Mało które zaliczenie było dla mnie równie stresujące jak etiuda z Teatru w edukacji szkolnej. adekwatnie zostałam z nią sama, kiedy cała grupa z pedagogiki podzieliła się na podzespoły. Mogłam iść na łatwiznę i poddać się po kolejnej, niezrozumiałej jak dla mnie, próbie rzucenia mi kłody pod nogi przez prowadzącą przedmiot. Mogłam napisać tylko etiudę i dostać tylko dostateczny. Mogłam się też podać, tuż przed finiszem studiów, twierdząc, iż to się nie uda i iż nie ma to najmniejszego sensu.
A jednak zaryzykowałam, chociaż kosztowało mnie to niemało nerwów. Napisałam scenariusz, wymyśliłam scenografię i rekwizyty, w dniu zaliczenia stanęłam tak jak moi koleżanki i koledzy z roku na scenie. To 12 minut odgrywania swojej roli minęło niesamowicie szybko.






"Uwięziona w swoich myślach" - chyba mogę odhaczyć kolejny sukces. choćby bardziej mentalny niż każdy inny. Wiele osób mi potem gratulowało. A ja po prostu nie chciałam iść na łatwiznę. Może pisanie scenariuszy tych wszystkich akademii w końcu na coś się zdało...