2261. Bibliotekarstwo czy katechetyka?

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 2 dni temu
Witajcie,
dziękuję Wam za słowa uznania skierowane w stronę wykonanej przeze mnie kartki z okazji instalacji mojego byłego katechety na urząd proboszcza. Szczerze powiedziawszy - z niektórych moich prac jestem bardziej zadowolona. Tutaj posypały się proporcje w stosunku do oryginału i wyszło jak wyszło. Z drugiej strony - wieczór wcześniej tak się źle czułam, iż robiłam ją na kolanie, mając kawałek deski za blat stołu. Tak więc mogło być lepiej, ale równocześnie - i gorzej. Wyszło jak wyszło, może nie idealnie, ale najlepiej w tamtym momencie jak mogło być. Obdarowanemu się spodobało, co też bardzo mnie cieszy. Powiedział mi to po porannej Mszy, a potem zaprosił na śniadanie na plebanię, bo uznał, iż padnę mu wracając do domu kolejną godzinę autobusem, a potem pewnie idąc od razu do pracy. Co prawda miał mi wysłać SMS-a z podziękowaniem, ale jakoś w ostateczności wyleciało mi to z głowy.
Niedawno mieliśmy spotkanie formacyjne w Oratorium w S-cu, na którym ksiądz Jack nakreślił plan naszego działania. Padła propozycja utworzenia oratoryjnej biblioteki z książkami dla dzieci korzystających z zajęć w placówce. Z jednej strony dobrze, bo stan czytelnictwa w naszym kraju leci na łeb, na szyję, ale z drugiej strony - zastanawia mnie, kto z niej będzie korzystał oprócz nas, animatorów, w ramach zajęć sobotnich i w tygodniu. Mimo to zgłosiłam się na ochotnika do pomocy w jej uporządkowaniu, a nade wszystko, w wypożyczaniu pozycji, kiedy już się znajdą. choćby przeleciał mi po łbie pomysł, czy nie pójść by na studia, ale już podyplomowe, z bibliotekarstwa. Są na UŚiu, tylko 1,5 roku. Fakt, iż płatne, ale chyba już mi się nie chce iść na kolejne 3 lata licencjatu. Tym bardziej, iż od tego roku zaczęłam pracę na szkolnej świetlicy, co przy połączeniu z popołudniami na świetlicy środowiskowej może nieźle dać mi w kość. Nie wiem, to na razie początek mojej przygody z tym wszystkim, ale już wiem, iż gdybym nie wyrabiała, albo coś, to rezygnuję z świetlicy środowiskowej, ponieważ szkołę mam na miejscu, a do świetlicy muszę dojeżdżać.
Ale w głębi duszy, zastanawia mnie, czy taka podyplomówka ma sens. Już dosyć zainwestowałam w nasze parafialne Oratorium czasu, energii, pieniędzy tylko po to, aby usłyszeć od mojego obecnego proboszcza, iż nie udzielam się wystarczająco w parafii... Noszszsz... udzielałam się na tyle, na ile mogłam. Ale zrobiło mi się wtedy przykro, nie powiem, iż nie. Kto mi da gwarancję, iż teraz tak nie będzie. Nie, wiem, iż ksiądz Jack mi tego na pewno nie powie. Ale on nie będzie wiecznie na tej parafii (na naszej był zaledwie rok). A nikt mi nie da gwarancji, iż na jego miejsce nie przyjdzie ktoś o mentalności mojego proboszcza. No i po co się starać, edukować, poszerzać wiedzę? Takie postępowanie skutecznie do tego zniechęca.
Padła też propozycja 45-minutowych kościelnych katechez. No bo, jak pewnie wiecie, ministerstwo obcięło od tego roku jedną godzinę religii w szkołach. Ta jedna ucięta godzina miałaby się odbywać w pomieszczeniach Oratorium dla klas 7 i 8, czyli młodzieży przygotowującej się do sakramentu bierzmowania. Nie wiadomo co z tego wyjdzie, bo jest to projekt pilotażowy, ale będą próbować. I tutaj znowu ksiądz poprosił o pomoc starszych animatorów. Ech, przygotowanie pedagogiczne mam, wiadomości z religii jakieś też, od roku pomagam w przygotowaniach kandydatów do bierzmowania na podstawie autorskiego scenariusza w parafii Księdza Niosącego Światło. Może więc jakoś dałabym radę wspomóc tą inicjatywę. Tylko z czasem tak trochę kiepsko. Tym bardziej, iż środowe wieczory to jedyny termin, kiedy mogę iść na trening. Dlatego nie powiedziałam ani tak, ani nie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Być może nic, i też nic się nie stanie. Ale myślę, iż może to też być bardzo piękną i wspaniałą przygodą. I do tego bezcennym doświadczeniem pedagogicznym...
Idź do oryginalnego materiału