bożym świecie" w pogodę i niepogodę, aby tylko być. Tym bardziej, iż kiedy obraz był w moim dekanacie, to ja akurat byłam na kanonizacji w Watykanie, więc nie za bardzo miałam jak w nim uczestniczyć. I tak mimochodem dodał, iż w zasadzie to przydałoby się, aby ktoś zrobił jakąś sensowną notatkę z tego wydarzenia.
Trochę niepewnie na nich popatrzyłam, bo przecież kim ja dla nich jestem? Co najwyżej przybłędą z oddalonego o godzinę drogi autobusem. Proboszcz-senior dopiero co mnie poznał, a już obdarzył mnie niewyobrażalną sympatią i zaufaniem. O Księdzu z Gitarą nie wspominając. Co prawda był moim katechetą, ale kiedy to było. Obiecał znaleźć sekretarza, który będzie notował moje pomysły. Przez przypadek wracam do jednej z tych czynności, które naprawdę lubiłam. Ostatnio pisałam, iż Bóg zawsze daje nam piękne prezenty. choćby o ile wcześniej coś zabiera. Czyżby to był kolejny "Boży" piękny prezent urodzinowy? I tak sobie myślę, iż choćby kiedy wszyscy o nas zapomną, nie znajdą dla nas czasu, zwykłych pięciu minut, to On jeden zawsze będzie o nas pamiętać, o tym, iż pojawiliśmy się na tym świecie i obdarzy nas w niezwykły sposób. Tak, iż my sami choćby nie będziemy się tego spodziewać. Musimy tylko chcieć dostrzec te Jego niezwykłe dary dawane nam za pośrednictwem innych ludzi i znaków na niebie i ziemi.
Wiecie co, coraz częściej chce mi się płakać. Bo jak to jest, iż jedni zabierają to, w czym jesteś dobry, czym zajmowałeś się przez lata. Teraz w mojej parafii kronika kurzy się gdzieś w Oratorium. Chyba, iż proboszcz sam ją prowadzi. Ale zawsze mi się wydawało, iż do pisania sprawozdań z wydarzeń potrzebny jest nie tyle talent, ile zaangażowanie, pomysł i pasja, a nie święcenia kapłańskie. Zabrał mi kronikę, odebrał możliwość udzielania się w scholi na tym poziomie co dotychczas, zamknął Oratorium. I cynicznie mówi, iż "nie udzielam się wystarczająco udzielam"... Błędne koło... Ale jak to raz powiedział mi Ksiądz Niosący Światło: "Wiesz Lolku, Jezus też przyszedł do swoich, a swoi go nie przyjęli" - ot, takie pocieszenie. A drudzy, choćby o ile do końca nie wierzą w drzemiący we mnie potencjał, w to, iż jestem w stanie coś zdziałać, to przynajmniej dają szansę na wykazanie się. Nie widzą 100% problemu, ale kogoś, kto chce coś robić, mimo wszystko. I tacy ludzie będą błogosławieni, bo nie widzieli, a uwierzyli. A ja mam poczucie, iż jednak jestem po coś potrzebna. Postaram się wywiązać z powierzonego mi zadania najlepiej, jak tylko będę mogła. Mam nadzieję, iż nikogo nie zawiodę...
Wiem, iż w mojej parafii też będzie ten obraz. I iż choćby gdybym zaoferowała pomoc, to przeszłoby to bez echa. Dlatego jakoś tak wyjątkowo cieszę się na to, co już niebawem będzie się działo w parafii Księdza z Gitarą.
Ej, a tak w ogóle to myślicie, iż jako kronikarz chociaż przez chwilę mogę poczuć się jako członek komitetu organizacyjnego?

* proboszcz najzwyczajniej w świecie obsługujący kogoś... Myślę, iż mój nie zdobyłby się na taki gest, przecież on choćby zamknął Oratorium na cztery spusty, coś co według reguły zgromadzenia ma służyć młodzieży... Brak słów
Idź do oryginalnego materiału