Marzyły mi się nabożeństwa majowe przy kapliczce, którą niecały rok temu odnowił pan Kazio. Chociaż on po twierdzi, iż po trochu jest to też moja zasługa. W końcu i trzymałam mu wiadro z farbą, i kilka razy machnęłam pędzlem... W zasadzie to żadna w tym moja zasługa, ale niech mu już będzie. Kapliczka znajduje się tuż przy jednej ze ścian kościoła, naprzeciwko Krzyża Misyjnego. Przed nią jest trochę miejsca, można by było wystawić tam ławki, ludzie mieliby na czym siedzieć. Wkoło jest sporo posadzonych drzewek, a więc i okoliczności byłyby bardzo sprzyjające takiemu nabożeństwu. Bo czyż jakieś inne nabożeństwo kojarzy się bardziej z łonem natury, niż nabożeństwo majowe? Dla mnie nie.

Już w kwietniu zaczęłam przebąkiwać Księdzu Niosącemu Światło, czy nie moglibyśmy odprawić chociaż jednego nabożeństwa majowego przy tej kapliczce. Skoro starsze panie niemal codziennie wyśpiewują tam swoje pieśni, to czemu nie możemy zaśpiewać tam tej jednej jedynej Litanii Loretańskiej. Ksiądz popatrzył na mnie z politowaniem i kazał mi się zastanowić, jakby wyglądała taka sytuacja w środku osiedla. Chyba by ich zlinczowali. Ewentualnie wezwali jakieś służby. Jego argumenty niezbyt mnie przekonywały, ale z drugiej strony, to nie jest moja parafia i mam nie wiele do mówienia.
Ksiądz chyba widział mój wisielczy humor, bo tuż przed majem zatrzymał mnie po niedzielnej Mszy świętej i podzielił się wiadomością, iż z okazji zbliżającej się peregrynacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w naszej diecezji księża i klerycy z seminarium duchowego przygotowali rozważania do nabożeństw majowych. Na każdy dzień jedno, opierającego się na wezwaniach z pieśni "Matko, która nas znasz". Jak chcę, i znajdę czas, to mogę pomóc im w ogarnięciu ich. Oczywiście na tyle, na ile będę w stanie to zrobić, bo przecież wie, jak wiele mam na głowie.
I tak codziennie dosłownie kilka chwil przed wieczorną Mszą świętą w kancelarii parafialnej drukują im przesłany przez seminarium tekst. A jak mam czas, co zdarza się stosunkowo rzadko, to ukradkiem włączam sobie dane rozważanie na youtubie i odsłuchuję. Częściej jednak robię to już w domu, na spokojnie. Potem podrzucam te teksty na zachrystię, aby kapłan, który aktualnie ma nabożeństwo majowe, miał już wszystko gotowe. Jak mnie nie ma, to jakoś sami muszą sobie radzić. A iż nie jestem niezastąpiona, to myślę, iż niewielkie znaczenie ma dla nich to, czy ja jestem, czy mnie nie ma. Same rozważania są, jak dla mnie, interesujące i wieloaspektowe. I naprawdę opierają się na różnych sforach wspomnianej pieśni. Dzięki temu, iż wcześniej już je znam, jakoś łatwiej jest mi je przemyśleć i przyjąć. A czasem i zadać na koniec, kiedy już wszyscy wyjdą, któremuś z kapłanów pytanie, na które sama nie potrafię znaleźć satysfakcjonującej mnie odpowiedzi.
Wiadomo, trochę mi szkoda, iż z tymi majowymi przy kapliczce nie wyszło, ale w życiu nie można mieć wszystkiego. Nabożeństwa w środku kościoła też mogą być interesujące i urokliwe. Zwłaszcza, kiedy opierają się nie tylko na tradycyjnej litanii, ale na czymś więcej.