2194. Zjednoczeni w Duchu, zjednoczeni w Nim

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 5 dni temu
Tak adekwatnie to nie chciałam podejmować się tego zadania. Nie widziałam siebie w roli nauczycielki mającej coś przekazać zgrai niesfornych nastolatków. No dobrze, ktoś powie, to co ty robisz w pracy. No, niby pracuję z młodzieżą (bo 12-latków już do nich śmiało zaliczam), ale w grupie jest ich znacznie mniej, a o ile tłumaczę coś komuś z lekcji, to zwykle indywidualnie, może w małych grupkach. A tu nagle miałam dostać 54 czternastolatków. Niby rok temu byłam na 2-3 spotkaniach w ramach zastępstwa, ale potraktowałam je na luzie. W końcu Ksiądz Niosący Światło niemal wszystko ogarniał. Na tyle na ile mógł. Teraz miałam mieć planowo 50% spotkań z drugim rokiem przygotowań do bierzmowania i tyleż samo z pierwszym.
Kiedy usłyszałam to we wrześniu, odpowiedziałam księdzu, iż nie ma mowy, iż nie uniosę takiego ciężaru i takiej odpowiedzialności i iż niech sobie szuka kogoś innego do pomocy. Po trochu miałam już dosyć wszelkich kościelnych wolontariatów, gdzie z jednej strony człowiek starał się być na każde zawołanie, a i tak finalnie choćby nie to, iż nie usłyszał zwykłego "dziękuję" na boku (czego i tak nie wymagałam), ale wręcz, iż się niewystarczająco udziela. Teraz dzięki tym przygotowaniom do bierzmowania i działalności w innym Oratorium niż moje parafialne, jest z tym ciut lepiej, ale te kilka miesięcy temu byłam pod tym względem w bojowym nastroju. choćby próbowałam się bronić argumentem, iż nie chcę czegoś obiecywać, a potem nie mieć na to czasu. Usłyszałam, iż to nie problem, najwyżej wypadnie kilka spotkań, albo on je weźmie. O ile też będzie na siłach. W ostateczności ksiądz Robcio. Próbowałam negocjować pod kątem wiadomości - to, iż miałam ileś tam godzin na studiach zajęć teologicznych (no bo i Turystyka religijna na UPJP2 i Nauki o Rodzinie znajdują się na Wydziałach Teologicznych) nie oznacza, iż jestem teologiem i iż mam odpowiednie kompetencje do przekazywania wiedzy w tym względzie. A dyplom poświadczający iż posiadam przygotowanie pedagogiczne miałam zaledwie od dwóch miesięcy, fizycznie - jeszcze krócej. Tu też nie widział problemu - uznał z rozmów ze mną, iż mam wystarczającą wiedzę, a choćby aż nadto. Cokolwiek to oznacza w jego skali. W końcu odwołałam się do argumentu ostatecznego, czyli mojej niepełnosprawności i wady wymowy. I tego, iż większość ludzi mnie nie zrozumie. Tu też nie dał się przekonać. Ale powiedział, iż o ile mam aż takie wątpliwości, to na początek mogę spróbować poprowadzić kilka spotkań pod jego okiem, a potem zobaczymy co dalej.
W październiku przyszłam na swoje pierwsze spotkanie z tegorocznymi bierzmowanymi. Wcześniej jednak opracowałam własną koncepcję spotkań. Fakt, miałam do dyspozycji dwa podręczniki, ale chciałam, aby treści zajęć były ciekawsze od tych książkowych. Jedne oparłam więc o osobę Carla Acutisa (pierwszy rok), a drugie o Jurka Frassatiego (drugi rok). Na początku ksiądz patrzył na wydrukowany plik z ukosa, ale postanowił zaryzykować. Po kilku spotkaniach był jednak zachwycony tym pomysłem. A ja sama nie wiem, kiedy z października zrobił się listopad, z listopada grudzień, z grudnia styczeń. Najgorzej dla mnie było w miesiącach luty - marzec, kiedy to ksiądz był na przymusowym urlopie i praktycznie co tydzień miałam spotkania. A iż piętnastolatki i czternastolatki mają jeszcze gorsze zachowania niż moje dwunastolatki, to niekiedy dosłownie wylatywali za drzwi z komentarzem, iż "skoro przyjmują sakrament dojrzałości katolickiej, to niech tą dojrzałość pokazują". I nie tylko i mnie na spotkaniach, ale przede wszystkim u Księdza. Bo to, iż jest on łagodny, to nie oznacza, iż nic nie przeżywa. A to, iż wymaga od nich uczestnictwa w niedzielnej Mszy świętej... No przecież wcale nie muszą chodzić do Kościoła. Do bierzmowania też nie muszą przystępować pod publiczkę. W ostateczności kilka osób zrezygnowało. A dla odmiany inne pytały, kiedy ksiądz wróci.
Przed bierzmowaniem jeszcze trzeba było odpytać delikwentów z posiadanej wiedzy. Ksiądz zaplanował to na jeden wieczór. Ja coś czułam, iż to nie wypali, ale nie ja jestem szefem wszystkiego. Ksiądz dotrwał do połowy i się poddał. W zasadzie mu się nie dziwię, bo niektórzy przekombinowali z odpowiedziami. I nie pomagało choćby moje naprowadzanie i podpowiadanie im. Na sam koniec to w ogóle stwierdził, iż jestem za łagodna i iż w ten sposób nigdy się nie nauczą niczego tak, aby umieć na dłużej. Nie, to nie był jego dzień. Trochę obawiałam się, iż w poniedziałek, na który przeniósł resztę, zrobi jakiś pogrom, ale nie dopuścił jedynie sześć osób do sakramentu, więc nie jest źle. Jedynie ja mam wyrzuty sumienia, iż może niewystarczająco ich przygotowałam. Z drugiej strony był wyraźnie przeziębiony: kichał, kaszlał, charczał, więc może dlatego był taki drażliwy.
Bierzmowanie było na wtorkowej wieczornej Mszy świętej, więc cały dzień chodziłam poddenerwowana. Po pierwsze, nie wiedziałam czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. No bo niby były dwie próby, niby każdy wiedział co kiedy mówi i jakie są pieśni, jednak niepokój z powodu debiutu w tej roli pozostawał. A kiedy do tego doszło przeświadczenie, iż sakramentu udzieli sam główny biskup... Nie, to już by była porażka na całej linii. Na uczelni ledwie dałam radę się skupić, w pracy siedziałam niczym na szpilkach. Przez korek zdążyłam ledwie przed rozpoczęciem wszystkiego. Jeszcze wpadłam na zakrystię z relikwiami błogosławionego Pier Giorgia Frassatiego, które na wydział przyniósł mi ksiądz Kris. Potem chciałam czmychnąć na chór, aby nikomu nie przeszkadzać, ale przyuważył mnie Proboszcz i kazał iść do dolnych ławek i to tych bliżej ołtarza.
Zabrzmiały pierwsze takty pieśni "Przybądź, Święty". Podczas rozmów z księżmi uznaliśmy, iż jest ona bardzo dobra na wejście, ponieważ niejako przywołuje Ducha Świętego:
Świątynia wypełniła się śpiewem młodych osób. W uroczystej procesji weszła liturgiczna służba ołtarza, za nią księża a na końcu biskup, który błogosławił zebranych wiernych. choćby Ksiądz Niosący Światło wyglądał lepiej, niż dzień wcześniej. Msza święta toczyła się swoim rytmem. Pierwsze Czytanie przypominało o pierwszym bierzmowaniu w historii dokonanym na apostołach w dniu Pięćdziesiątnicy. Dziewczynka w przejmujący sposób zaśpiewała psalm, którego refren brzmiał "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi Ziemię". Znowu Drugie Czytanie, tym razem z Drugiego Listu Tymoteusza, zawierający nakaz, aby Tymoteusz głosił Ewangelię zawsze i wszędzie, w porę i nie w porę, czy się to komuś podoba, czy nie. I w końcu uroczyste "Alleluja" wzorowane na "Alleluja na Błoniach". Potem fragment Ewangelii św. Jana o tym, jak Jezus zapowiadał swoje wniebowstąpienie. Z ciekawością czekałam co też Artur powie w homilii. Nawiązał w niej do obecności Ducha Świętego w życiu każdego z nas. Następnie nastąpiła najważniejsza chwila dla tych młodych odważnych osób. Najpierw wyrazili pragnienie otrzymania darów Ducha Świętego, a następnie w rządku podchodzili do Artura, aby ich namaścił. Wymieniliśmy uśmiechy z księdzem stojącym na ołtarzu, bo wszystko szło zgodnie z planem. Aż nadzwyczaj zgodnie. W mojej głowie pojawił się tylko jeden komentarz: "Oto młodzież, oto wiosna, ona nadzieją poranka jest"
Wraz z ostatnim bierzmowanym jeszcze raz spojrzałam na grupkę i poczułam ulgę, iż co najważniejsze to za nimi. Teraz mogło już się dziać wszystko. Rozpoczęła się Modlitwa Wiernych, gdzie na każde jej wezwanie młodzież odpowiadała:
Miałam pewne obawy jak to wyjdzie, ale chyba nie było tak źle. Tylko Artur był trochę zdezorientowany co do tego co się dzieje. A przynajmniej sprawiał takie wrażenie. W darach młodzież zaniosła kwiaty, świecę, Pismo Święte oraz chleb i wino. Ofiarowaniu towarzyszył śpiew pieśni "Liczę na Ciebie Ojcze". Po prefacji z kolei rozległo się radosne "Święty, święty, święty". I to naprawdę radosne. Tak samo jak młodzieżowa wersja "Baranku Boży". Coś pięknego. Równie pięknie wyglądał obraz młodzieży przystępującej do Komunii świętej z rąk biskupa przy dźwiękach pieśni "Zbliżam się w pokorze".
Jakoś ta wersja wydawała mi się bardziej odpowiednia od tej, którą zwykle wykonuje się podczas Mszy świętej, czyli tradycyjnego wykonania. A jako drugą pieśń, jako iż wiedziałam iż ta jedna nie wystarczy, zaproponowałam "Uczniowie Pana" z repertuaru Magdy Anioł.
Jako uwielbienie bierzmowani i zgromadzeni w kościele odśpiewali "Wierzę w Ciebie Panie".
Osobiście bardzo lubię tą pieśń, ma w sobie to coś. I zawsze czuję ciary, kiedy ją słyszę. Tak było i w tym przypadku. Po Komunii, a przed rozesłaniem przyszła pora na podziękowania. I tutaj podziękowanie dla biskupa jak najbardziej słuszne, dla Księdza Niosącego Światło - oczywistość, dla proboszcza, a jakże. Ale dla mnie? Aż się wzruszyłam, kiedy dwójka nowo bierzmowanych podeszła do mnie z kwiatami. Niekoniecznie na nie zasłużyłam, zwłaszcza wtedy, gdy po nich krzyczałam. Ale czasami inaczej bym do nich nie dotarła, kiedy sami krzyczeli. A po kwiatach dostałam też brawa, także od Artura. Ja już nie chcę wiedzieć, co sobie on o mnie myśli... Bo coś musi, skoro potem każe wspólnym znajomym księżom mnie pozdrowić. Spojrzałam nieśmiało na Księdza Niosącego Światło, który zanosił się akurat kaszlem, ale też bił brawo i chyba był zadowolony.
No i dobrnęliśmy do końca uroczystości. Po rozesłaniu, na wyjście, zabrzmiało "Zjednoczeni w Duchu", pieśń którą poznałam w czasach, kiedy uczęszczałam na Oazę, czyli wieki temu. Ale do dzisiaj darzę ją dużym sentymentem. Co prawda mogła być ona zaśpiewana na wejście, ale tak mi się wydawało, iż idealnie ona pasuje na wyjście, kiedy dzieciaki są już napełnieni darami Ducha Świętego.
Po skończeniu pieśni razem z Księdzem Niosącym Światło rozdaliśmy bierzmowanym pamiątkowe krzyże oraz obrazki. Ja tam mu powiedziałam, iż może lepiej, żeby poszedł na zakrystię i odpoczął chwilę. Szepnął mi, iż odpocznie to po śmierci. O Matulu, gadaj tu z takim krnąbrnym człowiekiem. Po rozdaniu krzyży i obrazków było jeszcze pamiątkowe zdjęcie, po czym Ksiądz Niosący Światło poczuł potrzebę przedstawienia mnie biskupowi. Jakież było jego zdziwienie, kiedy okazało się, iż biskup bardzo dobrze mnie kojarzy. Co prawda dla niego jestem "Czarnym", a nie "Ciemnym Typem", ale za to pamiętał jak na jednym spotkaniu mu interpretowałam fragment Ewangelii. Ksiądz Niosący Światło proponował mi jeszcze obiad z biskupem, ale jakoś nie czułam potrzeby pakowania się na ich salony. Zresztą w domu czekały na mnie równie smaczne pierogi, to mi w zupełności wystarczyło. Tak samo jak silny uścisk dłoni. Czyli coś zupełnie normalnego, chyba. Na koniec tylko zapytałam się go, czy wszystko w porządku. Stwierdził, iż był u lekarza rano, iż to tylko przeziębienie, iż dostał już leki i niebawem powinno mu przejść. I żebym się nie przejmowała, bo mi też po tej operacji pewnie spadła odporność.
Tak sobie myślałam w drodze do domu, iż to było interesujące doświadczenie, które wiele mnie nauczyło i dowiedziałam się sporo o sobie tak samo dobrego, jak i złego. Dobre wzmocniło, słabe pokazało co należy zmienić i poprawić na przyszłość. O ile ta przyszłość jakaś będzie.
Idź do oryginalnego materiału