Chyba nigdy nie wbiegałam po szkolnych schodach tak szybko, jak wtedy. Tego jednego jedynego dnia pierwszy raz szczerze żałowałam, iż salka katechetyczna jest na ostatnim piętrze budynku szkolnego. Kiedy pokonałam ostatni stopień byłam zadowolona. Akurat była przerwa, ale wiedziałam, iż Ksiądz jest w środku. On rzadko kiedy schodzi do pokoju nauczycielskiego. Zwłaszcza teraz. Spokojnie weszłam przez uchylone drzwi do salki i spojrzałam w stronę pochylonego nad zeszytem kapłana próbując sobie przypomnieć, z którą klasą mógł mieć zajęcia. Czyżby słynna 8a? Zdania napisane na zielonej tablicy nic mi nie mówiły.
Ksiądz zakaszlał, wyprostował się i jego wzrok padł na mnie. Nieco zaskoczony rzucił pytanie, czy długo już tak stoję, a przy okazji stwierdził, iż weszłam tak cichutko, iż choćby nie zauważył kiedy. W zasadzie to tylko chciałam się go zapytać co tak adekwatnie wykorzystał z moich życzeń w swoim kazaniu do współksięży.
Kiedy kilka dni wcześniej szliśmy w stronę bazyliki i atmosfera była już gęsta z powodu jego prób przekonania mnie do wyjazdu na obóz, nagle zmienił temat pytając mnie, czy wiem jakie jest w czwartek wspomnienie. Nie miałam żadnego pojęcia. Poinformował mnie, iż Jezusa Chrystusa Najwyższego i Wieczystego Kapłana. I iż poproszono go o powiedzenie kazania w jakiejś diecezjalnej Mszy dla księży. I iż on by z miłą chęcią zacytował kilka moich przemyśleń, które napisałam mu w ramach życzeń z okazji ostatnich rocznicy święceń kapłańskich. No, to wymyślił... Tym bardziej, iż nie napisałam mu nic takiego odkrywczego. Ot, zwykłe życzenia. Np. żeby w kazaniach nie zapominał o dwóch składowych: moratorium i oratorium, bo bez tego wyjdzie mu krematorium. I takie tam... choćby nie przewidywałam, iż mu się to może jakoś specjalnie spodobać. Bardziej chodziło mi o to, by chociaż na chwilę zrobiło mu się miło. Ale żeby od razu cytować mnie w swoim kazaniu, które prawdopodobnie było na wysokim poziomie. Takiego zwykłego człowieka... Przecież ja mu choćby do pięt nie się dorastam w wierze i w wiedzy.
Ksiądz trochę wtedy ubolewał, iż jest to Msza tylko dla księży, bo akurat mnie by na nią zabrał. Może i byłoby mi szkoda, iż nie mogę na niej być, gdyby nie to, iż w tym czasie miałam ostatnie w tym roku spotkanie w ramach grupy w Duszpasterstwie Akademickim. Ostatnia Msza święta, na której ksiądz Kris dziękował nam za całoroczne zaangażowanie oraz uczestnictwo we spotkaniach formacyjnych. Ostatnie w tym roku zdjęcie na tle auli Wydziału Teologicznego.

A potem poszliśmy na pizzerii już na luzie podsumować cały rok funkcjonowania naszej grupy. Takie ogólne zakończenie roku formacyjnego dla całego duszpasterstwa czekał nas w niedzielę, ale tradycją jest, iż każda z gałęzi duszpasterstwa ma swoje spotkanie w tygodniu poprzedzającym to wydarzenie.

Niby byłam ciałem na tym spotkaniu, ale myślami i ciałem z Księdzem Niosącym Światło, który już dawno wygłosił swoje kazanie. choćby sobie pomyślałam, iż chyba wolałabym nie wiedzieć o tym jego pomyśle. Przecież i tak bym się nie dowiedziała. Teoretycznie mogłam mu wysłać SMSa z pytaniem, jak mu poszło, ale nie chciałam też przeginać.
Ale w piątek i tak byłam na praktykach w szkole, to przy okazji mogłam do niego podskoczyć w przerwie między jedną a drugą lekcją. Podobno wykorzystał fragment o naszych ciałach jako żywym tabernakulum przechowującym Najświętszy Sakrament po przystąpieniu do Stołu Pańskiego, o tym, iż kapłan powinien za każdym Przeistoczeniem coraz bardziej wzruszać się tym, iż ma przywilej tego dokonać oraz, iż o ile my sami jesteśmy poprzez życie sakramentalne Świątynią Boga, to tak naprawdę nikt nie walczy z drugim człowiekiem, ale z samym Bogiem, który w nas mieszka. I przyznał, iż to jest naprawdę mocne i daje do myślenia. Słuchałam go zmazując tablicę, aby się nie rozpłakać. I wtedy z tyłu mojej głowy pojawiła mi się dosyć egoistyczna myśl: o kurcze, on mnie chyba lubi. Tak sobie przeanalizowałam ostatni miesiąc. Te nabożeństwa majowe, na które pozwolił mi przynosić wydrukowane z internetu teksty rozważań. Ta wizyta w szpitalu, gdzie wcale nie musiał do mnie przychodzić, bo przecież nic by się nie stało, gdyby tego nie zrobił. To bierzmowanie, gdzie wszystko poszło jeszcze lepiej, niż myśmy zakładali. To spotkanie w kuchni na plebanii z okazji jego 21-rocznicy święceń kapłańskich i zwyczajna rozmowa. Ta pielgrzymka Prowincji Południowej "Wiary i Światło" do Rychwałdu, gdzie zamiast zdenerwować się moją obecnością, to wręcz przedstawiał mnie jako "moja parafianka". To kombinowanie, abym jechała na obóz. A Lednica? Może nie do końca wyszła tak, jakbyśmy tego chcieli, ale chyba nigdy nie współpracowaliśmy z księdzem, tak jak podczas niej. O dopingowaniu mnie na studiach nie wspomnę. A teraz jeszcze zamiast cytować w swoim kazaniu jakiś wielkich świętych i Doktorów Kościoła, wolał powołać się na zwyczajnego człowieka... Może to być za dużo, jak na jednego zwyczajnego człowieka? Może. Zwłaszcza, kiedy pomyślałam sobie, jak wyglądały moje ostatnie lata w mojej parafii. Przepaść...
Pomyślałam o księdzu Wojtku. To bez wątpienia ten sam typ osobowości - wychodzącej na peryferia Kościoła, do tych, którzy są ubodzy, biedni, chorzy, bezdomni, opuszczeni, kalecy. Do tych, których raczej odrzuca społeczeństwo. Typ, który wysłucha, ale nie oceni (a na pewno nie jawnie). Który upomni, ale nie pamięta zbyt długo złego. Który powie w konfesjonale coś krótkiego, ale wywołującego efekt "wow". Który nie mówi długich kazań, ale takie, które zapadają w pamięć i w serce. Który zamiast się złościć - rozmawia. Który przyjmuje też inne racje i inny punkt widzenia niż jego. Który nie tylko sam buduje łączące mosty, zamiast dzielących murów, ale swoją postawą uczy tego innych. Który wie, iż kiedyś Bóg zada mu pytanie: co zrobiłeś, aby przybliżyć ludzi do mnie? A co zrobiłeś dla tego i tego... Naprawdę, chciało mi się płakać na samą myśl.
Ale nie mogłam się rozpłakać. Nie przy księdzu, nie w klasie, nie w tym momencie. Powiedziałam mu tylko, iż cieszę się z tego, iż spotkanie i kazanie mu się udało. A iż przerwa powoli dobiegała końca to zbiegłam na dół na świetlicę. adekwatnie to tylko na chwilę, bo lada moment kończyłam dniówkę na praktykach. Do domu wracałam na nogach. I chyba tylko z tego powodu pozwoliłam sobie samej popłakać.