Lubię przeglądać kroniki. Można się z nich wiele dowiedzieć na temat minionych wydarzeń, ważnych dla danej jednostki. Sama przez wiele długich lat prowadziłam różne kroniki. Pamiętam jak już w czwartej klasie włączyłam się w prowadzenie kroniki kolonijnej (właściwie to obozu sportowego) wraz z dziewczynami z gimnazjum. Dzieliło nas kilka lat różnicy, nie przeszkadzało nam to jednak w prowadzeniu zapisków z naszej obozowej codzienności. Potem, gdzieś od szóstej klasy podstawówki do końca gimnazjum prowadziłam z koleżanką z klasy kronikę szkolną. Ja układałam zdania, a ona je zapisywała. Najczęściej w przerwie pomiędzy lekcjami, a treningami. Było z tym nieco pracy, ale mnie się podobało. Potem moja oficjalna działalność kronikarska zamarła, ale i tak pisałam dla siebie notatki z różnych wydarzeń, czy to w mieście, czy to sportowych, uczelnianych, czy też parafialnych, w których brałam udział. Myślę, iż też blog jest taką ciekawą formą kronikarską, do której może adekwatnie w dowolnej chwili powrócić i autor, i jego czytelnik. O ile oczywiście będzie otwarty i nie zostanie usunięty. Wreszcie przez lata prowadziłam parafialną kronikę, co dawało mi wiele euforii i satysfakcji. I poczucia bycia nie "przez przypadek", ale "po coś". Dlaczego teraz jej nie prowadzę (ani nikt inny - wiem z wiarygodnego źródła)? To pytanie nie do mnie, ale do aktualnego proboszcza mojej parafii.
Dlatego aż mi się oczy zaświeciły, kiedy na stole w jadalni jednej z parafii mojej diecezji zobaczyłam leżącą kronikę. Jej aktualny administrator (to taki jakby okres próbny przed przyjęciem funkcji probostwa) Ksiądz z Gitarą znalazł ją przy okazji szukania czegoś tam i przyniósł w bardziej widoczne miejsce. choćby powiedział, iż mogę sobie ją obejrzeć, jak chcę. Chciałam, ale bałam się, iż jeden niezamierzony ruch, wywołany atetozą, i piękne kartki z zapiskami z przeszłości mogłyby zostać bezpowrotnie zniszczone. Właśnie tego najbardziej nie lubię w moim schorzeniu - tych mimowolnych odruchów, nad którymi nie sposób zapanować. Ale przecież zawsze mogło być gorzej, więc nie mam prawa narzekać. Ksiądz kręcił się po kuchni, robiąc dwie herbaty*, bo jednak było zimno, a ja stałam bezradnie nad stołem ze wzruszeniem wpatrując się w piękną, złotą oprawę. Z tego, co powiedział mi kapłan, to została ona wykonana specjalnie na peregrynację obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, która miała miejsce w 1980 roku, jeszcze w momencie, kiedy większość parafii należała do archidiecezji częstochowskiej.
Jak wiecie z poprzednich wpisów, w sierpniu w naszej diecezji (tym razem sosnowieckiej) rozpoczęła się ponowna peregrynacja obrazu. Ma on zawitać do wszystkich kościołów i ważniejszych ośrodków religijnych na jej terenie. Szczególnie uroczyście ma się to odbywać w kościołach dekanalnych, w których biskup ma przewodniczyć specjalnym nabożeństwom. A parafia Księdza z Gitarą jest siedzibą dekanatu, w dodatku to kościół jubileuszowy, więc i tam wydarzenie będzie miało szczególny, trzydniowy charakter. I proboszcz-senior (który zna mnie zaledwie od kilkunastu dni), ni z gruszki, ni z pietruszki, wyskoczył z propozycją, iż w sumie to mogłabym się włączyć w przygotowania i oprawę tego wszystkiego. Ksiądz z Gitarą nie protestował, tylko z rozbawieniem przyznał, iż wcale go nie zdziwi to, jak przez te trzy dni będę się przez godzinę tłuc autobusem "po całym bożym świecie" w pogodę i niepogodę, aby tylko być. Tym bardziej, iż kiedy obraz był w moim dekanacie, to ja akurat byłam na kanonizacji w Watykanie, więc nie za bardzo miałam jak w nim uczestniczyć. I tak mimochodem dodał, iż w zasadzie to przydałoby się, aby ktoś zrobił jakąś sensowną notatkę z tego wydarzenia.
Trochę niepewnie na nich popatrzyłam, bo przecież kim ja dla nich jestem? Co najwyżej przybłędą z oddalonego o godzinę drogi autobusem. Proboszcz-senior dopiero co mnie poznał, a już obdarzył mnie niewyobrażalną sympatią i zaufaniem. O Księdzu z Gitarą nie wspominając. Co prawda był moim katechetą, ale kiedy to było. Obiecał znaleźć sekretarza, który będzie notował moje pomysły. Przez przypadek wracam do jednej z tych czynności, które naprawdę lubiłam. Ostatnio pisałam, iż Bóg zawsze daje nam piękne prezenty. choćby o ile wcześniej coś zabiera. Czyżby to był kolejny "Boży" piękny prezent urodzinowy? I tak sobie myślę, iż choćby kiedy wszyscy o nas zapomną, nie znajdą dla nas czasu, zwykłych pięciu minut, to On jeden zawsze będzie o nas pamiętać, o tym, iż pojawiliśmy się na tym świecie i obdarzy nas w niezwykły sposób. Tak, iż my sami choćby nie będziemy się tego spodziewać. Musimy tylko chcieć dostrzec te Jego niezwykłe dary dawane nam za pośrednictwem innych ludzi i znaków na niebie i ziemi.
Wiecie co, coraz częściej chce mi się płakać. Bo jak to jest, iż jedni zabierają to, w czym jesteś dobry, czym zajmowałeś się przez lata. Teraz w mojej parafii kronika kurzy się gdzieś w Oratorium. Chyba, iż proboszcz sam ją prowadzi. Ale zawsze mi się wydawało, iż do pisania sprawozdań z wydarzeń potrzebny jest nie tyle talent, ile zaangażowanie, pomysł i pasja, a nie święcenia kapłańskie. Zabrał mi kronikę, odebrał możliwość udzielania się w scholi na tym poziomie co dotychczas, zamknął Oratorium. I cynicznie mówi, iż "nie udzielam się wystarczająco udzielam"... Błędne koło... Ale jak to raz powiedział mi Ksiądz Niosący Światło: "Wiesz Lolku, Jezus też przyszedł do swoich, a swoi go nie przyjęli" - ot, takie pocieszenie. A drudzy, choćby o ile do końca nie wierzą w drzemiący we mnie potencjał, w to, iż jestem w stanie coś zdziałać, to przynajmniej dają szansę na wykazanie się. Nie widzą 100% problemu, ale kogoś, kto chce coś robić, mimo wszystko. I tacy ludzie będą błogosławieni, bo nie widzieli, a uwierzyli. A ja mam poczucie, iż jednak jestem po coś potrzebna. Postaram się wywiązać z powierzonego mi zadania najlepiej, jak tylko będę mogła. Mam nadzieję, iż nikogo nie zawiodę...
Wiem, iż w mojej parafii też będzie ten obraz. I iż choćby gdybym zaoferowała pomoc, to przeszłoby to bez echa. Dlatego jakoś tak wyjątkowo cieszę się na to, co już niebawem będzie się działo w parafii Księdza z Gitarą.
Ej, a tak w ogóle to myślicie, iż jako kronikarz chociaż przez chwilę mogę poczuć się jako członek komitetu organizacyjnego?
* proboszcz najzwyczajniej w świecie obsługujący kogoś... Myślę, iż mój nie zdobyłby się na taki gest, przecież on choćby zamknął Oratorium na cztery spusty, coś co według reguły zgromadzenia ma służyć młodzieży... Brak słów