2203. Każdy z nas powinien patrzeć i iść zawsze w górę

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 23 godzin temu
Tegorocznego spotkania młodych na Polach Lednickich nie mogłam się doczekać jak chyba żadnego dotąd. O tym, iż jego głównym bohaterem będzie błogosławiony Pier Giorgio Frassati wiedziałam od roku, a konkretniej od świętowania 100-lecia istnienia Towarzystwa Ciemnych Typów. Nie mogłam jednak tego rozpowiadać, choćby Księdzu Niosącego Światło, dopóki nie zostało to oficjalnie ogłoszone. Co nie oznacza, iż się nie cieszyłam. Bo cieszyłam się bardzo. A kiedy na jednym ze spotkań duszpasterstwa ksiądz Kris powiedział, iż leci do Turynu po trumnę z ciałem przyszłego świętego... Im bliżej było wyjazdu tym bardziej nie mogłam się go doczekać. Tym bardziej, iż cały program zapowiadał się ciekawie i różnorodnie.
Już od początku roku Ksiądz Niosący Światło zdradził mi, iż nie wyobraża sobie tego, iż mu nie pomogę i w tym roku w organizacji wyjazdu. Od razu mi przyszło wtedy do głowy, iż dobrze by było wziąć na tej wyjazd jak najwięcej tegorocznych bierzmowanych, którym patronuje ten włoski jeszcze błogosławiony. Ksiądz dosyć sceptycznie powiedział, iż można spróbować. Z drugiej strony zastanawiałam się, czy on sam da radę jechać. Przez ostatnie lata robił to rzutem na taśmę, teraz też mogło coś się przydarzyć. Co prawda w szpitalu wylądowaliśmy mniej więcej w tym samym czasie (on planowo, ja nie) i w tym samym czasie (prawie) opuściliśmy go, ale na dobrą sprawę Ksiądz Niosący Światło mógł trafić znowu do niego w każdej chwili. Zważając na to, iż towarzyszący mu zawsze ksiądz Gremlin miał wtedy egzaminy ze studentami zaocznymi i nie mógł jechać, to mogłoby być ciekawie. Na szczęście Ksiądz Niosący Światło czuł się na tyle dobrze, iż był w stanie jechać. Osobiście sprawdziłam to w piątek, kiedy po Mszy świętej poszłam zanieść mu listę z nazwiskami osób biorących udział w wyjeździe z naszego dekanatu.
Wyjazd zaplanowany był o północy z piątku na sobotę. adekwatnie wszyscy oprócz księdza byli na czas. Ale to pięciominutowe spóźnienie mogę mu wybaczyć. W tym czasie zdążyłam sprawdzić listę obecności. Prawda jest taka, iż 4/5 to osoby, które w tym roku przyjęły sakrament bierzmowania. Nie pojechali wszyscy, ale i ja, i ksiądz byliśmy zaskoczeni tą liczbą. Po dotarciu księdza odmówiliśmy modlitwę i ruszyliśmy w kilkugodzinną drogę. Po drodze była jedna dłuższa przerwa, aby każdy mógł na spokojnie skorzystać z ubikacji. Niby wszystko było dobrze, ale już widziałam, iż ksiądz już jest jakiś dziwny. Szepnęłam mu, czy wszystko w porządku, kiwnął mi, iż tak. Potem już zasnął, co z jednej strony mnie ucieszyło, ale z drugiej i tak czułam, iż coś jest nie tak. Pocieszające dla mnie było to, iż w autokarze było w miarę cicho, dzięki temu nic mu nie przeszkadzało.
Na miejsce dojechaliśmy około godziny 6 rano. Na parkingu dołączyła do nas jeszcze jedna grupa z DG i pod jedną flagą z charakterystyczną rybą zmierzaliśmy na Pola Lednickie. Ponownie jak w poprzednich latach, także i teraz byliśmy jednymi z pierwszych grup. Dawało nam to szansę na dostanie się do jednego z pierwszych sektorów. Bramki otwierane są jednak dopiero o godzinie 8:00, musieliśmy więc czekać około godziny. Miałam czas na spokojną rozmowę z Dorcią i Robciem, u których rok temu byłam na ślubie. Oczywiście to nie jest tak, iż przez rok z nimi nie rozmawiałam, ale jakoś trzeba było zająć czas. Kątem oka obserwowałam naszą grupę, aby odciążyć księdza. On też oczywiście doglądał wszystkich, choćby próbował żartować z księdzem z drugiej grupy. Ale ja wiedziałam, iż znowu bolała go głowa. Ja tylko miałam nadzieję, iż wziął sobie swoje leki przeciwbólowe. Ja niby też coś miałam, ale wiem, iż moje prędzej by mu zaszkodziły niż pomogły. Teoretycznie medycy powinni też coś mieć. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Grupowe o 6 rano
Wraz z wybiciem godziny 8 mogliśmy wejść na obszar Pól Lednickich. Księża poszli zgłosić przybycie grup, a my, aby nie tracić czasu, udaliśmy się na sektory. Ku naszemu zaskoczeniu zlikwidowano wszystkie znajdujące się dotychczas na lewo od Drogi III Tysiąclecia na rzecz namiotów z warsztatami. Musieliśmy iść do tych znajdujących się z prawej strony. Byliśmy na tyle wcześnie, iż udało nam się wejść do tego najbliżej bramy-ryby. Po chwili dołączyli do nas księża, a iż nasi chłopcy zdążyli już ustawić maszt z flagą, to wiedzieli, gdzie nas znaleźć. Robcio 2 porozdawał nam gadżety spotkania (karabinki, mapki, naklejki oraz obrazki z Pier Giorgiem). Kątem oka zauważyłam też, iż Ksiądz jednak wyciąga z plecaka jakiś listek z tabletkami i chowa go do kieszeni, a potem iż wychodzi z sektora. Spojrzałam na Dorcię, która też zerknęła na mnie pytająco. Powiedziałam jej tylko, iż chyba poszedł do ToyToya. W zasadzie ludzka rzecz. Jak będzie chciał to sam jej powie.
Hasło tegorocznego spotkania brzmiało "Zawsze w górę" i nawiązywało do słów wypowiedzianych dokładnie 100 lat wcześniej - 7 czerwca 2025 roku, przez Jurka Frassatiego, głównego patrona i gościa tegorocznego spotkania. Przypadek? Może...
Ksiądz wrócił tuż przed rozpoczęciem transmisji jutrzni z katedry gnieźnieńskiej. To taka nowość w tym roku. Otóż w dniu spotkania we wspomnianej katedrze odbywa się uroczysta jutrznia niejako wprowadzająca do wydarzenia na Polach Lednickich. Ponieważ jednak większość ludzi już jest o tej porze na Polach, postanowiono połączyć się z katedrą dzięki telebimów. Pomysł ciekawy, zastanawiała mnie jednak treść jutrzni, bo musiała być jakaś lokalna. Tego dnia nie było wspomnienia św. Wojciecha, a jego wezwanie niemal bez przerwy pojawiała się w modlitwie. Próbowałam choćby podpytać księdza, czy nie wie o co chodzi. Ale chyba mnie nie zrozumiał.
Po jutrzni zebraliśmy osoby, zwłaszcza nowe, i poszliśmy pokazać im okolicę. Tym razem jednak nie pochodziliśmy sobie bo całkowicie odgrodzono trasę nad jezioro Lednickie, do ojca Jana Góry też można było wejść tylko w 10 osób. choćby księża stwierdzili, iż pod tym względem Lednica schodzi na przysłowiowe psy. Kaplica też jeszcze nie była gotowa, poszliśmy więc z młodzieżą do sklepiku, aby mogli zobaczyć co można kupić. Ksiądz Niosący Światło trochę ironicznie skomentował to, co się działo na Polu Spowiedzi. A działo się niewiele. Trochę posiedzieliśmy na łące naprzeciwko tego Pola, po czym ksiądz poszedł odhaczyć się w namiocie kapłanów, a ja jeszcze poszłam pochodzić po namiotach, gdzie odbywały się różne warsztaty. Jedne z nich dotyczyły Towarzystwa Ciemnych Typów i Pier Giorgia Frassatiego. Większość osób w nim posługujących to byli moi znajomi z Duszpasterstwa. Miło, iż się ze mną przywitali, mimo wszystko.
Wracając z warsztatów zauważyłam, iż ksiądz pełni posługę na Polu Spowiedzi. Ale też ludzi chętnych do skorzystania z sakramentu pokuty i pojednania było dosyć sporo. Niosący Światło dobrze i mądrze spowiada, szczęśliwy ten, kto na niego trafił.
A ponieważ kaplica była już postawiona postanowiłam zajrzeć do niej. Wśród licznych wystawionych relikwii znajdowała się ta jedna najważniejsza - trumna z ciałem Pier Giorgia Frassatiego, która przyleciała wprost z Turynu. Może trudno w to uwierzyć, ale trumna ta opuściła miejsce swojego spoczynku zaledwie trzeci raz w historii, a odpowiedzialnym za nią na czas czterodniowego pobytu w Polsce był ksiądz Kris.
Trumna z ciałem Frassatiego
Wracając na sektor jeszcze raz zerknęłam w stronę księdza, ale chyba wszystko było w porządku. A ponieważ wybiło południe, w tle słyszałam "Reginę Caeli" odmawianą tradycyjnie w okresie wielkanocnym zamiast "Anioła Pańskiego". Co ciekawe, "Wesel się Królowo miła" była odmawiana na góralską nutę. Na chwilę przystanęłam, a po skończonej modlitwie ruszyłam dalej. Ta zmiana sektorów trochę mnie zdezorientowała, ale po krótkim kluczeniu i szukaniu adekwatnej drogi trafiłam do celu. Rozejrzałam się dookoła, ale raczej nikt nie potrzebował pomocy. Tylko Dorcia w pewnym momencie do mnie podeszła z pytaniem gdzie jest ksiądz. Powiedziałam jej, iż spowiada, bo jest dużo osób, a mało księży. W tym czasie przez Drogę III Tysiąclecia przemierzali młodzi ludzie, którzy w tym roku wyjadą na misje, a teraz mieli swoje rozesłanie.
Piękna chwila, sama szczerze podziwiam takich ludzi i ich odwagę wyjechania w nieznane. A potem na Drodze pojawili się tancerze, którzy porwali do tańca zgromadzonych ludzi. Było i "Błogosławcie Pana", i "Tańcem chwalcie Go", i "Prośba o Ducha", i "Ojciec", i uczyliśmy się też układu tanecznego do tegorocznej piosenki spotkania, czyli utworu "W górę".
Wiem, iż to może trochę infantylnie zabrzmieć, ale lubię te tańce, bo zawsze można je wykorzystać chociażby podczas zajęć z dziećmi na Oratorium. A dzieci uwielbiają takie ruchowe piosenki.
Po krótkich tańcach na scenę wszedł ksiądz Tom, główny koordynator Krajowego Biura Światowych Dni Młodzieży i zapraszał na Casa Polonia, które będą organizowane w lipcu i sierpniu w ramach Jubileuszu Młodych. Chwilowo poczułam się jeszcze bardziej jak wśród swoich. I już nie mogę się doczekać tego wydarzenia. Myślę, iż ksiądz Tom powiedział istotną rzecz - iż Ci, którzy nie mogą jechać do Rzymu, a są na Polach Lednickich, mogą poczuć się tak, jakby byli na Jubileuszu Młodych.
Z nieba zaczął padać deszcz. Przewidywałam, iż tak będzie, ale miałam też nadzieję, iż wytrzyma. Kiedy już zaczęło dosyć mocno siąpić, ksiądz pojawił się w sektorze. Musiał się ubrać w wiatrówkę, ale też coś zjeść. Na samej kajzerce zjedzonej rano daleko by nie zaszedł. Tak adekwatnie i tak myślałam o tym, aby iść mu zanieść tą całą wiatrówkę. Swoją mieszankę odżywczą wykonał niezwykle gwałtownie i sprawnie. A do tego "dojadł" jeszcze kolejną bułkę.
Chwilę potem minęła godzina 15.00 i nadeszła pora na Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wyciągnęliśmy swoje różańce, a na środku Drogi pojawił się obraz Jezusa Miłosiernego, z którego odchodziły dwa sukna - czerwone jako krew i białe jako woda. Te sukna zostały "wpuszczone" w sektory i każdy mógł się ich chwycić symbolicznie jednocząc się w ten sposób z innymi. Z góry wyglądało to tak:
A na żywo jeszcze bardziej okazale. Mi jednak trudno było cały czas trzymać w górze łapę, więc puściłam. W pewnym momencie organista z parafii Księdza Niosącego Światło, chciał mi oddać swoje miejsce, ale powiedziałam mu, żeby spokojnie stał sobie przy swoim kawałku płachty. Rozpoczęła się Koronka.
Patrząc na Księdza coraz bardziej zdawałam sobie sprawę z tego, iż to już prawdopodobnie jego ostatnia Lednica. I chciało mi się płakać. Tak autentycznie. A on? Widać było, iż przeżywa to wszystko w głębi siebie. A jednocześnie się cieszy jak mały chłopiec z samochodziku. Kocham tą jego dziecięcą euforia i nic na to nie poradzę. Zachwycił mnie też widok tak dużej rzeszy młodzieży pogrążonej w skupieniu na modlitwie.
Po Koronce był kolejny blok tańców lednickich. Zatańczyliśmy do "Jestem Twój. Amen" oraz "Zawsze w górę" (aż ksiądz się pytał, jakie są do tego gesty, bo kiedy myśmy się ich uczyli to on spowiadał).
Następnie w planie była "Procesja Orłów", czyli przemarsz najmłodszych uczestników spotkania przez Drogę III Tysiąclecia do słów pieśni napisanej przez ojca Jana Górę.
Zaraz po niej był jeden taniec - do piosenki "Tak, tak Panie". A po nim były małe zadania integracyjne. Pierwsze to wykrzyczenie swojego imienia. Wyobraźcie sobie jaki powstał hałas. Ja akurat nie krzyczałam, bo konsumowałam bułkę z kabanosami Robcia 2. To tak odnośnie jęczenia księdza, iż nic nie jem. A drugie zadanie polegało na staniu w kółku i najpierw przedstawienie się, a następnie podzielenie się wspomnieniem, kto kiedyś do nas wyszedł.
Następnie była konferencja na temat mądrej pomocy innym osobom. Czyli nie każdemu i w każdej sprawie, a przemyślanej pomocy. Jednak wtedy Ksiądz Niosący Światło zaczął się źle czuć, rozbolała go bardzo głowa i w ogóle. Musiał znowu wyjść, zażyć lekarstwo przeciwbólowe i wrócić. Akurat wyszedł z nim ksiądz Danio, bo bał się, iż zemdleje czy coś. Chyba i ja nie wypuściłabym go samego w takim stanie. Wrócili po krótkiej chwili. Ksiądz najpierw siedział na karimacie (zresztą zanim dostał tego ataku, to pozwolił mi siedzieć z nim). Widziałam jednak, iż go łamie sen i najzwyczajniej w świecie powiedziałam mu, żeby się położył i zdrzemnął. Organista choćby przykrył go kocem, a Dorcia sprawdziła, czy nie ma temperatury. Wtedy chyba zawołalibyśmy medyków na pomoc, na szczęście nie miał. Wiecie, siedziałam tak obok niego na trawie (bo wolałam oddać mu całą karimatę, chociaż powiedział, iż mam spokojnie na niej siedzieć) i znowu było mi żal tego wszystkiego. Może gdyby nie siedział tyle na Polu Spowiedzi, tylko zażył wcześniej lek przeciwbólowy, to nie bolałoby go tak. Bałam się, iż będzie wymiotować, ale pod tym względem był spokój. Raz po raz podchodził jakiś dzieciak zapytać się, co z księdzem. W miarę możliwości uspokajaliśmy ich, iż jest dobrze, iż musi on tylko odpocząć chwilę. Sen dobrze mu zrobi. A zasnął tak mocno, iż choćby piosenka "Prośba o Ducha" ani "Zawsze w górę" go nie obudziły.
Dokonał tego dopiero wystrzał z armaty oznajmiający oficjalne rozpoczęcie XXIX spotkania na Lednicy. Akurat udało mi się dotrzeć do barierki i zobaczyć całą procesję.
Po przejściu procesji wróciłam na karimatę, na której siedział Ksiądz. Bałam się go zapytać o cokolwiek. Jedyne co przeszło mi przez gardło to to, czy już dobrze się czuje. Z łagodnością w głosie powiedział, iż tak, iż chyba już mu przeszło. Że mam się nie martwić. Tylko, iż to nie tylko ja się martwiłam, ale też cały autokar.
Ciekawym punktem było połączenie się z wydarzeniem odbywającym się na Stadionie Legii. Przez chwilę modliliśmy się wspólnie, a zwieńczeniem naszej modlitwy było odśpiewanie "Bogurodzicy". Widziałam, iż ksiądz naprawdę wraca już do siebie. Ale za te lekarstwa przeciwbólowe powinien dostać po uszach. Odstają mu, więc byłoby po czym bić. A ponieważ lada chwila miał przyjść do nas nasz biskup, to poszedł przejść się po ludziach, aby nigdzie się nie rozchodzili. Na kilka się to zdało, bo finalnie większości nie udało się zlokalizować. Młodzieżówka... Zdążyliśmy jeszcze zatańczyć do "Podnoszę głowę" oraz "Naszego oczekiwania" (nie, ksiądz nie tańczył tym razem).
Drogą III Tysiąclecia przemierzali członkowie Towarzystwa Ciemnych Typów i trumna z Frassatim, kiedy zauważyliśmy biskupa Ważnego. Nota bene jedyny biskup, który przyszedł do swoich. No, prawie. Chcąc wejść na sektor musiałby obejść całe pole. Myśleliśmy, iż przepuszczą go przez barierki, ale gdzie tam. Nam też nie pozwolili dojść do barierek. Ksiądz negocjował, biskup negocjował. Skończyło się na tym, iż łaskawie mogliśmy wejść na chwilę do strefy medycznej. Tyle, żeby przywitać się z nim i zrobić pamiątkowe zdjęcie.
Jeżeli mnie tu widzicie to jesteście mistrzami
Na nic więcej nam nie pozwolili. Gdzieś w przelocie poczułam jak biskup kilka razy gładzi mnie po czuprynie, a jednocześnie jak ksiądz kładzie mi rękę na barku. Odeszliśmy jako ostatni, a ja się czułam niczym po audiencji u papieża. Kilkoro osobom udało się też podać biskupowi rękę. Dziwna sytuacja, w drodze na nasze miejsce Ksiądz Niosący Światło rzucił w stronę porządkowego kilka gorzkich słów, tak samo na karimacie. A ja miałam mieszane uczucia. Bo z jednej strony rozumiałam tego porządkowego, ale z drugiej Arturowi raczej do terrorysty trochę brakuje. Tymczasem w centralnym punkcie Pól stanęła trumna z Frassatim, a za nią przedstawiciele Ciemnych Typów. Większość z nich znam.
Dwójka z członków, Zosia i Tomek, dała na scenie swoje świadectwo. Adam zaniósł czekan. Kurcze, siedziałam tak ramię w ramię z księdzem i czułam autentyczną radość, iż jestem jednym z nich, chociaż tego dnia byłam po drugiej stronie barierki. Na niebie zbierały się ciemne chmury, wiał wiatr. Ksiądz szepnął, iż będzie lało. Też to czułam, chociaż miałam jeszcze nadzieję, iż wszystko przejdzie bokiem.
Nie przeszło. Jakieś pół godziny przed Mszą, księża poszli się do niej przygotować. W tym momencie pojawiła się prośba o zwinięcie flag, masztów i namiotów oraz odsunięcie się od metalowych barierek. Spojrzałam na księdza, który ubierał wiatrówkę, a potem powiedział Robciowi 2, iż w razie czego ma wyjąć z jego plecaka folie i żebyśmy pod nią weszli. Na koniec jeszcze przejechał mi dłonią po włosach i dopiął zamek w kurtce. Wiem, iż chciał mnie uspokoić, ale mu się to nie udało.
Konferansjer prosił o modlitwę w ciszy. Modlitwę za siebie wzajemnie. I znowu pojawił się komunikat, aby odsunąć się od barierek, zwinąć maszty i zabezpieczyć rzeczy. Robcio 2 rozwinął na naszych rzeczach folię, kazał też trzymać się nam w miarę razem i nie rozchodzić się. Po chwili trumna z relikwiami została przeniesiona na ołtarz, a przed Bramą - Rybą pojawił się biskup Artur Ważny, który miał z młodzieżą poprowadzić modlitwę uwielbienia. Niestety, trwała ona zaledwie 10 minut i była przerywana kolejnymi prośbami o odsunięcie się od barierek i zwinięcie niebezpiecznych przedmiotów. I przygotowaniem się na deszcz, który już zaczął padać. Aż nagle pojawił się komunikat, aby wziąć swoje rzeczy i ewakuować się z Pola. Spojrzeliśmy po sobie. Deszcz nieco ograniczał naszą widoczność. Wzięłam mój plecak i pomogłam Robciowi 2 ogarnąć i plecak księdza, i naszą gromadkę. Już choćby nie było sensu wyciągać księdza folii. Jedyne na co czekaliśmy, to na księży, aby wyjść w miarę razem. Na szczęście ci dotarli w miarę szybko. Każdy z nich zabrał swoją grupkę i ruszyliśmy do autokaru.
Na prośbę Robcia 2 zamykałam grupę. Chociaż to było pierwsze takie zdarzenie, to wszystko poszło w miarę sprawnie. Na początku choćby chcieliśmy zostać na polu i przeczekać całe zamieszanie, ale ksiądz Danio stwierdził, iż to nie ma sensu. Opuściliśmy teren spotkania i wraz z innymi grupami ruszyliśmy w exoduksie. Deszcz tylko przybierał na sile, a ja tylko patrzyłam, aby nikogo przede mną nie zostawić. Niby każdy wiedział gdzie jest autobus, a jednak mogliśmy się w tym tłumie zgubić.
Całkowicie przemoczona weszłam do autokaru i zajęłam swoje miejsce. Mimo, iż jeszcze nie było godziny 21.00 byłam zmęczona. Ksiądz Danio przeliczył całą ekipę i ruszyliśmy w przyspieszoną drogę powrotną. Tak mi się skojarzyło z hymnem zeszłorocznego spotkania: "Wracam, wracam do domu". Ta ewakuacja trochę nas zdezorientowała. A mnie zrobiło się cholernie przykro. Nie dlatego, iż ja musiałam opuścić Pola Lednickie, ale dlatego, iż dzieciaki miały mieć wspaniałą przygodę, a wyszło jak wyszło. Oczywiście bezpieczeństwo uczestników jest najważniejsze i nie kwestionuję decyzji organizatorów o ewakuacji. Ale jakiś wewnętrzny żal był. I choćby nie pomógł telefon z pozdrowieniami od biskupa dla całej naszej ekipy. Bo zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. I w pewnym momencie to tego było mi najbardziej w tym wszystkim żal.
Do domu dojechaliśmy po godzinie 3. Ksiądz Niosący Światło, orientując się kto jest spoza jego parafii (przynajmniej terenowo, bo w Rychwałdzie mówił co innego), chodził po autokarze i pytał co z naszym powrotem do domu. Powiedziałam mu, iż spokojnie mogę iść na nogach, jak co dzień. "Jeszcze cię cóś zezre w parku" - zażartował. Ale iż przejeżdżali koło mojego osiedla, to wysadzili mnie na przystanku. "Tylko mi prosto do domu" - usłyszałam od księdza na odchodnym. No, po tak ekscytujących przeżyciach to choćby mi nie w głowie chodzenie gdzie indziej.
Idź do oryginalnego materiału