A raczej sytuacja na niej. A konkretniej - na Wydziale Teologicznym. Po wydarzeniach z połowy marca cały samorząd patrzy na siebie podejrzliwie. Przynajmniej niektórzy jego członkowie. Przewodnicząca ma pretensje o wszystko i o nic, chociaż na posiedzeniach zachowuje się tak, jakby nic się nie stało. No tak, w najgorszym wypadku cały zarząd mógł wylecieć ze studiów. Ja naprawdę to odchorowałam w kwietniu, a wyrzuty sumienia mam do dzisiaj. Chociaż najbliższe znajome z samorządu tłumaczą mi, iż bezpodstawnie. Jak widać, bezskutecznie.
Przy kwietniowym wypisie ze szpitala usłyszałam, iż mam się nie denerwować, bo nerwy tylko powodują nawracanie u mnie L-C, a to już rozszalało się u mnie na tyle, iż tylko w szpitalu są w stanie mi pomóc. Tymczasem po pewnej rozmowie z Madziałkiem naprawdę poczułam się nieswojo. Pal sześć, iż przewodnicząca, wiedząc iż się przyjaźnimy, próbuje nas ze sobą skłócić. Tamtego dnia próbowała wmówić Madziałkowi, jaka ja to jestem zła, bo nie poparłam na spotkaniu u dziekana tego, co zrobiła na początku swojej kadencji. Ja po prostu zrobiłam to, co było zgodne z moim sumieniem. W nikogo nie ugodziłam, nikogo nie obraziłam, powiedziałam tylko, iż to co się stało było złe i tyle. No, ale takie coś jeszcze mnie nie ruszyło. A może już nie. Zdawałam sobie sprawę z tego, iż taka będzie prawdopodobnie reakcja przewodniczącej. Zdenerwowało mnie natomiast to, co potem usłyszałam. Madziałek ma bowiem pewną teorię na temat tego, jak pewna rzecz mogła wyjść poza mury samorządu. Mam nadzieję, iż to tylko teoria, bo o ile byłaby to prawda... Nie, przewodnicząca nie mogłaby być aż tak podła, a zarazem oryginalna... A może jednak... Miałam mętlik w głowie, a zarazem jakoś tśak zaczęłam źle się czuć. I to bardzo źle.
Skończyło się tym, iż zamiast do domu to pojechałam do szpitala. Jeszcze z autobusu wysłałam SMSa księdzu Robciowi, iż nie będzie mnie tego dnia na majowym i żeby sami sobie wydrukowali tekst "czytanki". Akurat Ksiądz Niosący Światło na tydzień poszedł na oddział szpitalny na badania, więc wiedziałam, iż mam tych kilka dni na dojście do siebie. Nie przewidziałam jednak tego, iż pod SORem natchnę się na proboszcza z ich parafii. Podejrzewam, iż mój wygląd mówił sam za siebie. Proboszcz zaczął ubolewać, iż jeszcze ja mu się pochoruję i tyle z tego będzie. A ja naprawdę chciałam jak najszybciej znaleźć się na oddziale, żeby tylko dali mi te cholerne leki przeciwbólowe. Na szczęście proboszczowi się spieszyło, więc poszedł w swoją stronę, a ja w swoją.
Na SORze trochę się naczekałam, ale jak już przyjął mnie lekarz, to poszło szybko. choćby bardzo szybko, wręcz ekspresowo, bo już o 20.00 byłam na bloku operacyjnym, a zespół lekarzy dwoił się i troił kombinując, jak wyciąć objęty stanem zapalnym fragment jelita. A iż już kilka kawałków mi usunęli w ciągu życia (w tym jeden prawie a zaraz po urodzeniu), to zadanie było na równi z rozwiązywaniem zadań z całek. Teoretycznie mogli próbować farmakologicznie to zrobić, ale nie wiedzieli już co mi zaserwować. Wycięcie kawałka dawało lepszy i szybszy efekt. Przy okazji mogli ten fragment wysłać na dalsze badania. A antybiotyk i tak mi dali, ale po wszystkim.
Operację miałam we wtorek, a już w środę popołudniu byłam na normalnej sali. O mało nie zleciałam z łóżka, kiedy na salę wlazł mi Ksiądz Niosący Światło wraz z rodzoną siostrą. Podobno proboszcza trochę zaniepokoił mój przypadek i przez kapelana szpitala dotarł do informacji o mnie. A iż przypadkiem wygadał się swojemu wikaremu, to ten postanowił nie zważać na wszystko i jeszcze przed swoim zabiegiem wpaść zobaczyć co u mnie słychać i czy jeszcze żyję. A iż była u niego siostra, to przyszła z nim. Ksiądz nie byłby sobą, gdyby nie zaczął żartować, iż mam mu nie umierać, bo w najbliższym czasie nie ma wolnych terminów na Msze święte. Chyba, iż chcę, żeby pochował mnie proboszcz mojej parafii. No, tego raczej wolałabym uniknąć. Coś tam próbował ode mnie wyciągnąć, co się dzieje, bo coś za często trafiam ostatnio do szpitala. Ale chyba wyczuł, iż nie chcę o tym rozmawiać, bo gwałtownie zmienił temat na bierzmowanie i tego, co właśnie czytałam (na szafce akurat miałam "Dziennik duszy" Jana XXIII). Nie chciałam mu mówić co się dzieje na wydziale, chociaż ogólnikowo wyznałam mu to na spowiedzi. Nie chciałam go jednak obciążać szczegółami, niech odpoczywa, póki ma ku temu okazję. Jego siostra jeszcze dopytywała się, czy niczego mi nie brakuje, ale tata wszystko mi już przywiózł. Kazali mi się trzymać i poszli na oddział księdza. Trochę zaskoczyła mnie ich wizyta, bo chyba ksiądz w jego stanie nie powinien tak chodzić po różnych oddziałach. A jednocześnie zrobiło mi się miło, iż o mnie pomyśleli. Zastanawiałam się też co z bierzmowanymi, bo tego dnia wieczorem powinnam mieć zajęcia z pierwszym rokiem. Potem się okazało, iż Ksiądz Niosący Światło po prostu ich odwołał.
Nazajutrz to ja poszłam do księdza, bo czułam się już na tyle dobrze, iż mogłam w miarę sprawnie chodzić. Ksiądz też jakoś do siebie dochodził po zabiegu, ale widziałam, iż jest zmęczony, więc nie siedziałam u niego zbyt długo. A na pewno krócej, niż on u mnie dzień wcześniej. W sumie to choćby dobrze się stało, bo po południu wpadł do mnie Madziałek z wiadomościami i pozdrowieniami od innych z uczelni. Chyba domyśliła się co mnie tak zdenerwowało, bo nie poruszała tego tematu. Po jakiś 2 godzinach musiała się jednak zbierać i jechać na spotkanie "Piekarnika" (kazałam jej wszystkich pozdrowić, ale prosiłam, by za bardzo nie rozpowiadała co się stało). Ja zaś wróciłam do mojej lektury i tak mi minęło popołudnie i wieczór.
W piątek, ponieważ nic się ze mną nie działo, dostałam wypis. Tamte badane nie wykazało nic nowego i niepokojącego, a to chyba dobra wiadomość. Jeszcze przed wyjściem poszłam zobaczyć co z księdzem. Nie weszłam jednak do niego na salę, bo przez szparę w drzwiach zauważyłam, iż jest u niego sam biskup. Nie, nie chciałam im przeszkadzać i wróciłam do siebie. Swoją drogą przypomniało mi się, iż właśnie trwa diecezjalna pielgrzymka do Rzymu, ale widać biskup zdążył już wrócić z Wiecznego Miasta. Może opowiadał Księdzu Niosącemu Światło jak było? Przecież jego parafianie też brali w niej udział. adekwatnie to specjalnych zaleceń nie dostałam - jakieś mocniejsze leki przeciwbólowe, jakby było bardzo źle mam dzwonić po karetkę. Szwy do ściągnięcia w przyszłym tygodniu. I zalecenie żebym się nie denerwowała. Tylko żeby tak się dało...
Ja tylko mam nadzieję, iż faktycznie wycieli mi cały obszar zajęty zapaleniem. Bo to by oznaczało spokój w tym zakresie, przynajmniej na jakiś czas. Co do studiów to naprawdę już finisz. Mam nadzieję przetrwać w miarę względnym spokoju.