2201. Do dwóch razy sztuka

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 2 dni temu
Nie wiem czy wszyscy uparli się na to, abym w tym roku pojechała na obóz, czy co, ale zdążyłam się w tej sprawie pokłócić aż z dwoma osobami. Najpierw z Trenerem podczas treningu. Wiecie, myślałam, iż jak od września będę się upierać, iż nie jadę ani na zawody, ani na obóz sportowy, to odpuści i nie wpisze mnie ani na zawody, ani na obozy. Przepraszam, zraziłam się i do jednego i do drugiego. Zresztą wiele z Was pewnie czytało notatki, w których pisałam jak to było. To mi wystarczyło. Poza tym nie wiem, chyba wyrosłam już z obozów sportowych nie kręcą mnie one tak jak kiedyś. W dodatku ta ostatnia operacja, ona na pewno nie wpłynęła pozytywnie na moją kondycję. I byłam pewna, iż trener zrozumiał, iż mnie nie zapisze. Tyle razy z nim o tym rozmawiałam... Ale nie zrozumiał. I zapisał - zarówno na Mistrzostwa Polski, jak i na obóz. Najpierw zapisał, a potem, znaczy się dzisiaj, próbował namówić mnie na wyjazd. No ręce mi opadły. To cały rok mówię, iż nie jadę ani na jedno, ani na drugie, słyszę: dobrze, nie pojedziesz, a i tak finalnie znajduję się na listach. Naprawdę, już miałam dosyć tej gry w kotka i myszkę, a iż nałożył się na to dosyć ciężki dzień, to jeszcze raz powiedziałam Trenerowi, tylko dużo głośniej, iż od września mówię, iż w tym roku nigdzie nie jadę i zdania nie zmienię. Poskutkowało to tym, iż zaczął mi wypominać, iż na treningach więcej mnie nie ma niż jestem. No przepraszam, kiedy mówiłam mu o tym na początku, to nie widział problemu. Nie wiem co z tym wyjazdem, najwyżej nie zapłacę na czas za niego i tyle.
Ale to jeszcze nie koniec. Trening skończył się o takiej porze, iż nie było szansy zdążyć choćby na nabożeństwo czerwcowe. Wróciłam więc prosto do domu i wzięłam się za naukę do kolokwium z filozofii. Byłam trochę zdenerwowana, ale powoli wszystko wracało do normy. Aż tu nagle rozlega się dźwięk telefonu. Patrzę na wyświetlacz - Ksiądz. "A ten czego chce" - dosłownie przemknęło mi przez myśl. Aż sama się sobie zdziwiłam. Ale dobra, telefon odebrałam. Ksiądz dzwonił do mnie, czy nie chciałabym jechać na obóz w wakacje z "Wiarą i Światło". On już rozmawiał z panią prezes, zapisy się niby skończyły, ale on mnie awaryjnie wpisał no i... (no i teraz próbuje mnie przekabacić). Że opłatą mam się nie martwić, proboszcz coś mi tam dofinansuje za bierzmowanie. Kłopot polegał na tym, iż ja już byłam tak zdenerwowana, iż i jemu odmówiłam. Noszszsz... co to ma być. Próbował za mną negocjować, ale chyba czuł, iż wiele nie wskóra. Powiedział więc tylko, iż pogadamy przy okazji i się rozłączył. A mnie zrobiło się naprawdę przykro z jego powodu. Nie chciałam go zranić, nie chciałam go zdenerwować tą moją odmową. Mam tylko nadzieję, iż nie poczuł się źle, tak jak po kolejnej błędnej odpowiedzi bierzmowanego. Kurcze, powinien wszystko rzucić, powinien odpoczywać, a nie dopytywać się, czy jakaś wspólnota weźmie mnie na wyjazd. Ale jest mi też miło, iż o mnie pomyślał. Przecież nie musiał. Bo kim ja jestem dla niego? choćby nie parafianką (chociaż w Rychwałdzie tak właśnie mnie określił). Prędzej przybłędą... Może za rok zdecyduję się pojechać. A teraz psychicznie i mentalnie muszę przygotować się na rozmowę z księdzem. Jasno i bez nerwów wytłumaczyć mu wszystko. Bez nerwów nie dla mojego, ale dla jego dobra.
Idź do oryginalnego materiału