Włączyłam sobie ostatnio transmisję Anioła Pańskiego z Watykanu z papieżem Leonem. Wróć, to nie był Anioł Pański, a "Regina Coeli" odmawiane tradycyjnie w okresie wielkanocnym. Byłam ciekawa, czy jego styl w znaczny sposób odbiega od tego, do czego przyzwyczaił mnie Franciszek. Wiem, iż to mało patriotyczne, ale jakoś tak jego pontyfikat jest mi najbliższy.
Po modlitwie papież zwykle mówi kilka słów do zgromadzonych wiernych. Przynajmniej tak było za Franciszka. I za Benedykta XVI. I za Jana Pawła II chyba też. Zastanawiało mnie, czy Leon pójdzie tym samym tropem. Poszedł. I choćby skierował kilka słów do Polaków. Głównie mówił o księdzu Stanisławie Streichu, ofierze fanatyka, komunisty, który został zastrzelony podczas sprawowania Mszy świętej, a którego dzień wcześniej beatyfikowano w Poznaniu.
O beatyfikacji słyszałam, choćby widziałam fragment na youtube. O samym błogosławionym wiem niewiele. Jednak życiorysy świętych i błogosławionych leżą w sferze moich zainteresowań, to pewnie niebawem się to zmieni.
Jak usłyszałam te słowa Leona, ogarnęło mnie szczere zaskoczenie. No bo Leon jest papieżem zaledwie od kilkunastu dni i już byłby w tym wszystkim zorientowany? W jakiejś położonej na peryferiach świata Polsce? Co prawda sam podpisał dekret beatyfikacyjny 13 maja (a wcześniej Franciszek ogłosił jego beatyfikację), ale i tak nie spodziewałam się tego, iż wspomni o tym na południowej modlitwie. Ot, taka niespodzianka. Z drugiej strony wyjaśniła się moja niepewność odnośnie tego, co z beatyfikacjami i kanonizacjami zatwierdzonymi przez Franciszka. Otóż nic. Wszystko prawdopodobnie pójdzie przewidzianym tokiem. Wyjątkiem była kanonizacja Carla Akutisa. Ale to była też wyjątkowa sytuacja, czyli sede vacante - brak głowy Kościoła, która ma przywilej zaliczania kogoś w oficjalny poczet świętych. Ale pewnie i ona dojdzie do skutku. Niech tylko Leo rozkręci się w swojej nowej roli...